adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj

Przykłady i konsekwencje kultury upadłej

magazine cover

unsplash.com

Śmierć wcale nie musi oznaczać anihilacji. Może to być także utrata czegoś ważnego, a nawet zajęcie miejsca przez coś, co z punktu widzenia dotychczasowego stanowiska jest w jakiś sposób niepożądane. Myślę, że warto pochylić się nad śmiercią w kulturze, ale nie jako dosłowną śmiercią człowieka w kontekście kulturowym. Zamiast tego samą kulturę warto odrzeć z iluzji i pokazać w niej to, co przegniłe.

Zapewne niektórym wyda się to dziwne, ale jako katolik na swój sposób sympatyzuję z Fryderykiem Nietzschem. Dla wielu jest on wieszczem nihilizmu, zwiastunem nowej epoki, w której rządzić będą siła i nieoglądanie się na słabszego. Niektórzy zaś, nie znając Nietzschego dokładniej, postrzegają jego poglądy jedynie jako wygodne usprawiedliwienie dla własnych, tanich grzeszków, z którymi żal im się rozstać.

Myślę, że Nietzsche skrytykowałby tę drugą postawę. Nie było bowiem jego rolą, jako filologa i filozofa, sianie anarchii. Fakt, swoją myśl wymierzył przeciwko staremu porządkowi, miała nim zatrząść w posadach. Można powiedzieć, że wyśmiewała bylejakość, mierność i fałszywą pruderyjność ówcześnie żyjących ludzi. 

Jednocześnie jego filozofia nie była pustą afirmacją hedonizmu. Jestem przekonany, że bezmyślny hedonizm gorszył Nietzschego tak samo, jak gorszyła go – powiedzielibyśmy dzisiejszym językiem – „dobroludzizmowa niegroźność”.

Najważniejsze to być dobrym człowiekiem

Wydawałoby się, że dobroludzizm jest mimo wszystko pozytywnym aspektem w kulturze. Jest to – można powiedzieć – egzemplifikacja dążeń społeczeństwa do jakiegoś ideału moralnego. Pytanie tylko, jakiego?

Niestety, gdy przyjrzeć się niniejszej kwestii głębiej, okazuje się, że ów dobroludzizm, najpełniej uwydatniający się w słynnym powiedzeniu: „Najważniejsze to być dobrym człowiekiem”, jest w rzeczywistości bełkotem. Bo co tak naprawdę kryje się pod wspomnianą postawą? Definicja bycia kimś dobrym? Nie. Lista rzeczy, które należy robić, by być dobrym? Też nie. A więc co? Otóż, lista rzeczy, których robić nie należy.

I to jest chyba największa pułapka dobroludzizmu – wmówienie społeczeństwu, że póki tylko nie będziesz kradł, kłamał, zabijał i krzywdził innych, będziesz dobrym człowiekiem. Możesz być przy tym leniwy, głupi, małostkowy, żałośnie pyszałkowaty, byle jaki, niezdolny do poświęceń. Najważniejsze, że nikomu nic nie ukradłeś i nikogo nie zabiłeś.

Liczy się tylko to, czego nie zrobiłeś, a nie to, co zrobiłeś. Nie masz pomagać, ratować, kochać, wykorzeniać złe nawyki, nawracać ludzi ze złej ścieżki. W takim ujęciu dobroludzizm przyjmuje postać dekalogu ludzi głupich, miernych i zniewolonych przez własne przywary. Jest przejawem upadłej, ćwierćinteligenckiej kultury przesiąkniętej nihilizmem, która ze wstydu przed obnażeniem jest ubierana w szaty pseudomoralności.

Czy większość jest głupsza niż mądrzejsza?

Ludzie na ogół chcą myśleć o sobie jako o tych, którzy mają większą wiedzę od innych, mniej wad lub są mądrzejsi od innych. Z pewną dozą dowcipu nie sposób nie przywołać tu efektu Dunninga–Krugera, opisującego tendencję u ludzi niewykształconych do przeceniania swoich kwalifikacji w danej dziedzinie.

Jednak nie o tym jest ten artykuł. O wiele bardziej stosowne byłoby przywołanie słów ks. prof. Andrzeja Zwolińskiego o tzw. kulturze idiotów. Zwrot ten oczywiście nie pochodzi od samego ks. Zwolińskiego, ale od amerykańskiego dziennikarza, Carla Bernsteina. Był on swego rodzaju opisem reakcji ludzi na tzw. aferę Watergate, w wyniku której prezydent USA, Richard Nixon, ustąpił z piastowanego stanowiska.

Żeby była jasność co do mojej retoryki – nie uważam, żeby komukolwiek z ludzi przypadało prawo do arbitralnego i bezbłędnego osądzania czyichś przywar. Ukazanie błędów drugiego człowieka nie powinno odbywać się w duchu chęci „dogryzienia” komuś, ale raczej jako wyraz troski o jego dobro. W tym sensie ogromna wartość płynie z nauki Chrystusa, który mocno akcentuje potrzebę autorefleksji i samoświadomości wad w procesie uświęcania swojego życia.

Ksiądz Zwoliński wskazuje, że kultura idiotów to przede wszystkim niechęć do bycia człowiekiem w pełni. To, co cechuje nas, ludzi, to ciągle ewoluująca kultura, będąca odzwierciedleniem bogactwa naszego sposobu myślenia. Są to też intelekt, pokonywanie własnych słabości i przywar, swoiste przekraczanie samego siebie, autotranscendencja. 

Siłą odwrotną do tego procesu jest wszystko, co wpisuje się w – dowcipną i skądinąd memiczną – maksymę „żyć i żreć”. Można by powiedzieć, że swoistą odtrutką na wspomniane stanowisko są słowa Johna Stuarta Milla: „Lepiej być niezadowolonym Sokratesem niż zadowoloną świnią”.

Zobacz też:   Ckliwa miłość czy twarda relacja? Ojciec i dziecko piórem pisani

Kultura idiotów w praktyce

Gdy zaś szukamy przykładów wyżej opisanego stanu rzeczy, nie sposób nie odnieść wrażenia, że pierwszym i naczelnym objawem kultury idiotów są niektóre przejawy kultury popularnej. Są to zarówno żenujące, przeseksualizowane teledyski, niskich lotów literatura i kinematografia, jak i coś tak prozaicznego, jak reklamy produktów i usług. 

To pierwsze to przede wszystkim nasycone treściami o niskich pobudkach obrazy i teksty. Trafiają one do swoich odbiorców niezwykle skutecznie. Przemawiają za tym statystyki: Anaconda Nicki Minaj – 958 milionów wyświetleń na Youtube, Wiggle Jasona Derulo – 866 milionów wyświetleń na Youtube, Pięćdziesiąt twarzy Greya E.L. Jamesa – 125 milionów sprzedanych kopii. Nie może na tej liście zabraknąć również istnej plagi pornografii, której najwięksi przedstawiciele doczekali się mocnych zarzutów dotyczących ignorowania i pośredniczenia w dystrybucji dziecięcej pornografii.

No dobrze, możemy postawić dość mocne zarzuty pod adresem popkultury. Ale dlaczego reklamy produktów i usług miałyby służyć jako przykład kultury idiotów? Otóż dlatego, że typowa dla reklam seksualizacja jest przejawem niczego innego, jak tylko psychomanipulacji, która zupełnie nikomu nie przeszkadza. 

To nie chodzi o sam wizerunek półnagiej kobiety na reklamie myjni samochodowej, ale o reakcję, jaką ma on wzbudzić. Kto jest w większości przypadków kierowcą? Mężczyzna. Czy łatwo jest pobudzić instynkty mężczyzny? Poniekąd tak. Czy dobre w takim razie jest (z punktu widzenia czegoś więcej niż utylitaryzmu) manipulowanie swoimi konsumentami tak, by ci byli skłonni lepiej zapamiętać daną usługę przez wzgląd na niezwiązaną z nią graficznie reklamę? Raczej nie.

Upadek intelektu?

Nie chcę zatrzymywać się wyłącznie na problemach związanych z kulturą niską. Szczególnie że aktywności z założenia powszechnie uznawane za kulturowo wyższe (np. dyskusje światopoglądowe) zostały zdominowane przez prymat emocji nad meritum.

Najpowszechniejszym przykładem takiego zjawiska jest niemożność porozumienia się w dyskusji filozoficznej. Dość łatwo w wyniku wyrażenia opinii sprzecznej z przekonaniami rozmówcy można zostać oskarżonym o bycie złym człowiekiem. 

Upadłość polega tutaj na ciężkim okaleczeniu merytokracji na rzecz przeniesienia ciężaru sporu z pozycji „prawda – fałsz” na pozycję „dobro – zło”. W efekcie o wiele łatwiej jest zaklasyfikować kogoś jako tego złego, jeśli uprzednio przypisze się jego poglądom zło moralne. Szczególnie znamienne jest to w dyskusjach dotyczących aborcji, praw zwierząt czy LGBT. Wyrażając niezgodę na postulaty prochoice, jesteśmy stawiani na pozycji osób wrogich kobietom.

Takie podejście do sprawy rodzi swego rodzaju cynizm i obojętność wobec narastającej degrengolady w kulturze popularnej. Ludzie zdają sobie sprawę z tego, jak daleko idące są procesy odpowiedzialne za pornografizację kultury, a jednak zupełnie ich to już nie porusza. Wątpiących względem rzeczonej pornografizacji odsyłam do teledysków i tekstów Cardi B, której twórczość jest obecna w amerykańskich mediach – w radiu i telewizji.

To już jest koniec…

Można powiedzieć, że historia nieco zaśmiała się w twarz współczesnej kulturze. Stało się to za sprawą mema „Honkler”. Przedstawia on uczłowieczoną żabę w przebraniu klauna. Nie wdając się w szczegóły, znaczenie mema jest proste – tytułowymi honklerami są ludzie, którzy prosto z mostu mówią, co jest nie tak i jak być powinno. Zaś szalone społeczeństwo wyśmiewa ich, za nic biorąc sobie wszelkie ostrzeżenia.

Podobną, choć o wiele poważniejszą filozoficznie wizję, odnajdujemy w myśli duńskiego filozofa, Sørena Kierkegaarda. Według niego koniec świata da się porównać do palącego się cyrku. Jedynym, który będzie informował ludzi, że nad ich głowami jest ogień, będzie klaun. Tylko że nikt nie weźmie klauna na poważnie. Toteż według Kierkegaarda ludzie będą się jedynie śmiali. I będą się śmiali do samego końca, pewni, że wszystko jest w porządku.

W pewnym sensie powyższe pomysły są podobne do dotyczącego II połowy XX wieku proroctwa św. Nila z Rossano. Tak czy inaczej – czy mamy się czego obawiać w związku z tak oczywistymi przejawami kultury upadłej? Jak najbardziej. Nie znaczy to jednak, że strach ma nas paraliżować. Powinien raczej motywować, by zgodnie z założeniami Nietzschego z pewnością i mocą mówić o złu, nazywać je po imieniu, a następnie głosić Dobrą Nowinę.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.