Jest takie ludowe powiedzenie, według mnie bardzo mylne: „Jedyną rzeczą, która nie udała się Bogu, jest starość”. Jego niewłaściwość polega na bluźnierczej sugestii – miało być tak pięknie… tylko to odchodzenie, pogodzenie się z życiem, ta starość, która męczy. A może to nie Bogu nie udała się starość, tylko my nie potrafimy jej zaakceptować przez naszą własną hipokryzję?
Umówmy się. Nikt nie lubi uczucia, jak z dnia na dzień przybywa mu ograniczeń. Zdarza się to prędzej czy później i z zasady następuje u wszystkich. W pewnym momencie na przykład któryś z organów staje się znacznie słabszy od innych. Człowiek starszy zaczyna potrzebować pomocy, czasami nawet przy najprostszych czynnościach. Mówi się wtedy, że ta osoba „gaśnie’’.
Niełatwo pogodzić się z dostrzeganiem w lustrze własnej słabości, ograniczeń, zależności od innych, podczas gdy nie tak dawno czuło się w pełni sił i snuło się plany na przyszłość. Starzenie się to trudna szkoła miłości dla wszystkich. Być może dlatego niewielu we współczesnym świecie pragnie do niej uczęszczać.
By nie patrzeć na ludzi gasnących z grymasem bólu na twarzy, stworzono odpowiednie procedury eutanazji, a domy opieki błyskawicznie i w prosty sposób pozwalają zapomnieć młodym i zabieganym dorosłym dzieciom o swoich nieco przeszkadzających, starszych rodzicach.
Takiemu wyrachowanemu myśleniu, typowemu dla kultury śmierci, przeciwstawiają się zarówno instytucje takie jak chrześcijańskie hospicja, zakonnicy i osoby świeckie, z troską pochylający się nad starszymi. Przeciwstawiają się jej również działacze takich organizacji jak Stowarzyszenie mali bracia Ubogich. Wolne dni spędzają oni z osobami starszymi, dla których wyjście na kawę, do zoo czy zwykła rozmowa to coś więcej niż kurtuazyjny gest. To podarowanie nadziei i poczucia, że jest się jeszcze komuś potrzebnym.
Mimo naszej zawężonej, ludzkiej perspektywy starość jednak się Bogu udała. Sądzę przekornie, że wyszła mu nawet znakomicie. Bliscy osoby potrzebującej opieki pokazują wtedy swoją prawdziwą twarz, a ich miłość zostaje poddana próbie. Sama osoba starsza zaś otrzymuje czas na to, by na spokojnie skonfrontować się ze swoim dotychczasowym życiem. Jest to bowiem jesień życia, czas zbierania owoców własnej historii. I dlatego dla tak wielu umieranie, odchodzenie, starzenie może być frustrującym doświadczeniem. Co ma zbierać ktoś, kto przez większość życia miał za cel przetrwać, idąc po linii najmniejszego oporu, czy też wzbogacić się, nawet kosztem relacji rodzinnych? Tak, wtedy starość może być bolesna, bezsensowna, pełna goryczy.
Jest jednak starość spokojna jak ciepła, polska złota jesień – pogodna, bo pogodzona z życiowymi wyborami, z bliskimi i z Bogiem. Taka starość jest szkołą dla rodziny i wiąże społeczeństwa, ukazując prawdę o tym, co naprawdę ma w życiu wartość.
Wielu starszych wnosi ogrom mądrości poprzez swoje doświadczenie i towarzyszącą mu pogodę ducha. W najnowszym numerze opowiemy o ścieżkach starości, które nie muszą być drogami przygnębienia, a które wręcz przeciwnie, mogą przynosić nadzieję młodym, pochłoniętym obowiązkami i pracą w rozpędzonym świecie. Spojrzymy na odchodzenie z chrześcijańskiej perspektywy, zastanawiając się nad miejscem refleksji o przemijaniu w naszym życiu oraz nad relacjami, jakie łączą młode pokolenie z osobami starszymi.
Jeśli kres życia staje się podsumowaniem historii, w której człowiek oparł się na stałych wartościach, poszukiwał Boga i prawdy, nie ma się on czego obawiać. Może za Symeonem, czekając na Pana, ze spokojem wypowiedzieć: „Teraz, o Panie, pozwól odejść swemu słudze w pokoju, według słowa Twojego” (Łk 2, 29).
Z życzeniami dobrej lektury
Bartłomiej Wojnarowski
redaktor naczelny „Adeste”