Jesteśmy skonfrontowani z wieloma trudnymi historiami, które często budzą nasze zdumienie, smutek czy nawet rozżalenie i rozpacz. Są jednak historie trudne, które dają nadzieję, inspirują i pokazują zupełnie inną perspektywę – bliskości Boga, której nie pokona żadna trudność, żadna choroba, żadne cierpienie. Duch Święty daje ostatnio Kościołowi wiele świętych dzieci i świętych przedstawicieli młodzieży.
Często odchodzą młodo, z powodu choroby czy wypadku, ale zawsze pokazują nam pełnię życia, która możliwa jest do zrealizowania, kiedy zanurzymy się w Bożej obecności. Pięknie opisuje ich Biblia: „Wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele. Dusza jego podobała się Bogu, dlatego pospiesznie wyszedł spośród nieprawości. A ludzie patrzyli i nie pojmowali, ani sobie tego nie wzięli do serca, że łaska i miłosierdzie nad Jego wybranymi i nad świętymi Jego opatrzność” (Mdr 4, 13-15). A ja miałem łaskę taką historię poznać.
Prolog
To był naprawdę bardzo, ale to bardzo gorący dzień. Słońce wprost wiadrami zlewało żar z nieba. Oczy jednak były bardzo wilgotne. Od wzruszeń, od łez, od usłyszanych historii. Nie były to jednak opowiadania odległe albo mityczne, ale historię syna opowiadała mi mama, historię wnuka – babcia, a co jakiś czas dodawała coś o swoim bracie siostra. A wszystko to działo się w mieszkaniu, w którym żył chłopak, który potrafił się modlić. Młodzieniec świadomy obecności Bożej. Chłopiec nazywany „posłańcem światła”. Usiadłem na kanapie, trzymając w ręku espresso, i zadałem mamie Angeli kilka kontrolnych pytań na początek rozmowy, a potem historia syna popłynęła już sama.
„W nim było życie”
Fulvio Colucci urodził się 21 października 2003 roku w Santa Maria Capua Vetere (niegdysiejszej Kapui, zwanej przez Cycerona drugim Rzymem) jako trzecie i ostatnie dziecko Angeliny Cimmino i Alfredo Colucciego. Fulvio miał dwie starsze siostry – Klarę i Franciszkę. Jednak po trzech latach na rodzinę spadło pierwsze duże wyzwanie: rodzice rozpoczęli życie w separacji, a tata odszedł od rodziny.
Pomimo tęsknoty i bólu twarz Fulvia często promieniała pięknym uśmiechem, który potem stał się jego cechą charakterystyczną, razem z pokojem i światłem w oczach. Jako dziecko był bardzo inteligentny i żywiołowy. Jego pogoda ducha przyciągała do niego rówieśników. Fulvio był ponadto bardzo pokorny, nie przechwalał się, nie kłócił o zabawki, za to miał pewną łatwość do modlitwy i ciszy. Miał w sobie umiejętność bardziej przeżywaną, niż nauczoną, prowadzenia modlitwy wewnętrznej, modlitwy myślnej. Nie zrobiło to jednak z niego milczka czy oderwanego mistyka. Lubił elegancko się ubrać, spotkać z kolegami na wspólne granie w gry komputerowe czy pójść z nimi na dwór lub na pizzę. Modlitwa zdawała się oddechem jego codziennego życia. Była światłem, które wpada w życie i rozjaśnia je, pokazując piękno w nim ukryte.
Jest piękny epizod z jego głębokiego dzieciństwa, kiedy Fulvio miał cztery lata. Podczas pielgrzymki do Rzymu odwiedził on Scala Santa – tzw. święte schody, które zostały przywiezione z Jerozolimy, a po których Jezus wchodził do Piłata. Razem z mamą, trwając w milczącej modlitwie, wszedł po tych schodach na kolanach.
W szkole, którą bardzo cenił i lubił, był bardzo obowiązkowy w nauce, ale nie to okazywało się najważniejsze. Miał w sobie dużo wrażliwości na rówieśników, szczególnie na tych, którzy niedomagali albo przeżywali trudne chwile w swoim życiu. Naturalnie, spontanicznie i ze swoim promiennym uśmiechem pojawiał się koło nich Fulvio, obdarzając bliskością, pomocą i przyjaźnią. Miał znaczny i pozytywny wpływ na rówieśników. Nie potrzebował dużo mówić o Panu Jezusie – to sam Chrystus promieniał z jego życia i dotykał jego rówieśników, czego sami dają dzisiaj świadectwo.
„A życie było światłością ludzi”
Bardzo ważną, bliską osobą w życiu Fulvia była babcia Rosetta. Gdy opowiadała mi jego historię razem z mamą, miała przy sobie paczkę chusteczek i nie potrafiła mówić o ukochanym wnuku bez łez, a jej wzruszenie bardzo się udzielało. Ona też przekazywała mu wiarę, szczególnie że w rodzinie od pokoleń kwitł kult Boskiego oblicza, a prababcia Fulvia była córką duchową Matki Flory de Sanctis, neapolitańskiej mistyczki oddanej temu kultowi. Zatem wiara była w tej rodzinie pielęgnowana.
W 2013 roku rodzina przeprowadziła się do Caserty i pozostała tam na stałe. Równocześnie Fulvio zaczął przygotowania do pierwszej komunii świętej w parafii pw. św. Mateusza Apostoła w Casercie. Poznawanie życia Jezusa i przypowieści ewangelicznych stało się nową pasją chłopca. 18 maja 2013 roku po raz pierwszy przyjął Chrystusa Eucharystycznego, a spotkanie z Panem Jezusem obecnym w Najświętszym Sakramencie okazało się dla niego bardzo ważnym momentem, pełnym łez wzruszenia i doświadczenia głębokiego wewnętrznego pokoju.
Codziennie z mamą odmawiał Koronkę do Bożego miłosierdzia i bardzo umiłował sobie tę modlitwę. Codziennością był również różaniec święty i najważniejszy – Chrystus Eucharystyczny. Od dnia pierwszej komunii świętej głód Chrystusa Eucharystycznego nie opuszczał Fulvia. Codzienną praktyką chłopca były akty strzeliste, szczególnie skierowane do najświętszego serca Jezusa. Często powtarzał: „Niczego nie musimy się bać, jesteśmy w sercu Jezusa!”.
Modlitwa zaczęła pochłaniać go coraz bardziej. Modlitwa głęboka, kontemplatywna, przeżywana w ciszy, bez rzeczy spektakularnych i emocjonalnych. Ten fakt nie umknął najbliższym, a kiedy ten wątek był poruszany, Fulvio się uśmiechał i odpowiadał, że „modlitwa nie ma czasu, czas jest tylko dla tego świata, a tam, gdzie mieszka Jezus, czas nie istnieje”. Co więcej, stał się w rodzinie nauczycielem modlitwy. Mama Angela dała piękne świadectwo, mówiąc, że miała tylko wiarę przekazaną, ale dopiero Fulvio nauczył ją wiarą żyć. Mówił swoim domownikom: „Módlcie się ze spokojem, w pokoju, w zjednoczeniu z Panem Jezusem, który zawsze jest z nami”. Dbał bardzo o to, żeby jego modlitwa była świadoma, żeby stanowiła postawienie się w obecności Bożej, a nie była wymówiona ustami.
Nosił na sobie szkaplerz Boskiego oblicza, który został objawiony przez Matkę Bożą bł. Pierinie de Micheli. Nigdy się z nim nie rozstawał. Szukanie Boskiego oblicza, szczególnie ukrytego w Eucharystii i w człowieku obok, było codziennością Fulvia.
„A światłość w ciemności świeci”
15 listopada 2016 roku był zupełnie normalnym dniem w szkole. Pełnym notatek, nauki, rozmów, żartów i uśmiechów. To był czas także szkolnych zmian i wyborów, a Fulvio już wiedział, że pragnie pozostać w zespole szkół prowadzonych przez salezjanów. Czuł, że jego wiara ma tam warunki do rozwoju. Ten entuzjazm przerwało jednak niespodziewane wydarzenie.
W czasie lekcji pojawił się ból głowy, który zaczął narastać do tego stopnia, że konieczne było wezwanie karetki. Blisko znajdowała się Klara, siostra Fulvia, która powiadomiła mamę. Do szpitala Fulvio trafił w bardzo złym stanie z niedowładem prawej strony ciała. Tomografia komputerowa wykazała agresywny guz mózgu w dole czaszki. Co normalne, dla rodziny informacja ta była koszmarna i przygnębiająca, ale nie dla samego Fulvia, który zachował godną podziwu pogodę ducha i pokój i to on pocieszał bliskich i mówił, że wszystko będzie dobrze.
W szpitalu dzielił się swoją wiarą. Nie mówił dużo, raczej trwał wyciszony i uśmiechnięty w modlitwie wewnętrznej, często przyzywając Ducha Świętego. Doświadczeniem dzielił się z innymi pacjentami onkologii dziecięcej, często przypominając im, że Pan Jezus nas nigdy nie opuszcza, nawet na tym oddziale. Za namową lekarzy rodzina przeprowadziła się na ponad rok do Mediolanu, gdzie znajdował się specjalistyczny szpital do badań i leczenia nowotworów. Ciężko mu było się rozstać z przyjaciółmi ze szkoły salezjańskiej, jednak Fulvio zachował w sobie dużo siły i odwagi, aby móc we wszystkim odnajdywać wolę Bożą. Jego siła budziła zdumienie rodziny i lekarzy. I to nie jeden raz.
Pewnego razu w czasie choroby Fulvio rozmawiał długo ze swoją siostrą Klarą. Po jakimś czasie temat zszedł na chorobę i cierpienie. Serce siostry, pełne bólu i emocji, kazało zadać pytanie: „Dlaczego to cierpienie przydarzyło się naszej rodzinie, dlaczego ta choroba przydarzyła się tobie?”. Fulvio, pełen pokoju, wpatrując się w oczy siostry, odpowiedział prosto: „A dlaczego miało się mi nie przydarzyć?”.
„I ciemność jej nie ogarnęła”
W 2018 roku rodzina wróciła do Caserty, aby tam kontynuować leczenie. Wielką radością dla Fulvia był powrót do szkoły salezjańskiej. Często chadzał z mamą na msze święte do sanktuarium Świętej Łucji i Bożego Miłosierdzia. Tam rektorem był ks. Primo Poggi, kapłan charyzmatyczny, o głębokiej duchowości i darze czytania w sercach. Fulvio się u niego wyspowiadał. Po spowiedzi kapłan chciał się nad chłopcem pomodlić. Położył na niego ręce, zaczął modlitwę i… rozpłakał się. Przez łzy don Primo powiedział: „Jaki ból! Jakie cierpienie nosisz w sobie, drogi chłopcze!”. Fulvio podniósł oczy, zamknął w swoich dłoniach dłonie kapłana, promiennie się uśmiechnął i powiedział: „Proszę się nie przejmować, jest dobrze!”. Fulvio przeżywał swoją chorobę i ogromny ból w taki sposób, aby być towarzyszem Ukrzyżowanego. Bez żalu, złości czy buntu, ale zanurzając to wszystko, co trudne, w niezgłębionym miłosierdziu Bożym.
Choroba się coraz bardziej pogłębiała, prawie równolegle z pogłębianiem się mocy ducha, zaufania i pokoju, które zajmowały serce Fulvia. Chłopak ciągle uśmiechnięty, pogodny, bez ani jednej skargi czy lamentu przyjmował z miłością wszystko to, co przynosiła mu codzienność umierania na nowotwór. Fulvio nie tylko przyjął chorobę, nie tylko ją zaakceptował wraz z cierpieniem. Dzięki bliskości z Bogiem przekuł ją w spotkanie miłości.
Piękne świadectwo daje o Fulvio lekarz neurolog dr Michela Quarantiello, która opisuje, że chłopiec nie miał żadnych oznak typowych dla rozwijających się guzów mózgu, skłonnych do przerzutów, szczególnie na inne partie mózgu. Był błyskotliwy, uważny, bez problemów z pamięcią. Przerzuty, choć rozszerzyły się na wszystkie struktury mózgu, nie wpływały na Fulvia. Zmiany w płacie czołowym wpływają na zachowanie, sprawiając, że chory staje się apatyczny albo impulsywny i agresywny, ale nic takiego nie wydarzyło się u Fulvia. Zmiany nie wpłynęły na jego zachowanie, przepełnione spokojem, pogodą ducha i trwaniem w modlitwie, zanurzającej w Bożą obecność.
Dodaje również, że przez kilkadziesiąt lat pracy lekarza, jako katoliczka, modliła się za umierające dzieci, ale tylko jeden jedyny raz to ona poprosiła dziecko o modlitwę – a tym wyjątkiem był Fulvio.
Ostatni miesiąc życia był czasem nie tylko bardzo obniżonej możliwości ruchowej spowodowanej chorobą, ale również czasem głębokiej, coraz dłuższej modlitwy wewnętrznej, w której Pan szykował chłopca na wieczyste spotkanie i trwanie w Swojej świętej obecności. Fulvio przygotowywał się do tego, aby wejść w tajemnicę światła, której był posłańcem na ziemi. Światła Bożej obecności, która przenika wszystko. Rodzina szybko zauważyła, że Fulvio nie potrzebuje słów pocieszenia, w ogóle nie potrzebował słów, zupełnie oddał się w ręce Zbawiciela.
22 lutego 2020 roku, w święto katedry św. Piotra i w rocznicę pierwszych objawień Jezusa Miłosiernego św. Faustynie, o poranku, Fulvio zapadł w głęboki sen. O 18.10 umarł przy mamie, w domu. Po jego policzku popłynęła jedna, jedyna łza. Ostatnimi słowy, które usłyszał na ziemi, była Koronka do Bożego miłosierdzia.
Pogrzeb, który odbył się 24 lutego, przemienił się w wielkie święto życia, wielkie dziękczynienie Bogu za święte życie chłopca. Posłaniec światła wszedł do światłości, która nigdy się nie kończy.
Epilog
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, próbując jakoś niezręcznie ukryć swoje mokre oczy. Za mamą Fulvia, w tle, stał jego portret i paląca się świeczka. Wszyscy zamilkliśmy. Babcia Rosetta po kryjomu wycierała łzy. Poszliśmy do jego pokoju, który znajduje się na końcu korytarza po lewej stronie. Chwila obserwacji i rejestrowania przestrzeni. Naprzeciwko łóżka dostrzegłem obraz przedstawiający serca Jezusa, Boskie oblicze z kaplicy bł. Pieriny de Micheli i obrazek św. ojca Pio. Zastygliśmy w milczeniu. Każdy zamknął oczy. Po chwili z naszych gardeł wyrwała się modlitwa: „Padre Nostro…”, „Ojcze Nasz…” – i jakby zrobiło się jaśniej.
„Przyszedł on na świadectwo,
aby zaświadczyć o Światłości,
by wszyscy uwierzyli przez niego.
Nie był on Światłością,
lecz [posłanym] aby zaświadczyć o Światłości.
Była Światłość prawdziwa,
która oświeca każdego człowieka,
gdy na świat przychodzi” (J 1, 7–9).
Autorstwo grafik: główna – autor artykułu, zdjęcia w tekście – ze zbioru rodziny Colucci.
Niesamowita historia!!!
Cudowne świadectwo. ??❤