Autorstwa Małgorzata Koniorczyk - Praca własna, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=79843720
„O Pani Pan nasza, o Pani Orędownik nasza, o Pani Pośrednik nasza, o Pani Pocieszyciel nasza”. Dziwnie, nie?
Oczywiście, że dziwnie, wręcz absurdalnie. W końcu w języku religijnym, który jest uświęcony tradycją wielu pokoleń, nigdy nie stroniliśmy od żeńskich form. Tymczasem w ramach postępującej pakietyzacji poglądów uznające się za konserwatywne środowiska wydają się bać feminatywów jak – nie przymierzając – diabeł święconej wody. A nie ma czego.
Binarny podział w języku
Nie ukrywam, że jeszcze względnie niedawno mi samemu bardzo zgrzytało w uszach dodawanie żeńskich końcówek. Też się śmiałem, że kobieta-kierowca to kierownica, a psycholożka to psycho-loszka. I że skoro mężczyzna jest obrazem Boga, to kobieta musi być obrazą Boga. Namyślałem się nawet, jak znieść akolitki w procesji wejścia. Ale jako że niezbadane są wyroki algorytmów jutuba, natknąłem się na TEDTalk pana Macieja Makselona pod tytułem Feminatywy. O genderowej nowomowie słów kilka, a później na jego rozmowę z Krzysztofem M. Majem dla Bunkra Nauki pod tytułem Feminatywy – dlaczego bronimy się przed logiką języka. Nie użyję tu wielkich wyrażeń, że „otworzyło mi to oczy”, ale faktycznie skłoniło mnie to do delikatnej refleksji.
W drugim z wymienionych przeze mnie filmów pada następujące zdanie (15:47): „Ale to mnie w ogóle bardzo zastanawia w tej kwestii upolitycznienia tej rozmowy, to znaczy: osoby, które tak bardzo walczą z feminatywami, bardzo często również walczą z tak zwanym dżenderyzmem, nieokreślonością płciową i tak dalej. I okej – to się po prostu nie spina. To znaczy: język polski jest w dużej mierze oparty na binarnym postrzeganiu rzeczywistości – jest »on«, jest »ona«, prawda? I jest »ono«, które jest nieokreślone, ale w kontekście ludzi dorosłych jest »on« i jest »ona«. I teraz walczysz z »nią«, równocześnie walczysz z tą nieokreślonością… Gdzie tu jest logika? Gdzie jest sens? No i jeżeli walczysz z genderyzmem, to absolutnie powinieneś wspierać ten binarny podział w języku. No ale… ale nie – okazuje się, że nie”.
W kolejnych minutach istotnie są też poruszone kwestie niebinarności i innych takich konceptów, ponadto sam pan Makselon jest jednym z twórców ikeańskiego Leksykonu dobrego języka. Odnotowuję to tylko na potrzeby wybicia z ręki argumentów dotyczących osoby pana Macieja, bo jestem świadom jego poglądów. Jednakże nie uważam tego za istotne dla tej refleksji językowej.
Od doktor dla doktor
Cofnijmy się na chwilę do przeszłości. W 1960 roku Stefania Grodzieńska w swoim felietonie dla „Przekroju” z bólem odnotowała: „Od kilku lat czytuję z niepokojem w prasie polskiej: »o pracowniku naukowym dr Cytowskiej«, »o działaczu społecznym Wandzie Wasilewskiej«, »o literacie Irenie Krzywickiej«”. Spuentowała go krótkim opowiadaniem, które zaczynało się od: „– Doktor kazała powtórzyć doktor, żeby doktor wstąpiła do doktor, to doktor już doktor powie, czego doktor od doktor potrzebuje – powiedziała instruktor, oddała klucze felczer, zostawiła polecenie dla monter i wyszła ze szpitala”. Dokładnie tak samo brzmiało to na kursach w Izbie Lekarskiej, do której należę. Kłuło w uszy niemal tak samo jak nieśmiertelne bezosobowe „niech podejdzie i poda”.
A tymczasem jeszcze przed wojną feminatywy były jak najbardziej popularne. Historyk języka polskiego, profesor Zenon Klemensiewicz (1891-1969), opisywał to następująco: „zgodnie z tradycyjnymi tendencjami semantyczno-słowotwórczymi języka polskiego […] ma kobieta własną nazwę charakteryzującą, która stanowi równoległy odpowiednik charakteryzującej nazwy męskiej”, a wynika to z „odwiecznej i przemożnej tradycji tworzenia równoległych, różnorodzajowych nazw charakteryzujących” (Klemensiewicz Z., Tytuły i nazwy zawodowe kobiet w świetle teorii i praktyki, „Język Polski” 1957, nr 37, s. 101-119). Tymczasem PRL postanowił wyrugować feminatywy z języka. Teraz nie mamy więc do czynienia z „nowomową”, ale z restytucją.
Ba, jeszcze wcześniej, bo u schyłku XVI wieku, ks. Jakub Wujek w swojej Biblii określa Annę jako prorokinię. W Biblii Tysiąclecia również tak jest opisana: „Była tam również prorokini Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera, bardzo podeszła w latach” (Łk 2, 36a). Nie przypominam sobie jakiegokolwiek sporu na ten temat, mimo że sufiks „-ini” wydaje się jednym z bardziej dyskutowanych, choćby w słowach „członkini” lub „gościni”.
Feministyczne modlitwy
Ale to nie koniec. Przejrzałem kilka mniej lub bardziej popularnych litanii do świętych kobiet. I tak w litanii do Matki Bożej Nieustającej Pomocy występują takie określenia jak „Miłośniczko serc czystych”, „Obrończyni grzeszników” czy „Strażniczko młodzieży”. Z kolei w litanii do Świętej Jadwigi Śląskiej znajdziemy takie wezwania jak „niestrudzona apostołko królestwa Bożego” czy „prorokini przyszłych rzeczy”. O Świętej Brygidzie, patronce Europy – „Reformatorko Kościoła Bożego”, „Czcicielko Męki Pańskiej” czy „Fundatorko Zakonu Brygidiańskiego”.
Wybierałem te, które są według mnie rzadko spotykane i z którymi ludzie nie są szczególnie osłuchani, natomiast gęsto tam padają takie feminatywy jak: „Opiekunka”, „Orędowniczka”, „Wspomożycielka”, „Pocieszycielka” czy też „Służebnica”. Z jednym wyjątkiem wszystkie możliwe feminatywy zostają zastosowane. Wspomniany wyjątek zaś to „Doktor Kościoła” i znalazłem go w litanii do Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. Ale na trzydzieścioro siedmioro doktorów Kościoła oprócz niej są tam jeszcze tylko trzy „doktry” – Święta Katarzyna ze Sieny, Święta Hildegarda z Bingen oraz Święta Teresa z Ávili.
Dygresja: preferuję rozróżnienie między doktorami lekarzami i nielekarzami. W powszechnym rozumieniu pierwsze skojarzenie dla określenia „doktor” to „lekarz”, choć mogę ulegać ułudzie własnego środowiska. Nie mam jeszcze pomysłu na mężczyzn, ale u kobiet „doktórka” kojarzy mi się wyłącznie medycznie, dla kobiety z doktoratem proponuję zaś feminatyw „doktra”, który ma na pewno więcej sensu niż „doktora”, które brzmi jak „nie ma piesa” zamiast „nie ma psa”, a widywałem to na plakatach wyborczych. Tymczasem oboczności nie są niczym niespotykanym w naszym pięknym języku.
Matka-Polka, chirurżka i architektka
Jest kilka najczęściej spotykanych argumentów przeciwko.
„Przecież pilotka to czapka, a dyplomatka to płaszcz”, czyli ha-ha-ha, ho-ho-homonimia, a kobiety nie istnieją. Dokładnie tak. Polka to taki taniec. Kanadyjka to taki kajak. Hiszpanka to w ogóle choróbsko paskudne. A w drugą stronę? Z przykrością to piszę, ale grafik to przecież plan pracy. Adwokat to taki alkohol. Ambasador to takie ciasto. Pilot to jest do telewizora. Zamek w spodniach to z kolei z pewnością warowny gród.
„Bo to się źle wymawia”, czyli lenistwo mięśnia języka. Jeśli ktoś nie potrafi wymówić architektka lub adiunktka, to powinien czym prędzej wybrać się do logopedy. Bo prawdopodobnie nie najlepiej (a niedługo – nienajlepiej) radzi sobie z językiem, w którym są takie zbitki spółgłoskowe jak „bezwzględny” czy „źdźbło”. Ale najczęściej po prostu nie wymówi – bo nie chce. A moim prywatnie ulubionym feminatywem jest bliska mi branżowo „chirurżka”. Ale „szpieżka” też jest wysoko. Z pewnością lepiej się prezentuje niż „szpiegini”. Poza tym łamańce językowe zawsze były tym, czym się szczyciliśmy przed obcokrajowcami. W nich osobiście dostrzegam piękno języka.
„Bo mi nienaturalnie brzmią”, czyli przyzwyczajenie. No niestety, wszystkie wymyślone słowa (czyli wszystkie słowa) na początku brzmią źle. Mnie do teraz pandemia kojarzy się z pandą. No nic nie poradzę. Trzeba się przyzwyczaić. Osobiście zauważyłem natomiast, że jeśli przy kimś wystarczająco często używam feminatywów, to po niezbyt długim czasie ta osoba też zaczyna ich używać, mimo że nigdy by się o to nie podejrzewała.
Oś sprzeciwu
Duża część problemu z odbiorem feminatywów jest obecnie zbliżona do problemu z ideologią łołkową i mityczną reprezentacją. Tak jak kiedyś nikt nie mrugnąłby okiem na Murzyna grającego główną rolę, tak teraz w odbiorze niektórych widzów pojawia się niepokojące odczucie możliwej pozamerytoryczności wyboru obsady, wynikającego z odhaczania przez studio punktów z listy. Feminatywy też nie wzbudzałyby aż tak gorącej dyskusji, póki jedna ze stron sporu politycznego nie wzięła ich na sztandary w ramach walki o wolność, równość, braterstwo i siostrzeństwo.
Zresztą oś sporu politycznego bardzo niedawno zahaczyła o wypowiedź profesora Bralczyka na temat zwierząt – czy zdychają, czy umierają. Ja akurat sprzeciwiałem się mówieniu o „adoptowaniu” zwierząt, zanim to było modne, natomiast większość ludzi do momentu tego incydentu medialnego raczej nie zastanawiała się głębiej nad tym, co mówi, jak mówi i dlaczego mówi tak, jak mówi.
Nagły zwrot akcji
Ale żeby nie było tak „progresywnie”, to teraz pociśniemy konserwatywnie. Wręcz rupieciarsko. Z dokładnie tego samego powodu postuluję przywrócenie żeńskich końcówek w nazwiskach. Czyli niechże żona Nowaka to będzie Nowakowa, a córka – Nowakówna. „Będę się dzisiaj widział z Nowakową” brzmi o niebo lepiej niż „będę się dzisiaj widział z Nowak”.
W naszym pięknym kraju większość kobiet po ślubie przyjmuje nazwisko męża. Praca pod tytułem Decyzje kobiet o nazwisku po ślubie w wymiarze diachronicznym i synchronicznym, którą opublikowała doktra habilitowana Iwona Przybył, profesora UAM, i jej współpracownicy, polegała na przeanalizowaniu 343 662 aktów małżeństwa. Wynika z nich, że na przestrzeni lat 2000-2020 nazwisko męża przyjęło aż 88,4% kobiet. Dwuczłonowe wybrało 9,9%, a decyzję o pozostaniu przy własnym nazwisku podjęło jedynie 1,8% kobiet.
Czy uważam, że żeńska forma nazwiska powinna być wpisywana w dokumenty? Jak najbardziej. I przecież tak jest. Kowalska nie budzi przecież żadnych kontrowersji. Pawlikowska-Jasnorzewska też nie. Na Islandii w ogóle nazwiska są od imienia ojca lub matki, do tego z zaznaczeniem, czy to syn, czy córka. Każdy w rodzinie może mieć inne nazwisko, a w Polsce przynajmniej rdzeń byłby wspólny.
Pojawia się jednakże kontrowersja co do możliwości natychmiastowego powiązania nazwiska kobiety z jej stanem cywilnym, co miałoby być „dyskryminujące”. Jeśli o mnie chodzi, można tak „dyskryminować” również kawalerów. Wtedy syn Nowaka to byłby Nowakowicz, a Nowakiem stawałby się „po emancypacji”, czyli na przykład po zawarciu małżeństwa czy po przyjęciu święceń.
Ale jest jeszcze drugie rozwiązanie – prostsze. Na moim pięknym Śląsku, gdzie feminatywy są wielokrotnie bardziej naturalne i powszechne niż na pozostałym obszarze Polski, funkcjonuje w codziennej mowie rozwiązanie, w myśl którego idzie się „do Nowaczki” i „z Nowaczką”.
Konkluzje
Podsumowując – jak najbardziej z katolickiej perspektywy wskazane jest używanie feminatywów. Niezależnie od tego, co próbują wmawiać niektóre środowiska – płcie są dwie. Kropka. Istnieją pewne zaburzenia rozwoju płci, współczujemy tym ludziom, ale to nie jest żadna trzecia płeć. Tym bardziej należy propagować feminatywy, bo jest to przywrócenie normalności językowej. Zapewne poniekąd z powodu naszej bierności różne „aktywiszcza” i „dziennikarszcza” idą o krok dalej niż feminatywy i próbują wrzucać tego typu (po)twory do języka. Na to nie sposób się zgodzić.
Moja osobista granica przebiega w takim miejscu, że nazwy stanowisk pozostają w wersji podstawowej. Czyli do obsadzenia jest stanowisko dyrektora lub do objęcia teka ministra. Jeśli obejmuje je kobieta, to zostaje dyrektorką lub ministrą (albo ministrzynią, że tak podrzucę swoją drugą propozycję). Ponadto grupa mężczyzn i kobiet piastujących stanowisko tegoż to grupa dyrektorów oraz ministrów. A nie dyrektorów i dyrektorek oraz ministrów i ministrzyń. Bo to już jest zbędne przedłużanie. Czytałem ostatnio, że w ustawie o zawodzie lekarza i lekarza dentysty mieli zmienić wszystkie „lekarze i lekarze dentyści” na „lekarze i lekarki oraz lekarze dentyści i lekarki dentystki”. Korzyść spektakularnie żadna, a ile zbędnej papierologii. Choć z drugiej strony mamy w litanii „Wszyscy święci i święte Boże – módlcie się za nami” („Omnes Sancti et Sanctae Dei – intercedite pro nobis”).
Natomiast zżeńszczanie nazwisk jest po prostu logiczną kontynuacją takich poglądów na kwestie językowe. Po to język polski jest językiem fleksyjnym, żeby korzystać z tego w całej rozciągłości. A asocjowanie tego z jedną lub drugą stroną sporu politycznego jest chybionym pomysłem.
Warto czasem wyjść z własnej bańki pakietu światopoglądowego. Można dojść do ciekawych przemyśleń.
Pozdrawiam wszystkie Czytelniczki.