Wszyscy wiedzą, czym są patostreamy – nadawaniem na żywo jakiejś patologii. Niestety czasem i księża zaczynają się w ten sposób zachowywać. Stają się wtedy katopatostreamerami. Potrafią pociągać za sobą tłumy. Ale czy można choć przez moment pomyśleć, że to dobre wypełnianie powołania?
Grzechynia, Wroniecka 9, Czatachowa… Ośrodki kojarzone przez internautów za sprawą licznych transmisji i sporego rozgłosu. Obrazy te z jednej strony wywołują smutek z powodu tego, jak bardzo można sprzeniewierzyć się posłudze kapłańskiej, ale z drugiej strony ze względu na nikłą możliwość wpływania na tych ludzi sprawiają, że w tej beznadziei można się czasem uśmiechnąć przez łzy, widząc niektóre absurdy. Szczególnie kiedy obserwuje to ktoś z wnętrza Kościoła, zgłębiwszy wcześniej motywacje tych kapłanów, wpływ środowiska i nieudolność władz połączoną z bezsilnością wobec charyzmy jej medialnych podwładnych. I o księżach-buntownikach z tych ośrodków chciałbym Wam w tym tekście opowiedzieć.
Grzechynia
O księdzu Piotrze Natanku słyszał chyba każdy. Przez wiele lat wykładał na Papieskiej Akademii Teologicznej, miał bardzo szerokie horyzonty. Księża, którzy go znali, wspominają, że postrzegano go jako „drugiego Wojtyłę”. W czasie swojej pracy naukowej na uczelni budował pustelnię na terenie gospodarstwa agroturystycznego w Grzechyni, należącego do jego rodziców. W miarę jak budowa zbliżała się ku końcowi, zaczęło się głoszenie przez niego radykalnych tez.
Wielokrotnie wzywano go do opamiętania się, aż w końcu kardynał Stanisław Dziwisz nałożył na niego karę suspensy w 2011 roku. Tymczasem ksiądz Natanek ani myślał zaprzestać działalności. Nadal rosła liczba jego wyznawców, którzy chętnie przybywali do pustelni w charakterystycznych czerwonych płaszczach. Założył również zakon – Dwóch Serc na Czasy Ostateczne. Jego członkowie noszą niebieskie szkaplerze (kobiety jasne, mężczyźni ciemne) z dwoma sercami – Jezusa i Maryi. Ustanowił też nową uroczystość z tym związaną – święto Dwojga Serc, równe Bożemu Narodzeniu i Wielkanocy, które ma być obchodzone w ostatnią sobotę września.
Objawienia
Nie sposób odmówić charyzmatyczności księdzu Natankowi. Niewątpliwie ma on zdolność przyciągania słuchaczy. Wielu ludzi, zwłaszcza młodych, kojarzy go z nagrania, w którym ostrzegał w czasie kazania przed „zagrożeniami duchowymi”. Uprzedzali o nich również księża w tak zwanej „pełnej łączności”, przyznając rację księdzu Piotrowi.
Przywoływał w nim liczne przykłady objawów satanizmu w społeczeństwie. Miały to być noszone przez ludzi pentagramy, czytanie horoskopów, wróżbiarstwo. Ale też na przykład „jawiący się we włosach żel”, czarne ubrania czy paznokcie pomalowane „na czarne, jaskrawe kolory”. Całość kazania przybrała nadzwyczaj groteskową formę, a wymieniane rzeczy i zjawiska trudno było uporządkować, ponieważ pochodziły z drastycznie różnych kategorii. Dodatkowo były obarczone różnym ciężarem moralnym, o czym pisałem w moim tekście o zagrożeniach duchowych.
Duży wpływ na księdza Natanka ma „pani Agnieszka” – wizjonerka, rzekomo komunikująca się z Jezusem i Maryją. To poprzez nią Jezus miał nakazać wypowiedzenie posłuszeństwa biskupowi oraz ustanowienie wspomnianego wcześniej święta i powołanie zakonu z nim związanego. Oczywiście najistotniejsza dla niego pozostaje kwestia ustanowienia Jezusa Chrystusa królem Polski. Nie tak dawno, w sobotę przed świętem Chrystusa Króla (które w starym kalendarzu przypada na ostatnią niedzielę października), pomimo epidemii, do Grzechyni zjechało się kilkaset osób. Ksiądz Natanek ogłosił wówczas, że są oblężeni i będą się bronić przed policją szablami i armatami.
Poznań, Wroniecka 9
Drugi z naszych dzisiejszych bohaterów nie jest może tak znany wśród wiernych, jeśli chodzi o zbuntowanych kapłanów. Było o nim głośno wówczas, kiedy policja wyniosła go ubranego w szaty liturgiczne i wsadziła do radiowozu. Również niedawno „wsławił się”, kiedy w sposób urągający katolikowi, a co dopiero kapłanowi podczas transmisji mszy, wypowiedział się o Maryli Rodowicz oraz Beacie Kozidrak. Ale jak się dokładnie kształtują początki tego uniwersum?
Ksiądz Michał Woźnicki, niegdyś salezjanin, wiele lat spędził na misjach w Afryce. Po powrocie zapragnął odprawiać msze „trydenckie”, co zresztą mu umożliwiono – choć nie na długo. Dodatkowo później nałożono na niego zakaz głoszenia kazań, w związku z czym rozpoczął krucjatę przeciwko salezjanom, rzekomo nieprzychylnym mszom „trydenckim”. Z tym że – dzięki nagraniom i transmisjom – doskonale wiadomo, że nie to było powodem kary. Wielokrotnie podczas głoszonych kazań obrażał innych ludzi i swoich ówczesnych współbraci, odwołując się do ich wyglądu czy sposobu ubierania.
Zabroniono mu celebrowania publicznie w kościele, wobec czego zaczął odprawiać na stoliku przed drzwiami czy na pianinie pod schodami domu zakonnego. Zamiast kazań zaczął mówić nieraz godzinne „ogłoszenia” celem obejścia zakazu. Wypowiedział posłuszeństwo władzom zakonnym, które chciały przenieść go w inne miejsce. Swoje zachowanie tłumaczył koniecznością zapewnienia „czcigodnym wiernym »mszy w rycie rzymskim«”. Wydalono go ze zgromadzenia, jednakże w dalszym ciągu okupuje celę za klauzurą, gdzie jeden z pokoi przerobił na „kaplicę-celę”, wprowadzając tam wiernych, w tym kobiety. A czytamy w Kodeksie prawa kanonicznego z 1917 r. w kanonie 598: „§1. Intra regularium virorum clausuram ne admittantur mulieres cuiusvis aetatis, generis aut conditionis sub quovis praetextu” (Pod jakimkolwiek pretekstem nie wolno kobiety, niezależnie od wieku, pochodzenia czy stanu, wpuścić za klauzurę). Oczywiście obecnie obowiązującym kodeksem jest ten z 1983 r., ale przecież ksiądz Michał i tak go nie uznaje.
Salezjanie zamieszkujący w domu zakonnym nie są zachwyceni obecnością byłego współbrata i jego poczynaniami. Pomijając złożenie wniosku o eksmisję, nie podejmują raczej racjonalnych działań. Wśród przygód mieszkańców Wronieckiej 9 godne odnotowania są: pryskanie gazem pieprzowym do kaplicy-celi, wylewanie wody na księdza Michała prowadzącego procesję z Najświętszym Sakramentem czy puszczanie głośnej muzyki, kiedy odprawia on mszę. Są to oczywiście zachowania niedopuszczalne. Nie świadczą one zbyt dobrze o lokalnej wspólnocie salezjańskiej, nawet jeśli ich desperacja wydaje się być zrozumiała.
Gaz, policja i posoborowi posoborowcy
Najciekawsze jednak wydarzenia miały miejsce w związku z epidemią. Najpierw na wiosnę ksiądz Michał bezwzględnie spacyfikował słownie dwóch interweniujących policjantów, którzy wykazali się rażącą niekompetencją i podatnością na jego manipulację. Jesienią z kolei oddział wezwany został bezpośrednio do „kaplicy-celi”. Policjanci zaczekali grzecznie do zakończenia mszy, po czym chcieli wylegitymować znajdujące się tam osoby ze względu na łamanie obostrzeń. Ksiądz Michał najpierw ich także chciał słownie spacyfikować. Kiedy to nic nie dało, obrał taktykę ignorowania ich poprzez rozpoczęcie różańca. Poskutkowało to znanymi scenami wyniesienia księdza w kapie do radiowozu.
Drugiego dnia policja zaczekała do końca różańca i dopiero zaczęła interwencję. Trzeciego dnia ksiądz zauważył radiowóz przed zaplanowanym porannym nabożeństwem, wobec czego zarządził… nabożeństwo czterdziestogodzinne. I zamknął się w kaplicy z przybyłymi „czcigodnymi wiernymi”. Wart odnotowania jest fakt, że to starsi ludzie, niejednokrotnie potrzebujący leków, których raczej nie wzięli ze sobą. Proszę sobie wyobrazić, że Wasza babcia poszła rano do kościoła i wróciła następnego dnia wieczorem. Samo zaś nabożeństwo od strony rubryk było chałturą, której nie powstydziliby się najgorsi „posoborowi posoborowcy”. Zresztą w ich stylu ksiądz Woźnicki usprawiedliwiał się na patostreamie, kiedy doniesiono mu, że w internecie wytykane mu są liczne błędy.
Policji oczekiwanie znudziło się po kilkunastu godzinach. Poprzez transmisję ksiądz Michał wezwał nieobecnych wiernych, którzy w nocy stanęli pod oknem celi i modlili się. Przywieźli również prowiant, który został po linie wciągnięty do pokoju. Kilka dni później zostali zrugani przez księdza, że nie wzięli tabliczki z informacją, o co walczą. Agresja słowna wobec wiernych jest jedną z cech rozpoznawczych księdza Woźnickiego. Co zabawniejsze – według jednej z wersji wydarzeń trzeciego dnia to wierni wezwali policję, zaniepokojeni o księdza, który spóźnił się kilka minut. Zwłaszcza że wieczorem wmawiał im, że salezjanie czyhają na jego życie.
Jego działalność nosi wyraźne znamiona sekty. Miejmy zatem nadzieję, że jeśli nie dojdzie do poprawy, wkrótce Rzym wydali go ze stanu duchownego.
Czatachowa
Ksiądz Daniel Galus jest raczej najmniej znanym spośród trzech bohaterów tego artykułu. Przez kilkanaście lat prowadził opiekę duszpasterską w pustelni w Czatachowie. Założył tam Wspólnotę Miłość i Miłosierdzie Jezusa. Na początku nie było problemów, ba, miał on nawet aprobatę ówczesnego metropolity częstochowskiego, księdza arcybiskupa Stanisława Nowaka. Po pewnym czasie zaczęły się wątpliwości, czy nie jest to przypadkiem wspólnota zbyt mocno gromadząca się wokół tego konkretnego kapłana.
W ogólnych mediach głośniej o kontrowersjach z nim związanych zrobiło się, kiedy zaczął negować istnienie epidemii i głosić, między innymi, zabijanie bakterii i wirusów wodą święconą. Złośliwi mówią, że obawa przed sanepidem okazała się groźniejsza od obawy przed kiełkującą heterodoksją, wobec czego postanowiono podjąć bardziej stanowcze kroki wobec księdza Daniela.
Arcybiskup Wacław Depo wydał decyzję o przeniesieniu założyciela wspólnoty na pół roku w odosobnienie. Wtedy zaczęły się fikołki. Ksiądz Daniel ogłosił, że został do Czatachowy skierowany przez poprzedniego biskupa i w duchu posłuszeństwa jemu nie może zgodzić się na przeniesienie. Ponadto w oświadczeniu twierdził, że został wyświęcony warunkowo, przy założeniu, że będzie posługiwał w pustelni. A oprócz tego, że nie może udać się w inne miejsce, ponieważ… szaleje epidemia.
Problem polega na tym, że posłuszeństwo przysięga się tak ówczesnemu biskupowi diecezjalnemu, jak i wszystkim jego następcom. Ponadto w przypadku sakramentów warunkowość nie polega na tym, że udziela się go pod warunkiem zrobienia czegoś, tylko na przykład „jeśli nie byłeś ochrzczony, to ja ciebie (warunkowo) chrzczę”. Linię obrony opartą o epidemię litościwie pominę, ponieważ jeszcze chwilę wcześniej twierdził, że w nią nie wierzy.
W tej historii (piszę to z końcem 2020 roku) sytuacja wygląda na rozwojową – być może jeszcze nie jest za późno na opamiętanie. O co stanowczo trzeba się modlić.
Posłuszeństwo
Powyższe historie pokazują, że niestety własne ego potrafi bardzo łatwo namieszać w głowie. Dobrze zapowiadający się kapłani pod wpływem własnych silnych charakterów i przekonań zeszli na manowce, pociągając za sobą wiernych. Takie przykłady można mnożyć – Misiak, Międlar… Pierwszy, który wielokrotnie pisał do swojego biskupa, że chce być i księdzem, i mężem, postanowił „pod wpływem Ducha Świętego” przyjąć „drugi chrzest” w Jordanie. Zaciągnął tym ekskomunikę latae sententiae, dość szybko zdjętą za sprawą arcybiskupa Rysia, po czym… pojechał „na misje” do Afryki, gdzie dołączył do zielonoświątkowców. Drugiemu, mocno związanemu z Obozem Narodowo-Radykalnym, zabroniono wypowiedzi publicznych. Odszedł przez to ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy, związał się z kobietą i ma z nią dziecko. Niedawno podał do wiadomości, że Watykan zwolnił go z celibatu.
Te i wcześniej wymienione jednostki wybiły się przez swoją medialność. Ale w parafiach przecież bywa tak i wśród księży „w pełnej łączności”, że brakuje tego posłuszeństwa. W tym miejscu chciałbym szczególnie wskazać jezuitów z Łodzi, których mszalne katopatostreamy „doceni” każdy miłośnik liturgii. Że postanowienia soborów, synodów, biskupów się dla nich nie liczą, że „pierwszy na parafii to wyżej niż drugi na Watykanie”. Dotyczy to zarówno życia wspólnoty, jak i oczywiście samej mszy świętej. Zupełnie jakby zapomnieli, co przysięgali przed całym ludem podczas przyjmowania sakramentu święceń. W drugiej kwestii warto w tym miejscu po raz kolejny przypomnieć sobie nauczanie świętego Jana Pawła II o liturgii: „Kapłan, który wiernie sprawuje mszę św. według norm liturgicznych, oraz wspólnota, która się do nich dostosowuje, ukazują w sposób dyskretny, lecz wymowny swą miłość do Kościoła” (Ecclesia de Eucharistia, 52).
Skąd się zatem biorą katopatostreamerzy?
Niestety te wszystkie sytuacje mają również swoje przyczyny środowiskowe. Weźmy przykład księdza Międlara. Można było odnieść wrażenie, że władze zakonne wówczas stchórzyły i próbowały przypodobać się środowiskom, które wykorzystywały jego związki z narodowcami jako pretekst do uderzania w Kościół. Zupełnie jakby nie zdawały sobie sprawy, że te środowiska wcale nie zaczną ich dzięki temu chwalić. W przypadku księży Misiaka i Galusa wychodzą zaniedbania formacji seminaryjnej. Nie dość, że bywa ona gdzieniegdzie systemowo patologiczna, nie wydaje się kłaść wystarczającego nacisku na egzekwowanie kształcenia intelektualnego. To z kolei prowadzi do różnych herezji (sensu stricto) i herezyjek (sensu largo, również naukowych). Nie wspominając o luźnym interpretowaniu nauczania Kościoła według własnych odczuć.
W pozostałych przypadkach problem wydaje się wynikać z nieudolności hierarchii. Albo zbyt długo ignoruje ona symptomy problemów, albo wręcz czasem sama je tworzy. Zresztą zasadne pozostaje pytanie, czemu ksiądz Natanek po dekadzie działalności w stanie suspensy nie został jeszcze wydalony ze stanu duchownego. Szkodliwą kwestią pozostaje niejednokrotny brak umiejętności gospodarowania charyzmą podległych im kapłanów, których oczywiście tym nie usprawiedliwiam. Skoro są w stanie pociągnąć za sobą tłumy, nie powinno się doprowadzać do tego, że pociągną ich poza Kościół.
Pozostaje nam zatem modlić się i napominać kapłanów, żeby nie zboczyli z właściwej ścieżki. Szczególnie polecam modlitwę za wstawiennictwem św. Jana Marii Vianneya – proboszcza z Ars, oraz św. Piusa z Pietrelciny – słynnego ojca Pio, który był wzorem cnót i posłuszeństwa swoim przełożonym, mimo że nie miał lekko w swoim kapłańskim życiu. Niech oni wspierają kapłanów w ich trudnym posługiwaniu.
1 komentarz