Gdy zaczyna się lato, a z latem wakacje,
i chęć na liturgie polowe,
znów pojawia się problem i w mózgu wibracje,
czy miejsce jest dość nietypowe.
NA PRZYKŁAD:
Plecaków stos
Albo na piasku koc,
Lub kajak nad brzegiem strumienia…
„Mit kajakowy”
Pozostając w klimatach setnej rocznicy urodzin świętego Jana Pawła II, warto przyjrzeć się bliżej kwestii mszy na kajakach, tak dobrze znanej każdemu zwolennikowi liturgii polowych. Podnosiłem ten problem niedawno w felietonie Po Namyśle: O jedną kremówkę za daleko, ale czuję się w obowiązku wspomnieć o tym jeszcze raz.
Po pierwsze – osobą, która odprawiała liturgie na wycieczkach, nie był papież Jan Paweł II, tylko ksiądz Karol Wojtyła. Ksiądz Karol Wojtyła nie był papieżem całe życie, więc nie można podciągać pod jego papieski autorytet wszystkiego, co robił.
Po drugie – na zdjęciach, które się zachowały, widać dokładnie, jak porządne były te kajakowe konstrukcje. To nie był kajak leżący na ziemi. To nie był nawet kajak leżący na innym kajaku. Wysokość tej konstrukcji pozwalała na sprawowanie mszy świętej w godnej postawie, a nie w przykucnięciu lub pochyleniu. Ponadto wystarczy spojrzeć na szaty głównego celebransa. Nie jest to sama stuła. Widać albę, manipularz i ornat. Skoro one są, to stuła niewątpliwie też, jak również humerał i cingulum.
Po trzecie – jedną z pamiątek po papieżu jest dekret prymasa Polski z oficjalnym pozwoleniem na odprawianie mszy świętych na ołtarzu przenośnym, wystawiony imiennie dla księdza Wojtyły na okres trzech miesięcy. Z zachowaniem przepisów prawa kościelnego.
W tym miejscu należy poświęcić więc chwilę na to, czym jest…
…ołtarz przenośny, czyli portatyl
Czy msza na bębenku,
Co mieści się w ręku,
Gdyż brak z relikwiami kamienia…
Portatyl to kamienna płyta wielkości korporału, w którą wmurowane są relikwie świętych, konsekrowana przez biskupa. Jest to ołtarz sensu stricto, ale ze względu na niewielkie rozmiary i wagę określany jako przenośny.
Według posoborowych przepisów w stałym ołtarzu nie muszą znajdować się relikwie, choć jest to gorąco zalecane. Niemniej jednak, parę lat temu – za pozwoleniem biskupa radomskiego Henryka Tomasika – odbyło się w Radomiu wmurowanie relikwii w portatyle, a następnie konsekracja tychże. Może kiedyś praktyka ta stanie się powszechniejsza i przenośne ołtarze wrócą do użytku.
Zatem to o portatylu właśnie jest mowa w dekrecie. I to on jest ołtarzem, a nie kajaki, które są tylko podstawą pod ten przenośny ołtarz. A skoro ksiądz Karol Wojtyła ubiegał się o oficjalne pozwolenie na odprawianie takich mszy, zamiast robić samowolkę, nie ulega wątpliwości, że celebrował je w sposób zgodny z nakazem swojego biskupa odnośnie do przestrzegania przepisów.
Nowe szaty kapłana
Na łące pośród krów,
Na pniaku pełnym mrów,
Na plaży, gdzie kupy są mew. (A fe!)
Bez naczyń oraz szat,
Gdy silny wieje wiatr,
By człowiek wierzący wpadł w gniew. (Księże, kuria!)
Pora rozwinąć kwestię częstego niedoboru szat. Najczęściej „zestaw małego księdza” zawiera maleńką stułę, do tego ksiądz zabiera czasem albę, ale ornatu już niemal nigdy. Jakby ornat był albo niepotrzebny, albo znacząco za ciężki. Obecnie stosowane w liturgii ornaty bywają jednak i z leciutkich splotów. To już nie te czasy, gdy często spotykało się bogato zdobione ornaty, które potrafiły ważyć 15-20 kilogramów, że aż trzeba je było księdzu podtrzymywać, bo sam nie dałby rady dokonać podniesienia. Spotkałem się nawet osobiście z sytuacją, gdzie ornat był dostępny, ale kapłan odmówił nałożenia go, „bo za bardzo wieje”. Nie mogę pojąć jak można uznać, że jest zbyt wietrznie na ornat, nie dbając przy tym o Ciało Pańskie, które może zostać wywiane z pateny.
Znajomy ksiądz zajmuje się harcerstwem. Przez szacunek do liturgii dał do uszycia dwustronny ornat, do tego w kroju rzymskim, przez co jest jeszcze lżejszy. Z jednej strony jest kolor czerwony, z drugiej biały. Pokrótce opowiem, jak według jego relacji wygląda kwestia mszy na takim obozie. W niedziele harcerze udają się do kościoła znajdującego się w sporej odległości od obozowiska, gdyż ksiądz ma obowiązki parafialne. Natomiast na msze w dni powszednie wzniesiony zostaje na początku pobytu specjalny ołtarz w obozie. I dopóki harcerze go nie wybudują, liturgia nie jest sprawowana. Czerwona strona ornatu używana jest we wspomnienia męczenników, biała we wspomnienia pozostałych świętych oraz msze wotywne sprawowane w te dni, gdy wymagany jest kolor zielony.
Z kolei w muzeach można znaleźć dwustronne fioletowo-złote ornaty, z czasów na przykład powstania warszawskiego, co jest najbardziej uniwersalnym połączeniem. Ale ze złotymi ornatami obecnie jest taki problem, że zgodnie z napisaną na polecenie św. Jana Pawła II instrukcją Redemptionis Sacramentum „w księgach liturgicznych zawarte są przepisy zezwalające na używanie w dni bardziej uroczyste szat liturgicznych świątecznych lub okazalszych, chociaż nie są w kolorze dnia. Tę jednak możliwość, która w celu zachowania dziedzictwa Kościoła dotyczy właściwie szat wykonanych przed wielu laty, rozszerza się w sposób niewłaściwy na nowości tak, że, odrzuciwszy przyjęte zwyczaje, używa się form i kolorów według kryteriów subiektywnych ze szkodą dla tradycji, osłabiając sens tego przepisu. W dzień świąteczny szaty liturgiczne koloru złotego lub srebrnego, jeśli zachodzi taka potrzeba, mogą zastępować szaty innego koloru, jednak nie fioletowe lub czarne” (RS 127).
Po co ta msza polowa?
Sam widzisz, że zrobić wiele się da,
By mszę odprawić gdzieś raz-dwa.
Więc czujny bądź,
Bo może dziś Twój ksiądz
Dziwniejszy pomysł ma…
Warto jednak zastanowić się nad motywacją potrzeby organizowania i uczestniczenia we mszy polowej. Kodeks prawa kanonicznego mówi, że „Eucharystię należy sprawować w miejscu świętym, chyba że w poszczególnym wypadku czego innego domaga się konieczność” (KPK 932 § 1). Do tego po raz kolejny warto zajrzeć do Redemptionis Sacramentum, gdzie zostaje to powtórzone z adnotacją: „o tym, czy istnieje taka konieczność, za każdym razem zgodnie ze zwyczajem na terenie swojej diecezji będzie rozstrzygał biskup diecezjalny” (RS 108).
Jakie właściwie mogłyby być takie sytuacje faktycznej konieczności? Pierwszą myślą jest potrzeba konsekracji wiatyku dla umierającego, gdy liczy się każda sekunda. Drugą – gdy jesteśmy w podróży całą niedzielę i nie ma możliwości dotarcia do kościoła, a jest z nami ksiądz.
Istotna jest również zasada salus animarum suprema lex – „zbawienie dusz najwyższym prawem”. Jeśli grupa ma prawidłowo rozwiniętą pobożność eucharystyczną, zgodę swojego biskupa i zabrała ze sobą wszystkie niezbędne sprzęty, można rozważyć zaplanowanie odprawienia mszy polowej. Natomiast jeśli pomysł takiej celebracji rzucony jest ad hoc z czysto emocjonalnych pobudek, ot, dla urozmaicenia wycieczki, to prawdopodobnie przyniesie duszy więcej szkody niż pożytku. Choćby ze względu na to, że będzie to kolejna cegiełka w kierunku powolnego tracenia szacunku do Najświętszej Ofiary.
Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać…
Jeśli jednak msza zostaje wcześniej zaplanowana, należy wziąć ze sobą konkretne sprzęty. Ksiądz nie idzie sam, zatem nie musi nieść wszystkiego. Zgodnie z 297. punktem Ogólnego Wprowadzenia do Mszału Rzymskiego konieczny jest stolik. Inny ze znanych mi księży związanych z harcerstwem poszedł o krok dalej i właśnie na potrzeby mszy polowych zamówił lekki stolik ze składanymi nogami. Wybornie jest, jeśli ma się portatyl, choć to przedmiot deficytowy. Waży około pięciu kilo, ale warto go zabrać, jeśli jest taka możliwość, skoro to de facto ołtarz. Drugą z cięższych rzeczy jest mszalik z czytaniami – wydanie, które ja mam, waży 1,3 kilograma. Mniej niż butelka wody. Z jakiegoś powodu rzadko kiedy myśli się o jakimś substytucie ambony, która w takich sytuacjach często bywa pomijana, mimo że reformy soborowe mocno akcentowały jej znaczenie. W jej charakterze mógłby wystarczyć na przykład pulpit pod nuty. Jest lekki i można go składać do kompaktowych rozmiarów.
Dalej – idąc w kolejności ciężaru – potrzebny będzie komplet szat. Ornat, stuła, dwa cingula, dwie alby, dwa (jeśli są konieczne) humerały – bo i o usługującym trzeba pamiętać. Następnie – jakiś obrus, korporał, kielich, patena z komunikantami, puryfikaterz, palka, ręcznik. To są te rzeczy, których w zasadzie nigdy nie brakuje, bo są lekkie i nieduże. Warto mieć też jakieś niewielkie ampułki, żeby nie lać do kielicha wody z butelki, a wina ze słoiczka. Mając te sprzęty, nie będzie problemem, żeby uzupełnić zestaw jeszcze o welon kielichowy i koniecznie patenę komunijną. Całość dopełni niewielki krzyż ołtarzowy i dwie świece, za które mogą robić chociażby wkłady do zniczy. Nie licząc stoliczka/portatylu (wszak można odprawiać na przykład tylko w schroniskach) do podziału pomiędzy uczestników pozostaje raptem kilka kilogramów.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to przesada i po co to wszystko taszczyć ze sobą, skoro można się obyć bez części tych sprzętów. To jest stwierdzenie wychodzące z absolutnie złej perspektywy. Niekonieczne nie są te sprzęty. Niekonieczne jest celebrowanie mszy świętej w warunkach polowych poza określonymi sytuacjami. Brak tych przedmiotów jest lenistwem i wygodnictwem. Warto w tym miejscu po raz kolejny przypomnieć sobie nauczanie św. Jana Pawła II o liturgii. „Kapłan, który wiernie sprawuje Mszę św. według norm liturgicznych, oraz wspólnota, która się do nich dostosowuje, ukazują w sposób dyskretny, lecz wymowny swą miłość do Kościoła” (Ecclesia de Eucharistia 52).
Rzecz jasna łatwiej jest po prostu znaleźć na swojej trasie kościół i zaplanować uczestnictwo we mszy. Jest to ten rodzaj pójścia na łatwiznę, który będzie dla duszy wręcz zbawienny.
Nagły zwrot w narracji tego felietonu, gdyż zaczynam domagać się mszy polowych
Niepojęta pozostaje dla mnie jeszcze jedna kwestia. Podczas wakacji msze polowe forsowane są nawet wtedy, gdy nie ma wyraźnej konieczności. Natomiast podczas epidemii (która w momencie pisania tego tekstu jeszcze trwa) jakby nikomu nie przyszło to do głowy. Kiedy liczba ludzi mogących wejść do kościoła była ograniczana – do pięćdziesięciu czy pięciu osób – nadal nikt na to nie wpadł. Kiedy przedwcześnie otwarto kościoły – najpierw licząc 15 m2 na osobę, później 10 m2, a później znosząc ograniczenia całkowicie – wszyscy tłoczyli się w kościołach, zamiast przygotować godną mszę polową na placu przed kościołem.
A już absolutnym kuriozum dla mnie był fakt, że niektórzy księża w Wielką Sobotę robili objazdy po parafiach, uskuteczniając święconkę, podczas gdy w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego – najważniejsze katolickie święto w ciągu roku – skazywali ludzi na „uczestnictwo” we mszy świętej przez środki społecznego przekazu. Zwłaszcza że pokarmy, z mocą równą kapłańskiej, pobłogosławić może przecież ojciec rodziny.
W Stanach Zjednoczonych, a nawet w Niemczech, wynajmowano parkingi, gdzie rodziny parkowały swoje samochody i, pozostając w nich – w wystarczającej izolacji od otoczenia – mogły uczestniczyć we mszy świętej. A w Polsce niestety forsowano „uczestnictwo przez transmisję”, co, jak wiadomo, nie jest tym samym, co fizyczna obecność podczas mszy świętej.
Tylko czym jest „uczestnictwo przez transmisję”?
Mało tego – odwołując się do dokumentów Kościoła, można się pokusić wręcz o stwierdzenie, że poprzez transmisję w ogóle nie można uczestniczyć. Pisał o tym niedawno Piotr Ulrich w swoim tekście „Msza święta w Twoim salonie”, czyli słów kilka o transmisjach mszy świętych, ale chciałbym to jeszcze raz podkreślić.
Dyrektorium Konferencji Episkopatu Polski w sprawie celebracji Mszy świętej transmitowanej przez telewizję w punkcie siódmym stwierdza, że „oglądanie Mszy Świętej w telewizji nie jest tym samym co bezpośrednie uczestnictwo, nie pozwala zatem na wypełnienie obowiązku uczestnictwa we Mszy Świętej w niedziele i nakazane święta, ten bowiem domaga się fizycznej obecności wiernych (DD 54)”.
Tymczasem Dies Domini, do którego się odwołuje polski dokument, w punkcie pięćdziesiątym czwartym wskazuje, że „na koniec ci z wiernych, którzy z powodu choroby, niesprawności lub innej ważnej przyczyny nie mogą wziąć udziału w Eucharystii, winni dołożyć starań, aby jak najpełniej uczestniczyć z oddalenia w liturgii niedzielnej Mszy św., najlepiej przez lekturę czytań i modlitw mszalnych przewidzianych na ten dzień, a także przez wzbudzenie w sobie pragnienia Eucharystii”.
I mogłoby się wydawać, że jest tam napisane „uczestniczyć”. Ale wątpliwość rozwiewa łaciński oryginał, w którym nie zostaje użyte słowo participant, oznaczające uczestnictwo, lecz coniungant, oznaczające łączenie się.
Zatem, biorąc pod uwagę brak możliwości faktycznego uczestnictwa we mszy choćby polowej, pozostaje nam jedynie smutna konstatacja, że okazja do wykorzystania „słusznej przyczyny” i „faktycznej konieczności” niestety została zaprzepaszczona.
Postscriptum
Niektórzy mogą się namyślać, skąd w raczej poważnym felietonie przeróbka czołówki Fineasza i Ferba. Odpowiedź jest prosta. Kwestia szacunku do Najświętszej Ofiary to poważna rzecz najwyższej wagi. Niemniej pokazanie absurdalności pewnych zachowań (i obśmianie ich) też jest silną bronią. Do tego oryginalna piosenka jest dość chwytliwa, więc wierzę, że i moja przeróbka się przyjmie.
To ja może powtórzę:
Więc czujny bądź,
Bo może dziś Twój ksiądz
Dziwniejszy pomysł ma.
(Biskuuupieee!!! Ten ksiądz ZNOWU nie dba o liturgię!!!
Film z jednej strony ma charakter humorystyczny i nie ma na celu nikogo personalnie obrazić, niemniej autor lojalnie uprzedza, że zawiera on sceny drastyczne dla ludzi przejawiających pobożność eucharystyczną.