„Gdzie obejrzę serial X? Uczciwa cena to za darmo”, „Gdzie poza kinem znajdę film Y?”, „Tylko nie Netflix, bo mnie nie stać” – chyba każdy z nas widział takie posty czy komentarze osób, które szukają dzieł do obejrzenia w internecie. Najchętniej na już, w dobrej jakości i oczywiście „za free”. Poszukiwania tłumaczone brakiem środków, dostępu czy chęcią wydania pieniędzy na „bardziej pożyteczne rzeczy”.
W niektórych kręgach piractwo medialne, bo o nim mowa, jest obecnie nie do pomyślenia, określane wręcz jako „obciachowe”. Kilka lat temu wydawało się, że proceder ten będzie powoli zanikał. Powyższe cytaty nie zostały jednak wymyślone, a zaobserwowane na facebookowych grupach dotyczących filmów i seriali. Można zauważyć, że po okresie spadku w ostatnim czasie nielegalne ściąganie i oglądanie treści przeżywa swój mały renesans. Zastanówmy się więc, jakie są tego przyczyny, a także spróbujmy odpowiedzieć na pytanie – czy katolikowi wypada „piracić”?
Filmy! Filmy po pięć złotych!
Kiedy myślę o polskich początkach piractwa w kontekście nielegalnego obrotu dobrami kultury, od razu przychodzi mi na myśl warszawski Jarmark Europa. Niektórzy czytelnicy mogą pamiętać, że zanim w 2012 r. powstał Stadion Narodowy, to na jego terenie, na ówczesnym Stadionie Dziesięciolecia, kwitł handel. To tam między straganami z tanimi ubraniami a przemyconym alkoholem można było dostać kasety VHS z nagranymi nowościami filmowymi. Nierzadko okazywało się, że filmy te są w strasznej jakości albo np. po angielsku z chińskimi napisami. Przegrywane po wielokroć kasety i płyty wędrowały także z rąk do rąk wśród bliższych i dalszych znajomych. Oczywiście samo zjawisko piractwa jest starsze niż bodaj największy targ w Europie, jednak był to bardzo namacalny jego przejaw.
Wraz z nastaniem internetu już nie trzeba było udawać się na jarmark, żeby mieć dostęp do nowych produkcji. Początkowo ściąganie filmów trwało godzinami, a czasem dniami – na co w dobie internetu na impulsy mogli sobie pozwolić nieliczni. Później zaczęły się pojawiać coraz szybsze transfery i pobieranie dwugodzinnego filmu trwało już tylko kilka, kilkanaście minut. W następnych latach w ogóle nie trzeba było nic ściągać – powstały strony internetowe, na których można obejrzeć filmy i seriale całkowicie za darmo. Trzeba było tylko najpierw obejrzeć dziesiątki reklam, które czasem bywały, delikatnie mówiąc, niewybredne. Mało kto jednak zastanawiał się nad legalnością tych działań, po prostu taka była potrzeba. Dostęp do legalnych źródeł był faktycznie utrudniony, sal kinowych niewiele, a w telewizji (trochę tak jak dziś) żadnych nowości.
Yo-ho-ho i butelka rumu
Czym w ogóle jest współczesne piractwo? Trudno znaleźć jedną definicję tego zjawiska. Ogólnie można powiedzieć, że piractwo medialne to nielegalne kopiowanie i/lub posługiwanie się własnością intelektualną bez udzielonej przez autora zgody i bez wniesienia wymaganej za to opłaty (por. Koćwin J., Własność intelektualna a piractwo medialne [w:] Własność w prawie i gospodarce, red. U. Kalina-Prasznic, 2017, s. 195). Słownik języka polskiego PWN wskazuje, że pirat to „osoba lub firma czerpiąca zyski z nielegalnego rozpowszechniania cudzej twórczości albo z nielegalnego nadawania programów radiowych lub telewizyjnych” (Pirat [w:] sjp.pwn.pl). Tak więc oprócz operowania (pobierania, nielegalnego oglądania w sieci) cudzym dziełem mamy tutaj wyraźne wskazanie na aspekt finansowy.
Kwestia finansów powoduje, że piractwo jest bardzo „mętnym” zjawiskiem w Polsce. Dzieje się tak dlatego, że polskie prawo dopuszcza korzystanie z dzieła już udostępnionego, o ile robi się to na własny użytek i nie czerpie z tego korzyści finansowych. Zakres użytku osobistego dotyczy wykorzystywania pojedynczych egzemplarzy (w tym przypadku filmu czy serialu) przez osoby będące w związku rodzinnym, powinowactwa czy koleżeństwa. Do tego celu nie jest potrzebne zezwolenie twórcy (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz. U. 1994 Nr 24 poz. 83, art. 23).
Zgodnie z przywołaną wyżej ustawą karalne jest dopiero rozpowszechnianie i udostępnianie nielegalnych kopii dzieł. Jak możemy przeczytać w art. 116: „Kto bez uprawnienia albo wbrew jego warunkom rozpowszechnia cudzy utwór w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania […], podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch” (tamże). Jeśli do tego osoba rozpowszechniająca dzieła czerpie z tego korzyści majątkowe, to kara pozbawienia wolności wzrasta do trzech lat. Tak więc wszystkie osoby korzystające z sieci P2P (popularne torrenty, gdzie pobierający jest również udostępniającym) są uznawane za piratów i mogą podlegać karze. Nie bez powodu jedna z największych stron tego typu, powstała w 2003 r., nosi miano pirackiej zatoki.
Z opublikowanego w 2014 r. przez PWC raportu na temat piractwa wynika, że straty polskiej gospodarki w wyniku piractwa wynoszą 500–700 milionów złotych. Dzięki ograniczeniu piractwa można by stworzyć nawet 6500 nowych miejsc pracy (Analiza wpływu zjawiska piractwa treści wideo na gospodarkę w Polsce, 2014, s. 32). Jeszcze gorsze wyniki prezentuje raport Deloitte udostępniony trzy lata później. Według niego zjawisko piractwa w 2016 r. spowodowało stratę trzech miliardów (!) złotych PKB (ponad 830 milionów strat dla Skarbu Państwa) oraz 27,5 tysiąca miejsc pracy (Piractwo w Internecie – straty dla kultury i gospodarki, 2017, s. 46). Oba raporty mają już swoje lata, ale wątpliwe, żeby liczby te od tamtej pory się zmniejszyły. Ponadto, oglądając filmy z nielegalnych źródeł, pozbawiamy twórców (zwykle niewielkiego, ale jednak) procentu, który otrzymaliby od legalnej sprzedaży. Może więc korzystanie na własny użytek z nielegalnej dystrybucji nie przysporzy nam problemów natury prawnej, ale co z naszą moralnością?
Grosza daj streamingowi, sakiewką potrząśnij
W Polsce najpierw był Netflix. Amerykański gigant wszedł na nasz rynek w 2016 r. i bardzo szybko zyskał sobie ogromną liczbę wiernych subskrybentów. Wcześniej w naszym kraju były już dostępne takie serwisy VOD jak Ipla (która jednak miała niewielką bazę dostępnych produkcji) czy HBO GO (którego zaś ówcześnie nie dało się wykupić bezpośrednio, a jedynie jako dodatkową usługę u np. dostawców telewizji cyfrowej). Na początku wszystko było proste i wspaniałe – niesamowita liczba jakościowych produkcji filmowych i serialowych dostępna od ręki, łatwa rejestracja, dostęp z wielu urządzeń, stosunkowo niska cena, a nawet trzydziestodniowy bezpłatny okres próbny (z którego notabene Netflix w pewnym momencie zrezygnował, aby (nieoficjalnie) walczyć z osobami nadużywającymi darmowego abonamentu).
Później poszło lawinowo. „Uwolnienie” HBO GO, pojawienie się (i zniknięcie) Showmax, a następnie takich serwisów streamingowych jak Amazon Prime Video, Apple TV+, Canal+ Online, Viaplay i pewnie jeszcze kilka innych. W chwili, kiedy piszę ten artykuł, dzielą nas dosłownie dni od wejścia na polski rynek HBO MAX (które zastąpi przestarzałe już HBO GO), a z niecierpliwością czekamy także na uruchomienie u nas Disney+. Nagle powstała konieczność wybierania, do której platformy wykupić dostęp. Na każdej z nich pojawiają się nowe, ciekawe oraz warte obejrzenia produkcje. Jeśli ktoś (tak jak ja) jest filmo- i serialomaniakiem i chce być na czasie, musi tak naprawdę subskrybować przynajmniej kilka z tych serwisów naraz.
Szeroki dostęp do serwisów streamingowych może skutecznie zmniejszać ilość piractwa. Pokazuje to przykład Netflixa, którego produkcje bardzo rzadko pojawiały się w rankingach najczęściej ściąganych z nielegalnych źródeł filmów i seriali (poza takimi wyjątkami jak seriale Stranger Things czy Wiedźmin). Przez lata na najwyższym miejscu podium tego niechlubnego zestawienia stała Gra o tron, produkcja HBO, do którego dostęp był ograniczony. Ostatnio jednak triumfują seriale Disney+.
W rankingu zaprezentowanym przez stronę TorrentFreak na dziesięć najchętniej piraconych w 2021 r. seriali aż połowa z nich to produkcje spod znaku Myszki Miki (Najczęściej piracone seriale 2021 roku. Marvel nie ma sobie równych [w:] antyweb.pl). Nie ma co się dziwić – Disney jest właścicielem bodaj najpopularniejszych marek filmowych i serialowych, takich jak Uniwersum Marvela czy Gwiezdne Wojny. Swoje produkcje streamingowe reklamuje jako uzupełnienia filmów, bez znajomości których nie da się zrozumieć kolejnych kinowych części przygód ulubionych bohaterów. Ponadto platforma Disney+ wciąż nie jest oficjalnie dostępna w wielu krajach. W serialowym światku mówi się, że to właśnie Disney obecnie przyczynia się do powrotu piractwa na coraz większą skalę.
Dobry zwyczaj, nie pożyczaj
Skoro pojawiło się kilkanaście nowych platform streamingowych, z czego wszystkie oferują ciekawe treści, ale za każdą trzeba osobno zapłacić, miłośnicy dzieł audiowizualnych musieli się nauczyć jakoś sobie z tą przytłaczającą różnorodnością radzić. Jedni robią to bardziej legalnymi sposobami, inni mniej. Jedną z metod jest dzielenie kont – grupy znajomych (choć zdarza się także, że zupełnie obcych sobie ludzi) „zrzucają się” na jeden abonament, żeby wyszło taniej. Niektóre streamingi umożliwiają nawet tworzenie osobnych profili dla każdego użytkownika. Jednak firmy dostarczające treści zaczęły zauważać, że tracą na tym niemałe pieniądze i powoli próbują utrudnić użytkownikom dzielenie się abonamentami.
Warto zauważyć, że w przypadku Netflixa korzystać z jednego konta mogą tylko domownicy – w innym przypadku jest to łamanie regulaminu platformy (zob. Regulamin serwisu Netflix, punkt 4.2 [w:] help.netflix.com). Dlatego co jakiś czas pojawiają się doniesienia o wymaganiu przez serwis wpisania kodu weryfikacyjnego, który otrzymuje właściciel konta. I o ile dostęp do niego, jeśli właścicielem jest nasz domownik czy znajomy wydaje się być banalnie prosty, o tyle dotarcie do kodu, gdy dostała go osoba, z którą łączy nas jedynie wspólne konto na Netflixie, może być trudne lub nawet niemożliwe. A w tej sytuacji platforma może nam zawiesić lub całkowicie zablokować subskrypcję.
Innym sposobem na dostęp do baz wszelkich platform streamingowych jest oczywiście oglądanie ich produkcji na nielegalnych stronach internetowych, bez ich pobierania na własny dysk. Okazuje się, że Polacy chętnie płacą nawet za dostęp do pirackich serwisów – dzięki temu mogą oglądać treści pochodzące z różnych stron w jednym miejscu i za jedną opłatą. Według wspomnianego wcześniej raportu Deloitte w 2016 r. łączne wydatki w Polsce na dostęp do nielegalnej dystrybucji mediów wyniosły 900 milionów złotych. Jak zauważają twórcy analizy, jest to równowartość dziewięciu rocznych budżetów Biblioteki Narodowej (Piractwo w Internecie…, 2017, s. 34). Policja i inne służby, zarówno w Polsce, jak i na świecie starają się z tym walczyć, co raz zamykając kolejne strony oferujące pirackie treści. Wydaje się to jednak z góry przegraną walką, bo kolejne serwisy wyrastają jak grzyby po deszczu, oferując więcej i więcej nielegalnie udostępnianych filmów i seriali.
Jak chory, to do łóżka i telewizję oglądać
Duży wpływ na renesans piractwa ma także pandemia. Szczególnie na jej początku, gdy wszystkie miejsca spotkań zostały pozamykane i strach było wyjść z domu, jedną z najchętniej wykonywanych czynności stało się oglądanie seriali i filmów w sieci. W ciągu tygodnia od wprowadzenia na początku marca 2020 r. we Włoszech twardego lockdownu liczba piratów wzrosła aż o 50%, a liczba ściągniętych plików – o około 35%. W Wielkiej Brytanii, gdzie na początku pandemii nie było wprowadzonych zbyt wielu obostrzeń, wzrost piractwa był zdecydowanie mniejszy (COVID-19 ‘Lockdowns’ Directly Impacted Torrent Download Numbers in Several Countries [w:] torrentfreak.com). Co ciekawe, nielegalnie pobierane i oglądane były nie tylko nowości filmowe i serialowe (szczególnie że nowych produkcji kinowych było w tym czasie jak na lekarstwo – przesuwano je na odległe terminy lub przenoszono na streaming). Jednym z pandemicznych pirackich hitów okazał się być film o… pandemii, czyli Contagion – epidemia strachu z 2011 r. w reżyserii Stevena Soderbergha.
Oczywiście jak już oglądać filmy na małym ekranie, to przynajmniej w dobrej jakości. I tu pojawia się kolejna przyczyna pandemicznego piractwa. Z powodu wprowadzenia nauczania i pracy zdalnej, a także przez wzmożony ruch na platformach streamingowych, sieć została niesamowicie obciążona. Groziło to niewydolnością ważnych systemów państwowych, np. służby zdrowia. W związku z tym najpierw Netflix, a następnie Amazon Prime Video czy Apple TV+ zdecydowały się na czasowe obniżenie jakości dostarczanych wideo w Europie. A to znów spowodowało zwrot w kierunku piractwa i ściągania filmów w najwyższej możliwej jakości na prywatne komputery.
Pirat-katolik?
No dobrze, ale jak w dobie tych wszystkich streamingów, mnogości produkcji filmowych, pandemii powinien zachować się katolik? W sferze duchowej piractwo wydaje się być podobnie „mętną” kwestią, jak w prawnej. Z jednej strony sytuacja jest prosta: nielegalne pobieranie i oglądanie filmów i seriali jest właściwie kradzieżą, a więc złamaniem siódmego przykazania. Z drugiej zaś mamy dozwolony przez prawo autorskie „użytek własny”, więc dopóki nie czerpiemy z pirackich treści korzyści, ani ich nie rozpowszechniamy, to nie robimy nic zabronionego. Jasnego stanowiska Kościoła w tej sprawie niestety brak.
Oczywiście pojawiają się „okoliczności łagodzące”. Bo co zrobić, gdy bardzo chcę obejrzeć film, który nie jest dostępny w żaden legalny sposób? Co w sytuacji, gdy zależy mi, żeby być na czasie, bo od tego zależą moje kontakty z rówieśnikami, a naprawdę nie stać mnie na (kolejny) abonament? A czy gdy składam się ze znajomymi na jedno konto, łamiąc przy tym regulamin platformy, to też postępuję źle? Stając przed podobnymi dylematami, warto choć przez chwilę zastanowić się i rozeznać we własnym sumieniu, czy nie szukam wymówek, aby spełnić swoje potrzeby i zachcianki jak najmniejszym kosztem. Wymagajmy sami od siebie, nawet jeśli obracamy się w granicach prawa. „Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16).
Jestem świadoma, że piractwa medialnego nie da się całkowicie uniknąć czy wyplenić. Jednak, szczególnie teraz, mamy wiele możliwości oglądania filmów i seriali całkowicie legalnie. Jeśli nie chcemy płacić co miesiąc abonamentu, to w ostatnim czasie powstało mnóstwo stron, na których za niewielką jednorazową opłatą lub nawet zupełnie za darmo można obejrzeć interesujące nas dzieło. Festiwale filmowe prezentujące produkcje, które można zwykle obejrzeć tylko tam, mają teraz często swoje edycje online. Są instytucje organizujące wspólne, legalne oglądanie filmów, nierzadko połączone z ciekawymi dyskusjami po seansie. Wystarczy tylko dobrze poszukać. I ja gorąco zachęcam Was, Drodzy Czytelnicy, do korzystania z legalnych źródeł.
Pytanie ad personam do autorki:
Ile Pani redaktor zarabia, że ma aż tyle pieniędzy na utrzymanie tych wszystkich abonamentów streamingowych (HBO, Canal+, Netflixa)? Bo nawet gdybym miał 2500 zł na utrzymanie domu ( z czego 1600 zł czynszu za wynajem mieszkania / miesięcznie), to i tak na opłacenie tylu rzeczy jak same serwisy VOD nie było mnie stać.
O stratach finansowych z powodu nielegalnej dystrybucji kontentu audio / video już nie wspomnę, bo to zdezaktualizowane dane i nie wnoszą obecnie nic do dyskusji dotyczącej “własności intelektualnej” i nielegalnego udostępniania plików.
Wątpię, czy autorka zna też pojęcie “ubóstwa kulturalnego”.
Nie zwykłam dzielić się wysokością zarobków w internecie 🙂 Nie utrzymuję również wszystkich abonamentów – na szczęście większość z nich można wykupić np. na miesiąc, a później zrezygnować, nie ma umów czasowych.
Zgadzam się, że dane przytoczone w artykule nie są już najświeższe, natomiast niestety do innych nie udało mi się dotrzeć, a w jakimś stopniu pokazują one skalę zjawiska . Jeśli masz nowsze źródła Drogi Czytelniku, to podlinkuj je proszę – chętnie poczytam. Natomiast straty dostawców serwisów VOD na piractwie są realne – dosłownie kilka dni temu Netflix z tego powodu w kilku krajach wprowadził dodatkową opłatę za dzielenie kont przez osoby nie mieszkające w jednym gospodarstwie domowym.
Zjawisko ubóstwa kulturowego jak najbardziej jest mi znane. Niskie dochody czy też inny rodzaj ubóstwa jest jedynie jedną z przyczyn. Są też takie problemy jak ogólna słaba promocja kultury, czy niski poziom edukacji. Niemniej dlatego wspominam również o darmowych, legalnych źródłach kultury. Żeby wspomnieć tu tylko o jednym konkretnym miejscu, polecam korzystanie z Ninateki. Nawet na YouTube można znaleźć legalnie udostępnione filmy, zupełnie za darmo. Zbliża się sezon letni, a wraz z nim kina plenerowe, które w wielu przypadkach także są darmowe. Wszystkie te przykłady może nie charakteryzują się szybką dostępnością “klikam i mam”, ale można je dość łatwo znaleźć i sama chętnie z nich korzystam.
Każdy w swoim sumieniu sam decyduje o tym, czy piractwo jest złe czy też nie. Jak pokazałam w artykule, oglądanie nielegalnie udostepnionych treści jest wciąż “szarą strefą”. Jednak moim celem było przybliżenie tematu i także zachęcenie do korzystania – mimo wszystko – z legalnych źródeł. Pozdrawiam 🙂