„Słusznie zalicza się publiczną i wspólną modlitwę Ludu Bożego do głównych powinności Kościoła. Już od samych jego początków ci, którzy zostali ochrzczeni, »trwali w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwie« (Dz 2, 42)”.
Tak zaczyna się Ogólne wprowadzenie do liturgii godzin w nowym, czterotomowym brewiarzu. Jak się ma ta „główna powinność” Kościoła? Ta „pieśń chwały, rozbrzmiewająca w niebie przez całą wieczność i wprowadzona na to nasze ziemskie wygnanie przez Jezusa Chrystusa, Najwyższego Kapłana”, jak to ładnie ujął Paweł VI w Laudis canticum?
Lata sześćdziesiąte
Mam w domu stary brewiarz. Nie, nie jest to ręcznie zdobiona i przepisana średniowieczna księga. Ma nieco ponad sześćdziesiąt lat, został wydrukowany w 1961 roku. To dwutomowy brewiarz – obowiązujący w Kościele powszechnie od 1961 do 1970 roku (do zmian wprowadzonych przez Pawła VI we wspomnianej konstytucji apostolskiej). Mimo tego relatywnie krótkiego czasu zdążyło go używać dwóch kapłanów. Jeden z nich to kanonik emeryt rezydujący w Batorzu Lubelskim (wcześniej wieloletni proboszcz) – ks. Wacław Tarnasiewicz. Drugi – doktor teologii, rektor seminarium Sercanów w Płaszowie, ks. Adolf Janczak.
Dlaczego o tym wspominam? Jeden z nich – raczej ten pierwszy – zapisywał notatki na bokach brewiarza. Przy konkretnych datach – krótkie, małe wzmianki, np. „zgon mojego ojca” czy „cudowne ocalenie od niechybnej śmierci z rąk niemieckich”. Sens tego zdaje się oczywisty – chciał pamiętać konkretne rocznice, żeby móc pomodlić się za zmarłego czy dziękować Bogu. Brewiarz, jako podstawę codziennej modlitwy, miał zawsze ze sobą. Ogólnie kapłani się z nim nie rozstawali. Nawet komuniści nie odmówili kard. Wyszyńskiemu zabrania ze sobą brewiarza, gdy go aresztowali.
Aplikacja
Być może Czytelnik już zdaje sobie sprawę, do czego piję. Praktyka posiadania brewiarza zawsze pod ręką powoli umiera wśród duchowieństwa. Po co brać (całkiem grubą w nowym wydaniu) książeczkę, skoro ma się telefon?
To pierwsza, zewnętrzna oznaka kryzysu. Jest wiedzą powszechną, że smartfony ze swej natury nie kojarzą się z modlitwą i pracą. Raczej z rozrywką, kontaktami towarzyskimi – i mózg tak uczy się to odczytywać, nawet gdy włączony jest tryb samolotowy, wyłączone powiadomienia. O tym mówił kard. Robert Sarah: „To być może bardzo praktyczne i wygodne, by modlić się brewiarzem na własnym telefonie komórkowym, tablecie lub innym urządzeniu elektronicznym. Ale nie warto. To desakralizuje modlitwę. Te urządzenia nie są poświęcone (konsekrowane) i zarezerwowane dla Boga. Używamy ich dla Boga, ale także do rzeczy świeckich. Urządzenia elektroniczne powinny być wyłączone, a najlepiej pozostawione w domu, kiedy przychodzimy uwielbiać Boga” (Czy modlitwa za pomocą komórki jest gorsza? Co tak naprawdę powiedział kard. Sarah? [w:] pl.aleteia.org). Był wówczas (2017) prefektem powołanym przez papieża Franciszka do opiekowania się liturgią.
Zauważył to też biskup Barron z diecezji Winona-Rochester. Za pomocą swojego portalu Word On Fire rozpoczął wydawanie i kolportaż comiesięcznych broszur z tekstami liturgii godzin. Podczas promocji padło trafne spostrzeżenie, że wprawdzie telefony mogą być poręczniejsze, praktyczniejsze (przy tym aplikacja prostsza w obsłudze niż brewiarz), ale użytkownicy podświadomie czują, że to nie przystoi wspólnej modlitwie w świątyni. Stąd rozwiązanie pośrednie – proste w obsłudze broszury, które jednocześnie ładnie wyglądają i są w formie książeczki modlitewnej.
Duchowna oziębłość
To jednak tylko pewna kwestia zewnętrzna, choć oczywiście też ważna. Istotniejsza jest praktyka. „Pospolitość skrzeczy”. Księża diecezjalni z reguły nie odmawiają wspólnie brewiarza. Jeśli to robią, to raczej nie śpiewają – a to przecież śpiew jest domyślną formą wspólnej liturgii godzin.
Do znudzenia będę powtarzał, że nowe OWLG gorąco zachęca do wspólnego odmawiania „przez tych, którzy mieszkają razem” przynajmniej jutrzni i nieszporów. Bezduszne i faryzejskie jest ignorowanie tej prośby. W przyszłości przydałoby się tę zachętę zamienić na nakaz.
Jutrznię i nieszpory w niedzielę, również według zachęt OWLG, należy uroczyście odprawiać z ludem. Z reguły jednak jutrzni nie ma gdzie wcisnąć w natłoku rannych mszy świętych. A nieszpory są często wypierane przez okresowe nabożeństwa – ważne i budujące, niebędące jednak odwieczną liturgią.
Degradacja
Duchowieństwo diecezjalne nie odmawia więc wspólnie liturgii godzin. Publiczna modlitwa Kościoła w praktyce staje się prywatna. Oczywiście liturgia, choćby odprawiana bez świadków, zawsze jest jednoczącą Kościół publiczną modlitwą. Problem jednak w tym, że prywatność w tym przypadku bardzo obniża poziom.
Odmówiwszy jutrznię (pominąwszy całkowicie wezwanie, wbrew przepisom mówiącym, że tylko z ważnych powodów można je opuścić), ksiądz pędzi do szkoły. W szkole, jedząc kanapkę na przerwie, przeleci wzrokiem którąś z godzin mniejszych, niekoniecznie we właściwej porze. Godzinę czytań zacznie przed dyżurem w kancelarii, skończy między petentami. Nieszpory zmówi w konfesjonale, między jednym penitentem a drugim. Kompletę szybciutko, w dwie minuty tuż przed snem.
Oczywiście mówimy o sytuacji, w której kapłan ma tyle intelektualnej i duchowej uczciwości, by nie odmawiać ciągiem wszystkich godzin wieczorem przy piwku. Jak, nie przymierzając, o. Marcin Luter OSA.
Mniej znaczy lepiej?
Brewiarze sprzed 1970 roku zdawały się być mniejsze objętościowo. Miały jeden tydzień psałterza zamiast czterech. Jednakże były intensywniejsze – w ciągu dnia odmawiało się więcej psalmów. Miały bardziej rozbudowane matutinum – pewien odpowiednik dzisiejszej godziny czytań. Wszystkie trzy godziny mniejsze były obowiązkowe, nie tylko jedna, jak dziś. I tak dalej. Wydawać by się mogło, że skrócenie dziennego obowiązku i rozłożenie na dłuższy okres pomoże rozładować tę liturgię. Sprawić, że będzie odprawiana lepiej, godniej, a języki narodowe miały rozpowszechnić ją wśród ludu.
„Eksperyment wykonany, lecz niestety nieudany” (Kazik, Jeszcze Polska…).
Opowiedzieliśmy o grzechach zaniedbania wśród duchownych. Pomówmy trochę o świeckich. Dokumenty zachęcają do propagowania liturgii godzin wśród wiernych. Oficjalny podtytuł nowego brewiarza – Codzienna modlitwa ludu Bożego – podkreśla ten fakt. Nie oznacza to jednak, że przedtem był zarezerwowany tylko dla duchownych. Benedykt XVI z rozrzewnieniem wspominał, jak wspólnie ze swoją rodziną odmawiał kompletę, gdy był dzieckiem.
Z brewiarzem pod strzechy
Na pewno wielokrotnie na przestrzeni wieków lud słyszał śpiewany brewiarz, odmawiany publicznie w kościołach. Gdy ludzie modlili się godzinkami i innymi nabożeństwami tego typu, mieli świadomość, że to ludowa wariacja na temat „księżowskich modlitw”. Były to jednak zupełnie inne czasy, niźli teraz.
Posoborowi liturgiści, tworząc nowy brewiarz, mieli na uwadze rozpropagowanie go wśród ludu. I jaka jest sytuacja? Wspomniałem już o wypychaniu niedzielnej jutrzni i nieszporów z praktyki parafialnej. Niektóre środowiska, skupione wokół kościołów i sanktuariów związanych z różnymi zgromadzeniami (zwłaszcza żeńskimi), znają codzienne sprawowanie brewiarza i się w nie włączają. Są też wspólnoty, które w swej formacji propagują brewiarz.
Oaza i tradsi
Przykładem takiej grupy jest oaza. Ruch Światło-Życie od pierwszych rekolekcji kładzie (przynajmniej w teorii) nacisk na śpiewanie rano psalmu w chórach. Na tzw. dwójce (na którą jeżdżą już licealiści) śpiewa się wspólnie jutrznię. Trójka (odbywana z reguły rok po dwójce) ma już niemal pełny „rozkład jazdy” i szkoły liturgiczne o brewiarzu.
Co z tego wynika? Oczywiście część oazowiczów sięga po brewiarz w życiu codziennym. Wspólnie odmawiany pojawia się na różnych wyjazdach czy spotkaniach. Z drugiej strony spora część odstawia go na bok. W każdym razie nieczęsto spotyka się propagowanie brewiarza przez ten ruch w parafiach. Tak samo jak doedukowani liturgicznie na rekolekcjach ministranci nie mają wpływu na swoich plebanów.
Dobrze, jeśli prawdziwie pobożni członkowie różnych wspólnot, ministranci na swoich spotkaniach zamiast sięgać po wymyślne i widowiskowe formy, śpiewają razem liturgię godzin.
Byłoby też dobrze, gdyby wspólnoty tradycyjne bardziej promowały „stary” brewiarz. Wiadomo, choćby tzw. ciemne jutrznie to formy znane i cenione przez lud od wielu wieków. W dodatku najpopularniejszy mszalik zawiera polskojęzyczne nieszpory niedzielne i maryjne, a modlitewnik wydawnictwa Te Deum – związanego z FSSPX – niedzielną kompletę (po łacinie). To wciąż jednak za mało.
Znany augustianin i brewiarz
Niezależnie jednak od tego, jakiego brewiarza się używa – nowego, starego, innego starego, jeszcze innego starego czy może wschodniego – pewna rzecz jest niezmienna. Augustianin Marcin Luter był ważną personą w swym zakonie. W nawale obowiązków wynikających z nadzorczych zajęć narzekał, że nie ma czasu na odmówienie brewiarza czy odprawienie mszy świętej. Kapłan, który tak będzie robił, niechybnie upadnie i straci wiarę. Duchowieństwo, które nad mszę świętą i „publiczną i wspólną modlitwę Ludu Bożego” przedłoży kancelarię i różne inne aktywności, będzie upadłe i bliskie niewiary.
Parafia powinna być zorientowana na mszę świętą, liturgię godzin i adorację. Księża przede wszystkim muszą zająć się Eucharystią i brewiarzem – i jego część odmawiać wspólnie. Drugorzędnym ich zadaniem jest spowiadanie, pogłębianie swojej formacji intelektualnej, przygotowywanie homilii i adorowanie Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Trzeciorzędne są specyficzne duszpasterstwo, działalność charytatywna, czynności administracyjne.
Uczynić liturgię godzin znów wielką
Chciałbym, żeby duchowieństwo wróciło do czasów ks. Wacława Tarnasiewicza, kanonika żyjącego w Batorzu Lubelskim. Nie chodzi mi o to, żeby bazgrać na brewiarzu. Ważne rocznice można zapisywać w kalendarzu w telefonie i ustawić sobie przypomnienie. Chodzi mi o to, by tak jak kiedyś księga z liturgią godzin była zawsze przy duchownym. By brewiarz był zawsze fizycznie przy kapłanie. A przez to i w jego sercu, będąc podstawą jego modlitwy, w której łączy się z Chrystusem Arcykapłanem w wychwalaniu Boga Ojca.
Kryzys Kościoła to oczywiście kryzys kleru w pięćdziesięciu procentach, jeśli nie mniej. Dlatego powtórzę raz jeszcze: liturgia godzin musi stać się też modlitwą świeckich. Mają oni brać udział w niedzielnych nieszporach czy jutrzni (o ile nie została już skasowana). Organizować odmawianie brewiarza w kościele (zetknąłem się w niektórych parafiach np. z odprawianiem go codziennie rano w okresie adwentowym). Przede wszystkim normą powinna być obecność stosownej książki do tej liturgii w katolickim domu. Kolorowe zakładki mają się rozwalać (tzn. być używane).
Pisałem niegdyś o mojej niewierze w istnienie klerykalizmu i jego kluczowej roli w kryzysie Kościoła. Jeśli jednak nie podzielacie mojej opinii i wierzycie w klerykalizm – to proszę, uwierzcie też w „świeckizm”. Nie wolno zrzucać całej winy na duchowieństwo – nie radziłbym nawet twierdzić, że ponoszą jej więcej niż połowę. Dotyczy to także „sprowadzonej na ziemskie wygnanie przez Jezusa Chrystusa, Najwyższego Arcykapłana” pieśni chwały.