Rok 2019, październik. Mało kto wierzy, że dziewiąty studyjny album Kanyego Westa ukaże się, nim zegary na całym świecie przywitają pierwszy dzień stycznia. Nie dość jednak, że Jesus Is King faktycznie wyszło w wyznaczonym terminie, to również towarzyszyła mu obiecana premiera filmu (wizualnego uzupełnienia płyty) o tym samym tytule. A zatem wielki Kanye West – najpopularniejszy raper na świecie, artysta, który wyprzedza swoje czasy i którym inspirują się młodsi koledzy po fachu – faktycznie przeszedł duchową przemianę. Teoretycznie tak…
„Zawsze chciałem być gangsta…”
8 czerwca 1977 roku. Tego dnia w Atlancie urodził się Kanye Omari West. Jego ojciec Ray, który w przeszłości należał do organizacji Czarnych Panter, później poświęcił się fotoreportażowi. Natomiast matka, dr Donda West, wykładała literaturę angielską. Po rozwodzie z mężem wychowywała swojego syna samotnie. Kanye nie sprawiał problemów w szkole, wręcz przeciwnie. Siedział z tyłu klasy i dostawał „same piątki i szóstki. Nie żartuję”. Już od najmłodszych lat widziano w nim utalentowane dziecko. Był obdarzony bujną wyobraźnią, co pozwalało mu na kreatywne opisywanie rzeczywistości. Jednak nade wszystko ten zwykły chłopak z przedmieść Chicago, wychowany w środowisku klasy średniej, marzył o karierze artysty. W swoich zeszytach szkicował projekty butów, a w przerwie od nauki produkował utwory dla lokalnych muzyków. Po ukończeniu college’u rozpoczął nawet naukę na Chicago State University na kierunku artystycznym, lecz porzucił te studia, aby móc poświęcić się muzyce (stąd tytuł jego debiutanckiego albumu – The College Dropout, pol. ktoś, kto rzucił studia).
Pierwszy namacalny sukces odniósł już w 1996 roku. Później odpowiadał za produkcję albumu Jay’a-Z, The Blueprint, o którym mówiono, że na nowo przywrócił rapera do chwały. Pomimo bycia uznanym producentem Kanye chciał też rapować, co nie zostało zbyt dobrze przyjęte w ówczesnym środowisku. Ye zwyczajnie nie wyglądał na gangstera, do czego zresztą często odnosił się w swoich kawałkach. W 2002 r. początkujący muzyk uległ poważnemu wypadkowi, który stał się dla niego inspiracją do napisania pierwszego singla Through The Wire. Rapował dosłownie przez druty umieszczone twarzy podczas operacji. Ostatecznie w latach 2004–2007 wydał swoje trzy pierwsze albumy: The College Dropout, Late Registration i Graduation. Zostały bardzo dobrze przyjęte zarówno przez krytyków, jak i publiczność, królując na szczytach list przebojów. West kontynuował także współpracę z innymi muzykami, założył własne studio nagraniowe, zaczął działać charytatywnie i na poważnie zajął się projektowaniem mody. Wtedy to, jak na złość, zawalił się Kanyemu cały świat.
Geniusz czy wariat?
W okolicach 2008 roku muzyka zostawiła narzeczona. Bardzo mocno przeżył też śmierć swojej ukochanej matki. Te wydarzenia stały się punktami zwrotnymi w karierze Ye – zaczął muzycznie eksperymentować, popadł w depresję, rozważał nawet samobójstwo. Kolejnym albumem było w pełni śpiewane 808s & Heartbreak. West porzucił soulowe, gospelowe i rock’n’rollowe sample na rzecz większego liryzmu. Chciał w ten sposób jak najlepiej oddać zmianę charakteru swojej twórczości i opowiedzieć o życiowych tragediach. 808s & Heartbreak początkowo nie został dobrze przyjęty, lecz z upływem lat doceniono jego wartość. Chyba nie będzie przesadą stwierdzenie, że zainspirował raperów tworzących w ubiegłej dekadzie.
Kolejne albumy jeszcze bardziej definiowały nowy styl Kanyego, coraz bardziej dawał się on poznać jako pełnoprawny artysta. Gdy w 2013 r. wydał Yeezusa, spora część fanów myślała, że oszalał. Album był szorstki, brudny, brzmieniowo inspirowany muzyką industrialną. Bezkompromisowo przeciwstawiał się przemysłowi muzycznemu, nazywał się nawet bogiem. Tutaj fani nie są już tacy zgodni, na ile wynikało to z jego ówczesnego ego, a na ile była to zwykła prowokacja. W tamtym okresie Kanye lubił przeceniać swój dorobek i porównywać się do gwiazd rocka. Jedno jednak trzeba mu przyznać – album Yeezus wyprzedził swoje czasy. Nie jestem pewna, czy był on inspirowany muzyką zespołu Death Grips, czy na odwrót, ale to już moje przypuszczenia. Trasa promująca The Life of Pablo została przerwana ze względu na problemy zdrowotne artysty.
Follow God
Wiara odgrywała ważną rolę już we wcześniejszych latach życia Westa. Wystarczy posłuchać utworu Jesus Walks, który pochodzi z wczesnego okresu jego twórczości. Nie wiadomo do końca, kiedy Kanye pokłócił się z Bogiem, ale wszystko wskazuje na to, że teraz są znowu „najlepszymi kumplami”. Krążyły plotki o założeniu przez niego własnego Kościoła, ale są to po prostu jego coniedzielne koncerty, na których wykonuje swoje utwory zaaranżowane na wersję gospelową – nazwał je Sunday Service. W wywiadach muzyk śmiało przyznaje, że to Bóg wykorzystuje go do głoszenia Ewangelii. I że narodził się na nowo po tym, jak spotkał Go ponownie. Kiedyś uzależniony od pornografii seksoholik teraz zabrania swojej żonie nosić wyzywające ubrania.
Mimo wspomnianych zmian słuchacze podeszli do Jesus Is King z pewną rezerwą, lecz nie ze względu na prezentowane na albumie treści. Znany jest bowiem słomiany zapał neofitów. Jednym z głównym zarzutów wobec albumu był fakt, że zwyczajnie wygląda on na niedopracowany. Jesus Is King miał początkowo nazywać się Yandhi i został on zapowiedziany jeszcze na rok 2018. Fani nie bez powodu czuli się wodzeni za nos. Przedłużające się problemy techniczne i zdrowotne nie wpływały korzystnie na kształt krążka. Po nawróceniu niemal całe Yandhi trafiło do przysłowiowego kosza, a West ogłosił, że nie będzie już tworzył muzyki świeckiej. Album oficjalnie miał nazywać się teraz Jesus Is King, a data jego premiery to 25 października 2019 roku. Jak już wspomniałam na początku, prawie nikt nie wierzył, że raper tym razem dotrzyma słowa. Nic zatem dziwnego, że zwyczajnie się spieszył. Kanye ma talent do wykorzystywania w swoich utworach ludzkiego głosu i sprawnego łączenia go z linią melodyczną. Niemal barokowo zrealizowane chórki nie wykorzystują w pełni swojego potencjału. Album był tworzony w pośpiechu i to słychać.
Wytrwa, czy nie wytrwa?
Kanye West ma zdiagnozowaną chorobę afektywną dwubiegunową. Przyznał się do tego na okładce albumu ye – „I hate being bipolar. It’s awesome” (pol. „Nienawidzę swojej dwubiegunówki. Jest super.”) – napisał. W trakcie tworzenia Jesus Is King świadomie odstawił leki, by nie tłumić maniakalnego oświecenia. Niektórzy fani twierdzą, że nadal nie pozbierał się do końca po śmierci matki. Z drugiej strony jednak właśnie teraz Ye wydaje się być naprawdę szczęśliwy. Jak sam powiedział, zajęło mu przeszło czterdzieści dwa lata życia, by zrozumieć, że jego ojciec jest również jego najlepszym przyjacielem. Ray West obecnie zajmuje się udzielaniem porad osobom, które identyfikują się jako chrześcijanie. Niewykluczone, że to właśnie on pomógł synowi w potrzebie. Na jednym z koncertów Kanye zaśpiewał razem z Rayem jeden utwór, po czym fani mogli być świadkami ich oficjalnego pojednania. Czy ta historia ma happy end? Tego jeszcze nie wiadomo. Należy mimo wszystko mieć na uwadze, że Kanye, jak każdy artysta, żyje trochę we własnym świecie. Może faktycznie jego przemiana jest tak głęboka, jak twierdzi. Zostawmy jednak kwestię sądu Opatrzności. Dla nas – ludzi, a także fanów twórczości Westa, powinno liczyć się to, by ten wrażliwy i utalentowany człowiek znalazł ukojenie cierpienia. Przecież kto z nas nie pragnie niezachwianej wiary i powodzenia, a przy tym zdrowia, zwłaszcza psychicznego?