adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj

Opieka nad chorym według ks. Jana Kaczkowskiego

magazine cover

wikimedia.org

W nawyku mamy pocieszanie i radzenie tym, którzy cierpią z powodu jakichś dolegliwości. „Nie martw się”, „wszystko będzie dobrze”, „no już nie płacz” – często właśnie takie słowa wybrzmiewają z naszych ust w kierunku chorego. Wydawać by się mogło, że przecież wszystko jest w porządku, że nasza reakcja, dzięki wyćwiczonej empatii, na pewno pomoże cierpiącemu. A co jeśli nie?

Postać ks. Jana Kaczkowskiego niewielu trzeba dzisiaj przedstawiać. Ten wspaniały kapłan odznaczający się wielkim humorem, pokorą i cierpliwością w obliczu własnej choroby żył i niósł Chrystusa wszystkim – jak sam to określał – „na pełnej petardzie”. Jako dyrektor puckiego hospicjum na co dzień stykał się nie tylko z bólem bliźniego, ale też ze śmiercią. A ta przychodziła w różnych okolicznościach: spokojnych, gdy chory umierał w spokoju, a także tych burzliwych, bo jak to w życiu bywa, tak i w śmierci czasami bywamy wściekli.

Życie ks. Kaczkowskiego naznaczone było poświęceniem nie tylko dla chorych, ale też dla zdrowych, aby ci wiedzieli, jak dobrze służyć umęczonym w chorobie. W wielu kazaniach, wywiadach i audycjach internetowych wskazywał na istotność zdrowego rozsądku, realizmu i uczciwości w relacji z chorym. Przestrzegał, by nie narażać siebie i chorego na sztuczność, fałszywe pocieszenie i słodkie słówka.

Trudno było zresztą o lepszego nauczyciela w tym temacie. Ksiądz Kaczkowski był nie tylko bioetykiem z wykształcenia, ale też sam przeżywał najczarniejszy scenariusz życiowy ze wszystkich możliwych: zmagał się bowiem z nowotworem mózgu – glejakiem. Kapłan zmarł 28 marca 2016 roku po wieloletniej walce z chorobą.

Choroba – porażka czy zwycięstwo?

Mawia się niekiedy, że cierpienie uszlachetnia. Wydaje się to jednak pustym frazesem w obliczu ciężaru, z jakim wiąże się doświadczenie choroby. W kontekście ks. Kaczkowskiego przewlekła, śmiertelna dolegliwość jest tylko niedogodnością, z którą akurat przypada nam odejście z tego świata. Czar optymizmu szybko jednak pryska, gdy spojrzymy na pacjentów hospicjów, którzy często zwątpiwszy w dobroć Boga i świata, popadli w rozpacz. A więc to, co zrobi z nami choroba, to kwestia naszego sposobu jej przeżycia.

Podobną historię oglądamy zresztą na kartach Starego Testamentu. Przypadek Hioba bowiem to klasyczny, ponadczasowy przykład zderzenia człowieka z nieszczęściem, na które on nie ma żadnego wpływu. To choroba dyktuje życie.

Ksiądz Kaczkowski wskazywał, że dotkliwość nowotworu nie jest wynikiem złośliwości Stwórcy, o co często zresztą wiele osób Boga posądza. Z dowcipnym przekąsem udowadniał, że to nie jest tak, że Bóg wyzłośliwia się rakiem na przysłowiowego Kowalskiego za jego niedzielne przewiny. Zamiast tego zło choroby i cierpienia to wynik naturalnych procesów biologicznych. Oczywiście, ktoś mógłby chcieć kategorycznie wypisać się z projektu świata, jaki stworzył Bóg, zarzucając Stwórcy nieudolność lub złośliwość w procesie twórczym. Mądry teolog jednak – idąc śladami Benedykta XVI – na ogrom cierpienia wynikającego z naturalnych procesów w świecie odpowie w pokorze: „Nie wiem”. Koniec końców to, czy choroba będzie naszą porażką, czy zwycięstwem, zależy od nas i od tego, czy zdecydujemy się wybrać opcję pełną nadziei na to, że coś może jeszcze zdążymy zbudować, zanim umrzemy.

Składam reklamację!

Każdy z nas zresztą niejednokrotnie pewnie zderzył się po ludzku z tak beznadziejną sytuacją, z czymś tak okropnym, że miał ochotę po prostu złożyć Panu Bogu reklamację na świat, który stworzył. Na tego typu twierdzenia zaraz wzbudza się w co poniektórych niedoszły apologeta, który z chęcią wytłumaczyłby wszystkim w imieniu Stwórcy, dlaczego świat jest taki, jaki jest.

Zobacz też:   Eugenia Ravasi – objawienie Boga Ojca

Tymczasem Bóg na kartach Starego Testamentu odpowiada na pytanie o cierpienie, postawione podówczas przez Hioba (Hi 38). Okazuje się bowiem, że podobnie jak Hiob, nie rozumiemy, jak działa świat, nie potrafimy wszystkiego zmierzyć ani uporządkować tak, by miało to dla nas sens. Nie inaczej jest z problemem cierpienia. Choć przykre i dotkliwe, stanowi ono również częścią mechaniki działania świata.

Spróbujmy jednak zagrać w pewną grę słowną. Otóż zadajmy sobie następujące pytanie: czy cierpienie jest czymś fundamentalnie złym? Czy to, że mnie boli, gdy się zranię lub zachoruję, jest automatycznie złe? Rzeczywiście sprawia nam to ból, czyli doświadcza nas w sposób przykry i nieprzyjemny. Co by się zatem stało, gdyby takie doświadczenie nie istniało? Jako organizmy biologiczne nie moglibyśmy rejestrować tego, że dzieje nam się krzywda. Wprawdzie można by było nas zranić, ale w żaden sposób byśmy się przed tym zranieniem nie bronili.

Można łatwo dostrzec, do czego zmierza taka logika – albo jesteśmy ludźmi w pełni, z całym tego bagażem, albo po prostu przestajemy nimi być. My jednak jesteśmy przez Chrystusa wezwani do obrania Jego drogi, bo On sam jest tą Drogą. Podążając za wcielonym Logosem, wprawdzie sami nie stajemy się po ludzku boscy, ale jesteśmy tą drogą uświęcani.

Fałszywe współczucie

Wreszcie, na kanwie utraty nadziei i rzeczonej reklamacji ze świata złożonej Panu Bogu, może narodzić się w nas rodzaj fałszywego współczucia. Zwykle jest to chęć poprawienia czyjegoś samopoczucia za wszelką cenę. Takiego, używając słów ks. Kaczkowskiego, „pocieszactwa”. „Wszystko będzie dobrze”, „jeszcze z tego wyjdziesz”, „nie będzie tak źle, nie ma co płakać” – często mówimy takie rzeczy chorym. Mamy poczucie, że to w jakiś sposób im pomoże. Tylko że nie pomoże, bo powiedzenie osobie chorej na raka w stanie terminalnym, że jeszcze z tego wyjdzie, jest – ni mniej, ni więcej – głupotą.

Należy zdać sobie sprawę z tego, że ta osoba prawdopodobnie z tego nie wyjdzie i trzeba przyjąć to z godnością. Ktoś odchodzi na wieczną i ostatnią podróż i nikt ani nic tego nie zmieni. Obrażanie się na fakt śmierci nie sprawi, że chory lepiej się poczuje lub że nas – żyjących – będzie to mniej bolało.

Zamiast tego spotkanie z osobą umierającą powinno się, zdaniem ks. Kaczkowskiego, odbyć w atmosferze miłości i pokoju. „Jestem tu z tobą i cię kocham”, „będę z tobą do samego końca”, „nie bój się, bo jestem przy tobie, nie jesteś sam”, „kocham cię bardzo” – takie słowa znaczą o wiele więcej dla chorego niż nieustanne zamęczanie kogoś umierającego nadzieją, że może jeszcze z tego wyjdzie.

Koniec końców należy pamiętać, że uczucia, choć bywają piękne, często nie prowadzą nas do właściwych decyzji i osądów. Poruszenie emocjonalne w związku z trudną sytuacją chorobową jakiejś osoby jest potrzebne i uczłowiecza tragedię takich okoliczności. Jesteśmy jednak wezwani do działania rozumnego, do panowania nad emocjami. Czasami trzeba więc umieć poskromić w sobie chęć pocieszania kogoś na siłę, a uzbroić się w cierpliwość i dawać odczuć swoją miłość poprzez prostą bliskość, choćby w ciszy.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.