Mówi się, że „złe rządy wypełniają piekło”. Jak to powiedzenie odnieść do kwestii wojny? Wprawdzie znane są opowieści o heroicznych czynach żołnierzy, ale jest to tylko jedno oblicze konfliktów zbrojnych. Pomimo tego, że działania militarne bywają przyczynkiem do bohaterstwa, same w sobie nie mają nic z pokazywanej w filmach wzniosłości. One tylko w pewnym wąskim sensie dotykają tzw. aktów supererogacyjnych, czyli heroizmu etycznego.
W etyce wyróżnia się tzw. akty supererogacyjne, czyli heroiczne, wymagające uczynienia czegoś ponad ogólnie przyjęty obowiązek moralny. Są to te wszystkie czyny, które w jakiś sposób zagrażają życiu człowieka, ale ten ze względu na wyższe dobro poświęca się bądź ryzykuje.
Wojna w pewnym sensie wypacza sens takiej postawy. Żołnierz czy w ogóle ktoś, kto zetknął się z sytuacją wojenną, jest postawiony przed koniecznością podjęcia niejednokrotnie aktów supererogacyjnych – wymaga tego po prostu szkolenie bojowe. Całkowicie zanika aspekt wolności lub jest on znacząco ograniczony, więc w tym sensie jest to postawienie kogoś w sytuacji absolutnie okrutnej od strony moralnej. Budzi to jednak pewien rodzaj sentymentu wśród niektórych osób. Dzieje się to z tej racji, że dostrzegając determinację ludzi walczących, znajdują one w niej jakieś resztki ludzkiej wolności i tym samym heroizmu. Jest to jednak specyficzny rodzaj chwały, ociekającej krwią i bólem.
Niemniej taką sytuację postrzega się jako absolutnie patową i tragiczną (żeby nie powiedzieć, że w jakimś sensie szatańską) – z jednej strony istnieje potrzeba walki z najeźdźcą (złym i niegodziwym), z drugiej – agresor jest jedynie narzędziem w rękach żądnych wojen polityków.
Film kontra rzeczywistość
Niestety popkultura w większości wypadków zakłamuje kwestię wojny. Gry i filmy pokazują ją jako bohaterską, chwalebną i przepełnioną „epicką” akcją walkę ze złem. Zawsze istnieje jakiś antagonista, „ten zły” – i jest to zwykle Niemiec, ewentualnie komunista (Sowieta), czasami Japończyk. W nowszych odsłonach traktujących o współczesnej wojnie karty padają zwykle na terrorystę-muzułmanina, Rosjanina z wojskowych służb specjalnych lub agenta tajnej organizacji chcącej przejąć władzę nad światem.
W rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej. Z perspektywy globalnej zawsze będzie dokonywana ocena sytuacji – ten jest zły, a tamten dobry. Świat to jedna wielka szachownica z której korzysta wielu różnych graczy, nie tylko Rosja i Ameryka (z dodatkiem Chin dla równowagi). Są inne siły polityczne: Unia Europejska, NATO, stronnictwa służb specjalnych w poszczególnych krajach, terroryści czy rebelianci.
Warto się postawić w roli szeregowego żołnierza, wtedy sprawa przybiera zupełnie inny obrót. Prędzej czy później można się zorientować, że ci ludzie po obu stronach barykady tak naprawdę są narzędziami, normalnie nie walczyliby ze sobą nawzajem.
Uczestnictwo w działaniach militarnych nie ma zwykle nic wspólnego z wartką akcją. W większości do walk dochodzi na długie dystanse, a żołnierze giną od przypadkowych kul i odłamków. Wymiana ognia jest prowadzona niekiedy na półślepo. Prowadzi się ostrzał pozycji wroga, a nie jego samego, ponieważ zawsze jest ukryty. Wszystko to dzieje się w oparach kurzu (niekiedy błota), ciągłego stresu i nieraz nadludzkiego wysiłku fizycznego.
Świadectwo dziadka Przemysława
Jest też osobna kwestia wojny widzianej z perspektywy cywilów. Pierwsze, co dotyka ludzi, to zaraza, głód i bieda. Gdy dochodzi do wojny totalnej, załamuje się gospodarka światowa – ciężko jest cokolwiek produkować w takich warunkach. Poza tym część, jeśli nie większość zakładów produkcyjnych jest przekwalifikowywana na zbrojenia. Później są oczywiście działania bojowe, które niosą za sobą zjawisko tzw. „collateral damage”. Polega ono na niezamierzonych stratach w ludności i infrastrukturze cywilnej w procesie wymiany ognia dwóch wrogich sobie armii.
Doświadczenie wojny z perspektywy cywila mój dziadek opisuje następująco:
„Ile miałem lat? No siedem i więcej. Jestem z 1932 roku. Ech… Nie mieliśmy co jeść. Ciężko było, tak ogólnie po prostu ciężko. Matka zmarła w ’42 na czerwonkę. Ale wiesz… najlepiej, to jak się trafił Niemiec gdzieś tu w pobliżu na kwaterach i się zlitował, wtedy wołał łopatę, szedł na pole i coś tam wykopał. Raz nam ziemniaków nakopał całe wiadro. Ależ było jedzenia.
Generalnie mieliśmy trzech Niemców na kwaterach. To nie byli źli ludzie. W sensie – frontowcy, nie to co ci SS-mani czy Gestapo. Służby były bardzo niebezpieczne, to byli źli ludzie, bezwzględni. Ale z tymi na kwaterach nawet dało się z nimi jakoś tam zaprzyjaźnić.
Raz wywęszyliśmy coś kawałek za centrum miasta. Tam jest teraz cmentarz nieznanego żołnierza. Wtedy tam był tylko płot, a dalej za tym już pola. Chodziło o to, że służby odstrzeliwały więźniów. Myśmy to jednemu z tych Niemców, co był u nas na kwaterach, powiedzieli, już nie pamiętam… a może on jakoś to podsłuchał jak żeśmy mówili? W każdym razie nie wierzył, zapakował mnie i jeszcze jednego chłopaka do samochodu i pojechaliśmy. Faktycznie, strzelali do ludzi, ci ludzie padali z dziurą w głowie. Paskudny widok. Śni mi się to czasami. Zabawne, nie pamiętam co robiłem wczoraj, a takie okrucieństwa pamiętam! I wiele innych rzeczy też pamiętam. W każdym razie, myśmy stamtąd uciekli, ten Niemiec kazał nam nie patrzeć, ale jego ten gestapowiec złapał. To była ewidentnie robota służb, akcja o charakterze niejawnym, bo tego szeregowca wzięli na przesłuchanie, przetrzebili go jak leci. W pełnym mundurze, z maską gazową i plecakiem kazali mu biegać. A później do paki go dali na całe dnie.
Trzymali go w jakiejś piwnicy, tam był taki domek paręset metrów od naszego, przy ulicy Siennińskiej, tam go trzymali chyba. No, to jak wyszedł, wrócił na kwaterę, to chciał zdezerterować, uciec do partyzantów. No ale zanim cokolwiek zdążyliśmy zaaranżować, to dali go na front wschodni. Wszystkich trzech, tych z kwater, tam dali. Pod koniec wojny wrócił już tylko jeden. To było jakoś nad ranem, jesień była, Hitler w odwrocie, 1944 rok już był, ten jeden zaczął się dobijać do drzwi drąc się łamanym polskim: »Babka! Babka otwórz!«. Wszedł umoknięty, zmarznięty i głodny. Na drugi dzień wyzywał Hitlera, przeklinał go, krzyczał i był rozżalony. Dowództwo wręczyło mu order za doświadczenie w boju. Rzucił tym orderem przez cały pokój”.
Dziesięciolatek a wojna
Ostatecznie w czasie rozmowy z dziadkiem musiało paść też pytanie o uczucia. To była w mojej opinii jedna z trudniejszych rozmów – nie tylko dlatego, że była po prostu wzruszająca, ale też ze względu na to, że potrzebowałem czasu, by ją odpowiednio przyswoić i przeanalizować.
„Co wtedy myślałem w czasie wojny jak byłem dzieckiem? Nic. Widziałem rzeczy straszne. Kiedyś Niemcy prowadzili Żydów w dół ulicą miasta, tam było getto w takiej dzielnicy, ale było też zejście w dół inną ulicą, taką jakby główną. Pamiętam, że strażnik tak po prostu zastrzelił starszą kobietę, która upadła z wycieńczenia”.
„Zimą tego samego roku, co ten Niemiec przyszedł, doszło do strzelaniny na Siennińskiej. To ta uliczka naprzeciwko naszego domu, tu gdzie siedzimy. Ruscy zaczęli strzelać do patrolu niemieckiego. Pozabijali ich. Jeden Niemiec spadł z drogi do rowu. Dostał chyba w krtań albo klatkę piersiową, bo leżał w rozmarzającej kałuży wody i charczał przez ponad pół dnia. W końcu zmarł. Jakiś czas później przyszli jacyś ludzie i ich ogołocili z ubrań. W samych gaciach te trupy zostawili.
Ale najgorsze były te trupy leżące luzem. Im mózgi z głowy wyciekały. Okropny widok. I co ja wtedy czułem? Czy coś myślałem? Bałem się. Tylko się bałem i sądziłem, że tak już jest, że taki jest świat. Jako dziecko przyjmujesz świat jakim jest. Myślałem, że to, co było, to jest coś normalnego. Dopiero po latach zrozumiałem jak złe to było”.
Wojna to piętno i klątwa
„Dziadek Olek, mój ojciec, wrócił z wojny jakiś czas po jej zakończeniu. Trochę mu to zajęło, służył w Armii Andersa. Zwiedził kawał świata, walczył w Północnej Afryce, pod Tobrukiem, we Włoszech pod Monte Cassino. Na początku opowiadał, co się działo, co widział. Później, gdy się bardziej zestarzał, już tylko płakał. Mówił, że widział rozrywanych ludzi. Jego kolega tak umarł, po prostu wybuchł pocisk albo granat. Kilka odłamków sam miał w ciele. Opowiadał, że strzelał, ale nie wie, czy kogoś zabił. To się po prostu z okopu strzelało i tyle”.
„Ja powinienem był być kimś innym. Ale ta wojna, później ten system, to wszystko… to mnie uczyniło takim… ja powinienem był być kimś innym. Lubiłem i lubię dalej przyrodę, zwierzęta. Lubię patrzeć, jak roślinki rosną, kwiaty, krzewy, drzewa, zwierzątka sobie chodzą, nawet te małe robaczki jakieś. Tak… ja powinienem był zostać kimś innym, czuję to”.
„A gdzie był Bóg?”
Ludzie często zadają sobie to pytanie: „Gdzie był Bóg, gdy zlecano i wykonywano te wszystkie ludobójstwa?”. Odpowiedzią jest zwykle stwierdzenie, że to ludzie wybierają źle, Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Stwórca nie może też interweniować w cudzą wolność czynienia zła, wówczas złamałby podstawowe pryncypium, na którym ufundował człowieka.
Oczywiście taka odpowiedź nijak nie przemówi do zdruzgotanego wojną człowieka. Nam jest to tak łatwo przyjąć, bo nie widzieliśmy i nie przeżyliśmy tego wszystkiego. Z całą więc świadomością na zakończenie odważę się użyć tego sformułowania – demoniczność wojny polega na tym, w jak złożony sposób człowiek swoimi błędami wikła się w sytuację, która zabija jego wolność i godność. To ona pozbawia go wiary i nadziei, przez nią traci miłość, w miejsce której wchodzi zwątpienie w dobro świata i prawdziwość Stwórcy.
Chciałoby się powiedzieć, że Bóg opłakuje tragiczną kondycję człowieka uwikłanego w potworność wojny. Ot tak, aby chociaż trochę nadać Bogu bardziej ludzki charakter. Należy pamiętać, że Chrystus stał się człowiekiem dla nas, nie był i nie jest Mu więc obcy dramat człowieka cierpiącego niewolę decyzji innych ludzi. W czasie nadchodzącego Święta Niepodległości miejmy w pamięci poległych. Część z nich może być dalej w czyśćcu – potrzebują szczerej pomocy, modlitwy, Mszy świętej. Pamiętajmy o nich właśnie w taki sposób.