Rozmawialiśmy już o naturze pontyfikatu Franciszka, jak bardzo jest rewolucyjny bądź przewidywalny. Kontynuujemy naszą wymianę myśli, tym razem skupiając się na kwestii synodów i na tym, jaki powinien być kolejny papież.
Marceli Hejwowski (M.H.): Czasem wracasz do pytania o nowy sobór. Czy jest potrzebny, by przywrócić jedność w Kościele? Rozwiązać problemy współczesności? Myślę, że żadnego soboru w najbliższej przyszłości nie będzie. Papież Franciszek pokazał, że wystarczy powołać ciało o parę poziomów mniej formalne – synod. Skąd taka decyzja biskupa Rzymu? By nie wywołać dziejowej burzy, ale też nie rządzić wszystkim z biurka?
Bartłomiej Wojnarowski (B.W.): Ta polityka jest przede wszystkim skuteczna. Papież jest jezuitą – to nie żaden przytyk w jego stronę – i ceni sobie skuteczność. To wywodzi się z myśli św. Ignacego Loyoli, ale również św. Alfonsa. Korzysta zatem ze skutecznych metod. Synod jest taką metodą. Papież nadaje mu konkretny temat, swoistą tezę. On ma się odbyć i poniekąd zatwierdzić zmianę w Kościele. Powiedziałeś, że soboru nie będzie. Prawdopodobnie masz rację i w ciągu najbliższych dwudziestu lat żadnego soboru nie będzie. Sobór obradujący wraz z papieżem jest najwyższą władzą dogmatyczną w Kościele. Sam sobór nie może obradować – idea koncyliaryzmu została potępiona.
Obecny model jest ciekawy. Bo nie ma w Kościele takiego modelu prawnego jak synod. Istnieje synod biskupów. Synod z definicji oznacza zgromadzenie biskupów, którzy obradują w sprawach ważnych dla wiary. A za tego pontyfikatu mamy model, w którym występuje synod. Po prostu. Synod jaki, czyj? Synod dziennikarzy? Synod biskupów i pracowników Kościoła? Prawo kanoniczne nie zna takiego modelu. Nawet jeśli papież ogłosił teraz synod o synodalności, to ciężar odpowiedzialności przed Bogiem spoczywa i tak na barkach biskupów. Wiem, że Franciszek chce włączyć lud Boży do dyskusji, co samo z siebie nie jest toksyczne czy niezdrowe. Ale to biskupi mają moralną odpowiedzialność, żeby przekazywać wiarę.
Papież stosuje tutaj wybieg „synod to postanowił”. Ale czy synod o synodalności jest realnie synodem biskupów, w którym to oni mają decydujące zdanie na temat synodalności? A może tylko wąska grupa w kurii, zaufani współpracownicy papieża? A może grupy świeckich, które są bardzo różne od siebie – i tworzy się w tym wszystkim chaos?
Zwróciłbym większą uwagę na to, że władzą w Kościele jest również synod biskupów. I takie synody organizowali Paweł VI, Jan Paweł II czy Benedykt XVI. Nie do końca wiem, jak rozumieć model zarządzania, w którym jest po prostu „synod”.
M.H.: Osobiście od początku byłem sceptyczny wobec synodu. Mówiłem, że to tylko formalność, proces, który ma zatwierdzić coś, co już jest w gronie „rządu” papieża zdecydowane. Synod w tym procesie odgrywa rolę pewnego mandatu społecznego do zmian. To jest tworzenie pewnej iluzji demokratyczności, podczas gdy de facto wszystko jest trzymane twardą ręką. Pamiętamy, że gdy obradował tzw. synod o rodzinie (tak naprawdę głównym, nośnym medialnie tematem była kwestia osób w konkubinatach, w ponownych związkach itp.), to doszło do ostrej walki między postępowymi biskupami a koalicją bardziej zachowawczych hierarchów z Afryki i Europy Środkowej (w tym znaczący wpływ Polaków). Papież dość ostro „osadził” obie strony, strofując ich o pokusach: zamiany kamieni w chleb i chlebów w kamienie. Potem wyciągnął swoje wnioski z synodu w postaci Amoris laetitia, które w większości przemilczane, w kwestii nieformalnych związków wywołało realne zmiany w wielu krajach (rozwiązanie biskupów Argentyny po cichu zresztą weszło do Magisterium).
W każdym razie myślisz, że jest możliwe, że następny papież – pragmatyczny administrator, jak lubię go sobie wyobrażać – cofnie te różne synodalne zmiany? Zmieni sposób działania, wróci do prostego administrowania, bez rewolucji, ale też stopniowo odwracając reformy?
B.W.: To bardzo ciekawe pytanie. Powiem tak: możliwe, ale nie do końca. Papież Franciszek zrobił parę takich ruchów – na przykład w sprawie kary śmierci. Mamy w tej kwestii zmianę nauczania lub, jak ktoś inny by powiedział, rozwój nauczania – ale jest to jednak zmiana chociażby w stosunku do nauczania Jana Pawła II.
Ale Kościół „nie lubi” kręcić się bardzo szybko wokół nowych zmian. Więc nie sądzę, że za kilka lat na balkon wyjdzie nowy papież i powie: „Słuchajcie, cofamy to wszystko”. Ale z drugiej strony nie sądzę, że będzie robił to samo. Przyjmie inny model.
Czy papieżem będzie kardynał Zuppi z Włoch, czy kardynał Tagle z Filipin, czy może kardynał Krajewski, czy jeszcze ktoś inny? Niezależnie od tego nie sądzę, żeby to był 1:1 Franciszek. Bo on jest jezuitą. Jezuityzm leży w jego naturze i w jego podejściu do zarządzania Kościołem. To pewien styl myślenia o władzy w Kościele, o posłuszeństwie.
Zatem nie będzie Franciszka 2.0. Ale nie wierzę też w jakieś dementi, że następny papież powie: „Fiducia supplicans i synod o synodalności były do kitu”. Nie. Pewnie będą jakieś ruchy przekręcające pewne śrubki w Kościele. Takie, które nie spowodują otwartej wojny. Na przykład kardynał Zuppi to taka osoba, która potrafi z uśmiechem podać rękę nawet „tradsowi”, nie sprzeciwia się istnieniu ruchu tradycjonalistycznego w Kościele. Mam więc nadzieję na próbę zagojenia ran czy normalnego podejścia kardynałów do – wracając do naszej poprzedniej rozmowy – kwestii sporów politycznych (w znaczeniu wewnątrzkościelnym). To, że papież nie przyjmował niektórych kardynałów, nie było fair. Z drugiej strony niektórzy kardynałowie bardzo zaciekle go atakowali. Sugerowali, że może papież nie głosi nauki Chrystusa itd. To była wojenka, której nikt specjalnie nie chciał załagodzić.
Liczę na to, że te relacje ucywilizują się w przyszłości: że kardynałowie będą mieli zaufanie. Pamiętajmy, że oni, pisząc imię na kartce, biorą moralną odpowiedzialność za swój głos. Przysięgają na Ewangelię. To nie jest tak, że to są demokratyczne wybory. Mam nadzieję, że kardynałowie porządnie przemyślą, z kim chcą w przyszłości współpracować. Jaki człowiek pod względem cech charakteru powinien być twarzą Kościoła? Mamy teraz człowieka ciekawego, ale zarazem nieco impulsywnego, z pewnymi urazami z przeszłości. Człowieka bardzo ambitnego, który potrafi mocno uderzyć w tych, którzy mu się sprzeciwiają.
Kardynałowie powinni więc porządnie przemyśleć: jaki facet, mówiąc kolokwialnie, powinien zostać naszym przedstawicielem? O jakich cechach osobowości, o jakich pomysłach, o jakiej wierze?
M.H.: Aktualne pozostaje pytanie powstałe w świetle naszych rozmów: czy to wybór między różnymi opcjami, które już mieliśmy? Czy nowy papież może nas zaskoczyć czymś jeszcze, czym nie zostaliśmy już zaskoczeni w historii?
B.W.: Kościół to stare drzewo, wiekowy dąb. Mamy zatem do czynienia z wyciąganiem starych pomysłów z core’u Kościoła. Oczywiście, pojawiają się nowe wyzwania, takie jak sztuczna inteligencja. O tym też kiedyś możemy porozmawiać (jak powinien się ustosunkować papież do rozwoju AI?). Należy się zastanowić, czy papież ma być kapłanem, czy ma być prezydentem: czy ma się skupić na tym, jak rozkładać kielich na ołtarzu, czy ile się płaci gościowi, który myje okna w kościele albo pracuje w watykańskim muzeum. Czy papież może łączyć te różne funkcje? Czy w jednej osobie da się zmieścić wszystkie kompetencje?
Sam zalecam dystans. Na co by nie wpadł jeszcze papież Franciszek, to odpowiedzi można znaleźć w historii. Zatem dystans, spokój, modlitwa. Kościół jest na tyle silny, żywotny, że sobie poradzi. Kościół jest katolicki, a nie papieski. Papież to nie woźnica, który prowadzi konia, jak chce. To mi daje spokój: święty papież nie jest w stanie wszystkiego uświęcić, ale też zły papież nie może wszystkiego popsuć.
M.H.: Widzieliśmy to już w historii. Papieże nieudacznicy nie zepsuli Kościoła, choć często wywoływali jakieś mniejsze lub większe herezje. Święci papieże tacy jak Pius V często pchnęli pozytywne zmiany w ruch, ale też nie rozwiązali wszystkich problemów.
B.W.: Tak. Nie ma co wymyślać koła na nowo, jak niektóre organizacje. Przykładowo kombinują one, jak mogą, by w większym stopniu włączyć kobiety do Kościoła itd. Wystarczy wziąć dwustuletnie zdjęcie opatki, która trzyma pastorał w ręku. Na to nawet nie wpadły feministki współcześnie. Mamy w historii piękne przykłady włączania kobiet. Uwierz mi – wizja, że świecki facet będzie mógł sobie otworzyć drzwi do gabinetu papieża i pogadać z nim o sprawach wiary, nawet za sto lat nie stanie się rzeczywistością. No, może za pięćdziesiąt lat. Ale to już było. Jeszcze w XIX wieku mieliśmy świeckiego kardynała.
Jeśli czyta nas ktoś decyzyjny, biskup czy arcybiskup, to mamy apel: nie wymyślajmy koła na nowo. Historia Kościoła jest tak przebogata, że wystarczy przerzucić kilka stron do tyłu i znajdziemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania czy wątpliwości.