Dla Hucuła nie ma życia, jak na połoninie – śpiewają od lat karpaccy górale. Ukraińcy? Cóż… Pan Mikołaj Iliuk z Werchowyny (dawne Żabie), u którego swego czasu nocowałem, pokazał mi i moim przyjaciołom kolekcję rodzinnych medali wojskowych. Jego pradziadek otrzymał odznaczenie austriackie, dziadek – polskie, ojciec – sowieckie, a on sam – ukraińskie. Oczywiście wszyscy czterej mieszkali w tym samym domu. Jak więc wygląda obecnie życie na Ukrainie, u stóp Czarnohory?
Z ks. Mateuszem Świstakiem, posługującym w parafii w Nadwórnej, rozmawiał Konrad Myszkowski
Konrad Myszkowski: Niech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus.
Ks. Mateusz Świstak: Na wieki wieków. Amen. Nazywam się Mateusz Świstak i jestem księdzem pochodzącym z diecezji tarnowskiej. Od czterech lat pracuję na Ukrainie w archidiecezji lwowskiej. Od lipca 2018 roku jestem administratorem parafii Wniebowzięcia NMP w Nadwórnej u podnóża ukraińskich Karpat.
KM: Jak współcześnie wygląda życie na Ukrainie?
Ks. MŚ: Praca kapłana na terenach Ukrainy na pierwszy rzut oka wydaje się niczym nie różnić od duszpasterstwa w Polsce, jednak tutejsza rzeczywistość i warunki życia sprawiają, że jest ona wymagająca i niesie ze sobą wiele wyzwań. Oczywiście, trzeba pamiętać, że Ukraina jest dużym krajem, niejednolitym, a każdy region ma swoje charakterystyczne uwarunkowania, jak choćby język (są obszary, gdzie mówi się po rosyjsku, ale też po węgiersku lub rumuńsku) czy zwyczaje. Zachodnia część jest bardziej proeuropejska, południe i wschód mają sentyment do Rosji. Społeczeństwo jest bardzo podzielone, tak etnicznie, jak i religijnie. W praktyce nie ma jakiegoś jednego czynnika, który mógłby być wspólnym mianownikiem dla wszystkich mieszkańców Ukrainy.
KM: Społeczeństwo jest zatem zróżnicowane?
Ks. MŚ: Nie można nie wspomnieć o wielkim piętnie komunizmu, jakie zostało odciśnięte na tych terenach i do dziś ma znaczący wpływ na wszystko, co dzieje się obecnie na Ukrainie. Kiedy mówimy o życiu codziennym, trzeba brać pod uwagę właśnie wpływ komunizmu oraz wszystkie skutki społeczne i polityczne, jakie niechlubne dziedzictwo Związku Radzieckiego ze sobą niesie. Jednym z charakterystycznych elementów jest wielkie zróżnicowanie statusu materialnego wśród mieszkańców. Dla kogoś, kto pierwszy raz tutaj przyjeżdża (na przykład do Lwowa), szokujący jest widok jeżdżących po ulicach luksusowych samochodów (jakie rzadko można spotkać nawet w Polsce) w otoczeniu pojazdów z lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Podobnie jest z budynkami – obok rozsypujących się bloków mieszkalnych (tzw. chruszczowek) stoją nowoczesne apartamentowce. Poza miastami te różnice są jeszcze większe: często wille bogatych biznesmenów otoczone są parterowymi domkami, w których nie ma bieżącej wody, że o kanalizacji już nawet nie wspomnę.
Te dysproporcje są widoczne także, kiedy wjeżdżamy w głąb Ukrainy. Im dalej na wschód, tym bardziej widać zacofanie i zapaść; dodajmy do tego jeszcze bardzo niskie zarobki i głodowe wręcz emerytury. Owszem, są ludzie, którzy zarabiają przysłowiowe miliony, ale to jednostki, większość zaś musi jakoś wiązać koniec z końcem.
KM: Jak bardzo źle wygląda sytuacja ekonomiczna?
Ks. MŚ: Bardzo widocznym problemem są opłaty za tzw. usługi komunalne (prąd, woda, gaz). Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ceny za media były liczone w kopiejkach (odpowiednik polskich groszy); dziś są one kilkudziesięciokrotnie wyższe, a wynagrodzenia praktycznie stoją w miejscu. Żeby łatwiej było to zrozumieć, można sobie wyobrazić, że zarabiamy około sześciu, siedmiu tysięcy złotych miesięcznie, a emerytura to około trzy tysiące, ale już na przykład za pięćdziesiąt litrów benzyny trzeba zapłacić mniej więcej tysiąc pięćset złotych, natomiast opłaty za gaz, zwłaszcza w sezonie zimowym, wynoszą nawet do czterech tysięcy. A gdzie jeszcze wydatki na jedzenie czy leczenie. Jest to sytuacja problematyczna tym bardziej, że ceny artykułów spożywczych albo rzeczy pierwszej potrzeby też bardzo wzrosły. Nic dziwnego, że Ukraińcy szukają możliwości pracy w Polsce i całej Europie.
KM: To nie jedyne problemy, z jakimi zmagają się mieszkańcy Ukrainy?
Ks. MŚ: Wielkim problemem jest także biurokracja. Podam kilka przykładów z życia codziennego: podobnie jak w Polsce, tak i na Ukrainie każdy ma numer rejestracyjny (coś takiego jak PESEL). Numer ten trzeba podawać przy różnych okazjach, ale nie można go po prostu podyktować z pamięci w urzędzie – należy mieć zawsze ze sobą zaświadczenie o jego posiadaniu z podbitą pieczątką. Inny przykład: nasza parafia co roku musi podawać do służby energetycznej, ile zużyje prądu w każdym miesiącu. W specjalnym blankiecie podaje się przewidywaną ilość kilowatów, które wykorzystamy w poszczególnych okresach. I tak płaci się za zużytą energię, ale taki dokument musi być. Kiedy w ubiegłym roku odnawialiśmy statut parafii (państwowy dokument potwierdzający istnienie i rejestrację naszej wspólnoty), kilka miesięcy trzeba było poświęcić na samo przygotowanie dokumentów (a za każdy papierek trzeba oczywiście zapłacić).
Wielkim problemem są także sprawy związane z własnością ziemi czy budynków. Mieszkanie czy własny dom są tu na wagę złota. Niejednokrotnie dochodzi do konfliktów w rodzinach, bo rodzice nie chcą przepisać nieruchomości na dzieci. W Polsce najczęściej jest tak, że młodzi „idą na swoje”, budują własny dom czy starają się o mieszkanie. Tutaj jest inaczej – spowodowane jest to ogromnymi opłatami za projekty czy pozwolenia na budowę, liczonymi w tysiącach hrywien (waluta ukraińska). Sam projekt (sic!) na podłączenie gazu do budynku mieszkalnego to wydatek rzędu czterdziestu tysięcy hrywien. To temat rzeka, można o tym napisać całą książkę.
Wielkim problemem dzisiejszej Ukrainy jest zapaść demograficzna. Państwo, które w 1991 roku liczyło pięćdziesiąt milionów mieszkańców, w ciągu prawie trzydziestu lat swojej niepodległości straciło ich około dziesięciu milionów. W dużej mierze to efekt emigracji zarobkowej, ale także wysokiej śmiertelności i ujemnego przyrostu naturalnego. Medycyna jest na katastrofalnie niskim poziomie; plagą są aborcje. Szacuje się, że w ciągu ostatniego ćwierćwiecza na Ukrainie dokonano około czterdziestu milionów aborcji.
KM: A co z kwestiami bezpieczeństwa?
Ks. MŚ: Chociaż cały czas słyszymy o konflikcie zbrojnym w Donbasie, to Ukraina ogólnie jest w miarę bezpieczna, zwłaszcza jej zachodnie tereny czy moje okolice. W codziennym życiu nie odczuwa się niebezpieczeństwa, żyje się raczej spokojnie, choć z lękiem o to, co będzie jutro.
KM: Aneksja Krymu jest wciąż sprawą głośną, obecną w codziennych rozmowach?
Ks. MŚ: Jak wiele politycznych spraw na Ukrainie, ta również jest bardzo złożona. Pojawia się też wiele manipulacji, podobnie zresztą jak przy konflikcie w Donbasie. Krym jeszcze przed rosyjską aneksją posiadał autonomię z własną konstytucją i parlamentem. Warto też wspomnieć, że terytorium to zostało przyłączone do Ukraińskiej SRR w latach pięćdziesiątych, a wcześniej stanowiło część Rosyjskiej Federacyjnej SRR. Aneksja Krymu miała wpływ na całą Ukrainę, także na Kościół katolicki. Przez prawie trzydzieści lat nie udało się odzyskać kościoła w Sewastopolu, zamienionego niegdyś na kino. W 2018 roku nowa władza na Krymie oddała już świątynię.
Wydaje się, że sprawy związane z Krymem czy ogólnie konfliktem rosyjsko-ukraińskim powoli przestają interesować ludzi. Oczywiście, codziennie słyszy się informacje o akcjach wojskowych i o zabitych, ale mam czasem takie wrażenie, że mieszkańcy Ukrainy pogodzili się już z tym, że półwysep jest rosyjski. Poza tym zwykłych ludzi nie ciekawi wielka polityka, gdy większym problem jest dla nich to, czy wystarczy pieniędzy na opłacenie prądu i gazu, na leczenie lub jedzenie.
Cały czas musimy też mieć na uwadze, że Ukraina jest niejednorodna, bardzo podzielona wewnętrznie i czasem takie obojętne podejście do wielu skądinąd ważnych problemów bierze się po prostu z tego, że mieszkańcy jednego regionu (np. Zakarpacia) nie potrafią wskazać czegoś, co łączyłoby ich choćby z Krymem. Problem jest bardzo złożony, bo przez cały okres trwania niepodległej Ukrainy nie zrobiono praktycznie nic, co mogłoby jakoś scalić państwo i zjednoczyć ludzi. Dziś takie próby są z góry skazane na porażkę, bo traktuje się je jako próby odgórnego narzucania jakichś regulacji czy wymagań. Wystarczy wspomnieć o kwestii języka rosyjskiego czy konflikcie dotyczącym szkół mniejszości (węgierskiej na Zakarpaciu czy rumuńskiej na Bukowinie). W przestrzeni publicznej pojawiają się często apele, że jeśli komuś się to nie podoba, to może spakować walizki i wyjechać do Moskwy. Takie podejście do sprawy dodatkowo rozpala wewnętrzne konflikty i dzieli mieszkańców.
KM: Ma to również wpływ na postrzeganie Polaków?
Ks. MŚ: Z własnego doświadczenia powiem, że to, jak postrzegani są nasi rodacy, zależy od tego, w jakim regionie Ukrainy się znajdujemy. Oczywiście, wielki wpływ na to ma historia. W zachodnich obwodach Ukrainy można często odczuć negatywny stosunek do Polaków. W ostatnich latach odradzają się idee nacjonalistyczne, zwłaszcza po tak zwanym Majdanie 2014 roku. W związku z tym wielokrotnie pojawiają się głosy o polskiej okupacji ziem ukraińskich i o niszczeniu ukraińskiej kultury w dwudziestoleciu międzywojennym. W podręcznikach historii często pisze się o Polakach jako kolonizatorach i okupantach, zaciera się ślady naszej obecności na tych ziemiach.
Czasem przybiera to dość komiczne formy, gdy na przykład polskich profesorów uniwersytetu we Lwowie przedstawia się jako Ukraińców. Ostatnio da się nawet słyszeć opinie, że Jan Paweł II był Ukraińcem, albo że jego mama była Ukrainką. To też wpływa na postrzeganie Kościoła katolickiego, który przedstawia się z perspektywy historycznej jako narzędzie polonizacji narodu ukraińskiego.
Obecna sytuacja ekonomiczna na Ukrainie podsyca dodatkowo takie negatywne nastroje. Odczuwalna jest swoista zazdrość, że Polsce się udało rozwinąć i wzbogacić, zaś Ukraina stoi w miejscu, a nawet się cofa. Po upadku ZSRR to państwo była najbogatszą republiką, natomiast dziś stoi nad przepaścią. Niestety, znaczna część elit ukraińskich upatruje wyjście z zastoju cywilizacyjnego w odnowieniu idei nacjonalistycznych, co jeszcze bardziej dzieli społeczeństwo.
KM: A jak odnajdują się w tej sytuacji Polacy mieszkający na Ukrainie?
Ks. MŚ: Ilu jest Polaków na Ukrainie? Trudno powiedzieć, niemniej są to ułamki procentów. Szacunkowe dane mówią o około dwustu tysiącach Polaków czy osób pochodzenia polskiego. Największe skupiska naszych rodaków to okolice Lwowa i Żytomierza. Co ciekawe, statystyczne więcej ludzi z polskimi korzeniami mieszka w centralnej Ukrainie. Spowodowane jest to tym, że tamtych terenów, które przed wojną należały do ZSRR (stworzono tam specjalną administrację dla Polaków, tak zwaną marchlewszczyznę), nie dotknęły rzeź wołyńska i powojenne przesiedlenia.
KM: Relacje z miejscowymi nie należą jednak do najłatwiejszych?
Ks. MŚ: Relacje są różne. Teoretycznie Ukraińcy uważają Polaków za „naród panów”, ale jeśli tylko nadarzy się okazja otrzymania tak zwanej Karty Polaka, to zrobią wszystko, by ją mieć. W codziennym życiu wzajemne relacje są jednak raczej dobre, życzliwe – tym bardziej, że wielu miejscowych korzysta z pomocy charytatywnej z Polski, na przykład przy okazji różnych świąt czy w ramach działalności polskich organizacji. W badaniach statystycznych Polacy uchodzą na Ukrainie za najbardziej przyjazny naród. Może się to wydawać dziwne na pierwszy rzut oka, ale na co dzień spotyka się wiele takich sprzeczności. To pokazuje także, jak wiele jest trudności w życiu społecznym.
KM: Jak na Ukrainie działa Kościół katolicki?
Ks. MŚ: Kiedy mówimy o Kościele katolickim na Ukrainie, trzeba wiedzieć, że katolików jest ok. 10%, jednak w większości są to grekokatolicy (Kościół obrządku bizantyjskiego). Wiernych rzymskokatolickich jest około 2%. Kościół łaciński ma jedną metropolię, która obejmuje cały kraj i podzielona jest na siedem diecezji. Na całej Ukrainie jest około dziewięciuset parafii rzymskokatolickich.
Postrzeganie Kościoła zależy od wielu czynników. W ogólnym przekonaniu jest to „polska cerkwa”, stojąca w opozycji do grekokatolików i prawosławnych, których uważa się za narodowe wyznania ukraińskie. To sprawa złożona, zwłaszcza w odniesieniu do prawosławia. Kiedy trzy lata temu wprowadzono oficjalnie dzień wolny 25 grudnia, powszechnie mówiono o „polskim Bożym Narodzeniu”.
Problemem są często relacje z władzą, w szczególności miejscową. Do dzisiaj wiele wspólnot nie odzyskało swoich świątyń. Przykładem są m.in. kościoły św. Marii Magdaleny we Lwowie czy św. Mikołaja w Kijowie. Batalia o przywrócenie tych miejsc ich prawowitym właścicielom trwa od lat dziewięćdziesiątych. W życiu politycznym modne są hasła o demokracji czy dekomunizacji, natomiast w praktyce często bywa tak, że współczesna Ukraina trzyma się usilnie radzieckich norm i zasad, nie widząc w tym nic niewłaściwego.
KM: Kościół stara się jednak działać aktywnie?
Ks. MŚ: Współcześnie Kościół rzymskokatolicki stara się być obecny w życiu społecznym całego kraju. Prowadzi instytuty teologiczne w Kijowie i Lwowie, posiada swoje media (radio, telewizja EWTN), działa w mediach społecznościowych. Wielką rolę odgrywa działalność charytatywna – prowadzone są domy dziecka, domy samotnej matki, organizowana jest pomoc ofiarom wojny w Donbasie. Przede wszystkim jednak działa w parafiach, niejednokrotnie bardzo małych, ale prężnych. Dzięki temu, że Kościół łaciński jest w mniejszości i nie można go posądzać o zależność od władzy (co ma miejsce w sytuacji grekokatolików i prawosławnych), działalność duszpasterska oddziałuje nie tylko na wiernych, ale także na wyznawców innych denominacji.
Dziś w wielu parafiach msze święte są sprawowane po ukraińsku, rosyjsku czy angielsku, co przyciąga nowych wiernych. W dawnym Stanisławowie (dziś Ivano-Frankivsk) studiuje wiele osób z krajów afrykańskich czy Indii. Opieką duszpasterską obejmuje ich właśnie miejscowa parafia rzymskokatolicka, ponieważ nie jest problemem odprawienie nabożeństwa na przykład po angielsku, czego nie można powiedzieć o Cerkwi greckokatolickiej czy prawosławnej. Czasem daje się słyszeć zarzuty, że katolickie parafie odbierają w ten sposób wyznawców cerkwiom.
KM: Jak w oczach Księdza wyglądają relacje pomiędzy katolikami rzymskimi a przedstawicielami innych wyznań – grekokatolikami i prawosławnymi?
Ks. MŚ: Relacje międzywyznaniowe to sprawa bardzo skomplikowana. Ukraina jest krajem wieloreligijnym. Większość stanowią prawosławni (około 60%), ale bardzo duża jest także grupa ateistów (ponad 20%). Samo prawosławie jest niejednolite i bardzo podzielone. Oprócz tego jest wiele wyznań protestanckich, bardzo szybko rozwijają się też różne sekty.
Sprawą bardzo problematyczną jest kwestia świątyń i praw własności, zwłaszcza w odniesieniu do Kościoła rzymskokatolickiego. Po 1991 roku wiele kościołów zostało przekazanych prawosławnym czy grekokatolikom, chociaż były wspólnoty łacińskie, którym te budynki się należały i do dziś nie ma dobrej woli ze strony władz, by mogły one powrócić do swoich właścicieli. Bywały też sytuacje, gdzie kościoły już funkcjonujące wręcz odbierano siłą.
KM: Duży wpływ na relacje międzywyznaniowe ma zatem polityka?
Ks. MŚ: Ukraina to kraj, w którym dużą rolę odgrywają różnego rodzaju układy i biznesy. Korupcja to zjawisko powszechne i właściwie nie do usunięcia, więc to tym bardziej utrudnia sprawę. Wpływ na te relacje międzywyznaniowe ma też oczywiście historia i polityka. Dla tych, którzy pierwszy raz odwiedzają Ukrainę (zwłaszcza okolice Lwowa), szczególnie szokujący jest widok cerkwi prawosławnych czy greckokatolickich ozdobionych czerwono-czarnymi flagami związanymi z ruchem banderowskim. Niczym dziwnym jest udział dostojników cerkiewnych w uroczystościach upamiętniających członków UPA (Ukraińska Powstańcza Armia odpowiedzialna m.in. za rzeź wołyńską i pogromy żydowskie). Ostatnio taka sytuacja miała miejsce w Ivano-Frankivsku, gdzie na pogrzebie dawnego żołnierza SS Galizien był obecny miejscowy biskup greckokatolicki, a przy trumnie stała warta honorowa w mundurach nazistowskich.
KM: Komu na tym zależy?
Ks. MŚ: Temat jest bardzo złożony i delikatny, zwłaszcza w relacjach z Kościołem greckokatolickim, który czasem dąży do tego, by katolików na Ukrainie utożsamiano jedynie z obrządkiem wschodnim. Sama Cerkiew unicka zmaga się również z wieloma problemami, także wewnętrznymi. Ścierają się w niej różne tendencje, co ostatnio pokazała dyskusja na temat przejścia na kalendarz gregoriański. Trzeba jednak wiedzieć, że inaczej relacje wyglądają na poziomie parafii, a inaczej na poziomie oficjalnym, ogólnokrajowym. W takim zwyczajnym, parafialnym życiu bardzo często greckokatoliccy duchowni biorą udział w świętach łacińskich, a kapłani rzymskokatoliccy są zapraszani na liturgię do cerkwi. Wierni obu obrządków uczestniczą nawzajem w różnych uroczystościach. Ja osobiście nie spotkałem się ze strony wschodnich duchownych z żadnymi przykrościami czy brakiem szacunku, niemniej jednak pewnych tematów się nie porusza.
Myślę, że ludzie za to cenią Kościół rzymskokatolicki, że nie poddaje się ogólnemu rozpolitykowaniu, tak bardzo obecnemu we wschodnich wspólnotach. Powstanie nowej prawosławnej Cerkwi na Ukrainie dodatkowo skomplikowało wiele spraw. Ogłoszenie tak zwanego tomosu (dokumentu przyznającego autokefalię, czyli niezależność lokalnej wspólnocie prawosławnej – przyp. red.) początkowo zostało przyjęte z entuzjazmem, z czasem jednak emocje opadły i okazało się, że nie wszystko jest takie proste. Pojawiło się wiele problemów i wśród ludzi daje się odczuć swego rodzaju rozczarowanie, ale to poniekąd skutki wschodniego podejścia do religii, czyli bizantyjska zasada „sojuszu tronu i ołtarza”, w którym ten drugi niestety zawsze jest na straconej pozycji.
KM: Jak na sytuację religijną na Ukrainie wpłynęło ogłoszenie autokefalii ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej w 2018 roku?
Ks. MŚ: Dziś w ogólnym przekonaniu było to wydarzenie przede wszystkim polityczne, tym bardziej, że odbyło się ono w kontekście wyborów prezydenckich. Poprzedni prezydent Petro Poroszenko bardzo zabiegał o autokefalię, wpisując ją w program swojej kampanii wyborczej. Niestety, przyznanie autokefalii zdaniem wielu zamiast doprowadzić do zjednoczenia wyznań prawosławnych (na Ukrainie do 2018 roku istniały trzy niezależne od siebie cerkwie, nieuznające się nawzajem), jeszcze bardziej skomplikowało sytuację i stało się narzędziem polityki. Dochodziło do konfliktów w parafiach, podziałów we wspólnotach, a nawet do przemocy fizycznej w sytuacji, gdy na przykład parafia Patriarchatu Moskiewskiego przechodziła (czy była zmuszana do przejścia) do nowoutworzonej Cerkwi. Powstanie nowego Kościoła powiązane było także z konfliktem pomiędzy poprzednim metropolitą kijowskim Filaretem a nowo wybranym Epifaniuszem.
KM: Jak to się stało, że podjął się Ksiądz pracy na Ukrainie? Co przekonało Księdza, że właśnie tego chce od niego Pan Bóg?
Ks. MŚ: Już w czasie seminarium wyjeżdżałem na Ukrainę do kapłanów naszej diecezji pracujących w archidiecezji lwowskiej (obecnie jest nas kilkunastu); w jednej z tamtejszych parafii (w Kamionce Buskiej) odbyłem także praktykę duszpasterską jako diakon latem 2011 roku.
Ukraina jest krajem, który przyciąga i zapada w pamięć. Często spotykałem się ze stwierdzeniem, że kto raz tu przyjechał, będzie chciał wrócić – i coś w tym jest. Chociaż praca tutaj powiązana jest z wieloma trudnościami, to jednak czuję się tutaj jak u siebie. Wierzę, że to jest moje miejsce, na którym postawił mnie Pan Bóg . Z całą swoją złożonością i wieloma problemami Ukraina jest jednak pięknym krajem. Także wiara tutejszych ludzi jest czynnikiem, który bardzo przyciąga: choć żyją oni w trudnych warunkach i wiele lat byli prześladowani, to jednak zachowali wiarę i wierność Panu Bogu.
KM: Piękne tereny o skomplikowanej historii…
Ks. MŚ: Wydaje mi się, że to, co mnie tu przyciągnęło, to także moje historyczne zainteresowania. Tereny współczesnej Ukrainy to ogromna część polskiej historii – na każdym kroku można znaleźć ślady dawnej Rzeczypospolitej, dziś już niekiedy bardzo zaniedbane czy wręcz zniszczone. Pan Bóg ma swoje plany i drogi. Nigdy nie przypuszczałem, że przyjdzie mi pracować w parafii, której ostatnim proboszczem był kapłan pochodzący z diecezji tarnowskiej. Ksiądz Józef Smaczniak, zamęczony w niemieckim więzieniu w Stanisławowie latem 1942 roku, pochodził z Rzochowa pod Mielcem – ja, siedemdziesiąt lat później, na swoją pierwszą parafię (w sąsiednim Przecławiu) trafiłem do tego samego dekanatu.
KM: Na czym polega Księdza działalność na Ukrainie?
Ks. MŚ: Podstawą mojej pracy jest duszpasterstwo parafialne: codzienna msza święta, sakramenty, nauczanie. Bardzo ważne jest, by ludzie wiedzieli, że ksiądz jest z nimi, że żyje tym, czym żyje parafia – i to jest wielki plus. Wspólnie ze swoimi parafianami dzieli ich radości i smutki, codzienne problemy. Moja wspólnota jest mała, liczy sobie około stu osób, staramy się jednak budować ją na miarę naszych możliwości. Niewielka liczba wiernych sprawia, że praktycznie wszyscy starają się angażować: każdy wie, że bez niego ta wspólnota byłaby uboższa.
Do parafii przychodzą także często grekokatolicy czy nawet prawosławni – czasem z ciekawości, a niekiedy po prostu z potrzeby serca. Myślę, że jest to związane z tym, że ja jestem cały czas na miejscu. Dla ludzi w Polsce to raczej norma, że ksiądz mieszka na terenie parafii i jest dostępny. Tutaj bardzo często bywa tak, że duchowni (czy to greckokatoliccy czy prawosławni) mieszkają poza swoją parafią, dojeżdżając tylko na nabożeństwa, co utrudnia kontakt i budowanie wspólnoty.
KM: Zapewne nawet na małej ukraińskiej parafii zdarzają się ciekawe, niecodzienne historie?
Ks. MŚ: Jeśli mowa o ciekawych historiach, to na pewno wiele z nich jest związanych z życiem ludzi, którym posługuję. Byłem nieraz świadkiem wydarzeń, które można nazwać cudami. Przytoczę jedno z nich, które ma dla mnie osobiste znaczenie. Na poprzedniej parafii, gdzie pracowałem (w Brodach, około stu kilometrów na wschód od Lwowa) zdarzyła się historia, którą można nazwać bez wątpienia Bożym cudem. Młode małżeństwo starało się o adopcję dziecka. Mieli już jedno, ale po kilku poronieniach, gdy starali się o kolejne, podjęli decyzję o adopcji. Kwestia ta na Ukrainie to biurokratyczny koszmar.
Wtedy podjęli decyzję, by sprawę tę powierzyć Panu Bogu. W tej intencji udali się także na pielgrzymkę do Berdyczowa (największego sanktuarium maryjnego na Ukrainie). Akurat główne uroczystości odbywają się tam 16 lipca, w święto Matki Bożej Szkaplerznej. Jakież było ich zaskoczenie, kiedy po powrocie dostali informację, że właśnie 16 lipca urodziło się dziecko, które od razu ktoś oddał do adopcji. Pozostało tylko dopełnić kilku formalności; po jakimś czasie maleństwo trafiło do swojej nowej rodziny, a ja w pierwszą niedzielę Adwentu ochrzciłem je.
KM: Pan Bóg działa wszędzie
Ks. MŚ: Wiele takich Bożych cudów dzieje się bez rozgłosu, w zaciszu konfesjonału, kiedy na przykład do spowiedzi przychodzi osoba, która nie spowiadała się kilkadziesiąt lat albo gdy do kościoła przychodzi ktoś, kto po wielu perypetiach w sakramentach odnajduje to, czego szukał gdzie indziej, często w różnych sektach. Kościół jest tym miejscem, gdzie wielu ludzi może liczyć na wysłuchanie, na rozmowę. Czasem przychodzą osoby, które naprawdę poszukują Pana Boga, chociaż po omacku. Lata komunizmu zniszczyły bardzo wielu ludzi, poraniły ich dusze. Cieszę się, że to właśnie moja posługa daje tutaj wielu z nich możliwość odnalezienia sensu życia i powrotu do Pana Boga. Z drugiej strony wymaga to także ode mnie wysiłku i duchowego przygotowania, bym tym, których posyła mi Bóg, umiał przyjść z pomocą.
KM: Z jakimi trudnościami wiąże się Księdza posługa?
Ks. MŚ: Trudności, z jakimi spotykam się na co dzień, można podzielić na dwie kategorie. Pierwsza to oczywiście sprawy materialne, choć nie są one aż tak dokuczliwe. Kiedy opowiadam w Polsce, w jakich warunkach przebiega praca duszpasterska (moje mieszkanie to przerobiona zakrystia), to słuchacze niekiedy robią wielkie oczy ze zdziwienia. Utrzymuję się właściwie z ofiar – księża tutaj nie są zatrudnieni w szkołach i nie mają ustalonej pensji, w związku z czym trzeba bardzo mądrze rozporządzać pieniędzmi, które się ma, bo może ich po prostu nie wystarczyć, na przykład na paliwo. Hrywna jest bardzo niestabilną walutą, dlatego powszechne jest użycie dolarów czy euro, zwłaszcza przy większych wydatkach (m.in. kupno samochodu czy mieszkania).
O wiele większym problemem jest postkomunistyczna mentalność, począwszy od urzędów po zwyczajną codzienność. Widać, jak wielkie spustoszenie zrobiły lata bezbożnej propagandy i komunistycznej utopii, stąd też powszechne są zobojętnienie i marazm. Popularnym powiedzeniem na Ukrainie jest „Moja chata skraju” – coś może się walić, palić – nic mnie to nie obchodzi. Na tym polu Kościół na wielkie zadanie, by na nowo pokazać ludziom sens życia i jego wartość, nauczyć solidarności i odpowiedzialności. Wielu ludzi dalej myśli, że to władza ma zapewnić wszystko, od mieszkania przez pracę, aż do sprzątania ulic.
Wielkim problemem na Ukrainie są drogi, a raczej ich brak. Większość z tych, które istnieją, jest w katastrofalnym stanie. Najgorzej jest w centrum kraju i na południu – odległości kilkudziesięciu kilometrów pokonuje się nawet kilka godzin. Do niektórych miejscowości trudno dojechać nawet samochodem terenowym, zwłaszcza na wiosnę czy jesienią.
KM: A co z ludźmi?
Ks. MŚ: Często jest tak, że zamiast wziąć sprawy w swoje ręce, to czekają, aż ktoś za nich coś zrobi, bo przecież „od tego jest władza” – czy to państwowa, czy miejscowa. Nic więc dziwnego, że wybierają potem tych polityków, którzy więcej naobiecują, ale nie są już skłonni do tego, by egzekwować od nich realizację tych obietnic. To skutkuje także tym, że ludzie zgadzają się podświadomie na wykorzystywanie ich przez polityków. Nauczeni latami komunizmu noszą w sobie strach wobec urzędników i często nie potrafią się im sprzeciwić, co ci perfidnie wykorzystują.
Do tego trzeba dodać jeszcze wszechobecne zakłamanie i to nie tylko w sprawach historycznych. Postawa podejrzliwości i fałszu jest mocno zauważalna w życiu społecznym. Każde wydarzenie może być zmanipulowane i przedstawione tak, by coś na tym ugrać. Ludzie nie wierzą już nikomu, bo już tyle razy się zawiedli lub zostali oszukani; to także jest wielką przeszkodą w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Ze względu na trudną sytuację gospodarczą ludzie z podejrzliwością, a czasem wręcz z nienawiścią traktują tych, którym się coś udało, oskarżając ich o oszustwa czy jakieś ciemne interesy. Czasem przekłada się to niestety także na życie parafialne, bo ktoś chciałby czerpać wymierne korzyści z przynależności do Kościoła.
KM: Praca na Ukrainie to jednak nie tylko trudności – zapewne doświadcza Ksiądz również wielu Bożych błogosławieństw?
Ks. MŚ: Myślę, że największym błogosławieństwem, jakie otrzymuję, są ludzie, z którymi pracuję oraz ich wiara i fakt, że pomagam im poznać Pana Boga, że dzięki mojej posłudze, czasem bardzo niedoskonałej, On może działać w ich życiu. Wspaniałym darem są ich wdzięczność i radość z tego, że odkrywają piękno wiary. Nie są to sprawy, które można zmierzyć w widzialny sposób, to rzeczy o wiele głębsze.
Za szczególną łaskę uważam to, że się tu znalazłem i pracuję właśnie tutaj. To też wyjątkowy dar od Pana Boga. Gdy podjąłem decyzję o wyjeździe do pracy duszpasterskiej na Ukrainie, usłyszałem słowa jednego ze znajomych: „Ty jedziesz tam, żeby nie zapomnieć, po co się jest księdzem” – i chyba tak jest rzeczywiście. W Polsce kapłan, zajęty katechezą w szkole, różnymi grupami i akcjami duszpasterskimi, może szybko stać się po prostu urzędnikiem i łatwo zgubić sens swojego powołania. Tutaj jest inaczej, co nie oznacza, że łatwiej – trzeba sobie samemu planować dzień, przychodzi pokusa lenistwa, bo może nie ma takiego nawału pracy jak w Polsce. Jest też jednak więcej czasu na to, co najcenniejsze – na relację z Bogiem. Można też realizować zainteresowania, szczególnie historyczne i turystyczne.
Nadwórna to miasto związane ze szlakiem bojowym II Brygady Polskich Legionów i dobre miejsce wypadowe w Karpaty. Nie brak też czasu na pogłębianie wiedzy i dobrą lekturę.
KM: Na koniec zapytam jeszcze tradycyjnie, jak podczas każdej rozmowy z cyklu “Polonia Zawsze Wierna”: czy czytelnicy Adeste mogą w jakiś sposób wesprzeć Księdza działalność – a jeśli tak, to w jaki?
Nasza parafia przygotowuje się do wielkiej inwestycji, jaką będzie remont naszego kościoła. To wielkie wyzwanie. W tym celu we współpracy z Fundacją Auxilium z Tarnowa rozpoczęto zbiór kosztów. Powstała specjalna strona internetowa www.odsieczdlanadwornej.pl, na której są podane wszystkie informacje oraz dane do wpłat na konto zbiórki. Już teraz z góry dziękuję za wszelką okazaną pomoc. Wszystkich naszych dobroczyńców otaczamy codzienną modlitwą i ofiarą mszy świętej. Oczywiście, gdyby ktoś chciał otrzymać więcej informacji lub w inny sposób wspomóc nasza parafię czy moją posługę, zachęcam do kontaktu drogą elektroniczną lub przez Facebooka (jest na nim strona naszej parafii).
ks. Mateusz Świstak
e-mail: [email protected]
e-mail parafii: [email protected]
fb: @parafianadvirna.rkc