Przyzwyczailiśmy się już do pandemii, do pracy zdalnej, e-learningu, wirtualnych konferencji. Wielu z nas musiało się przyzwyczaić także do transmisji mszy świętych – znam takich, którzy po dziś dzień nie wychodzą z domu z troski o swoje zdrowie. Czy jednak nie byłoby wygodniej, aby także po ustaniu zagrożenia móc uczestniczyć we mszy w kapciach, przed telewizorem? Co to zmienia?
Sytuacja jest dynamiczna. Stąd też, pisząc ten tekst, nie mogłem przewidzieć, jak się rozwinie do momentu wydania niniejszego numeru naszego miesięcznika. Chodzi oczywiście o wydarzenia związane z pandemią SARS-CoV-2, która już od dłuższego czasu spędza sen z powiek ludziom na całym świecie. Rzeczywiście, wywróciła ona obecny porządek „do góry nogami”, przysporzyła nam wielu problemów – w tym także gospodarczych i politycznych. Chciałbym jednak dzisiaj odwołać się innej kwestii, która z ludzkiego punktu widzenia nie wydaje się być tak istotna, bo nie jest konieczna do zapewnienia mu funkcji życiowych czy doczesnego dobrobytu.
Jak katolicy przeżyli czas pandemii? Myślę, że wszyscy mocno tego doświadczyliśmy – ograniczenie zgromadzeń, niektóre kościoły całkowicie zamknięte dla publicznego kultu, wreszcie transmisje mszy świętych i nabożeństw. Gdy zaczynałem pisać ten felieton (kwiecień 2020), restrykcje zostały nieco poluźnione, przy zastosowaniu kryterium powierzchni kościoła – mogła w nim przebywać 1 osoba na 15 m2.
Wciąż jednak trwa dyspensa od obowiązku niedzielnego (w momencie ostatnich poprawek – koniec maja – udzielona już tylko niektórym), a wiele osób korzysta z możliwości oglądania transmisji. Na tych kwestiach i problemach, które z nich wynikają, chciałbym skupić się w niniejszym tekście. W jaki sposób sytuacja, bez wątpienia trudna, oddziałuje na nasze funkcjonowanie jako katolików? Jak wpływa na naszą wiarę? Jakie zagrożenia niesie za sobą?
Istota
Myślę, że na samym początku warto, przytoczyć kilka podstawowych informacji na temat transmisji mszy świętej. Co niesie ze sobą, czym jest? Czego domaga się od wiernych przed odbiornikami? Na większość tych pytań odpowiada wyczerpująco Dyrektorium Konferencji Episkopatu Polski w sprawie celebracji Mszy świętej transmitowanej przez telewizję wydane w 2017 roku. Nie sposób jednak obok tego dokumentu przejść obojętnie – tej potrzebie chciałbym odpowiedzieć w niniejszym tekście.
Już na początku możemy odnaleźć odpowiedź na pytanie, jakie funkcje spełnia transmisja mszy świętej. Otóż „pierwszym i podstawowym celem transmisji Eucharystii jest posługa chorym” (Dyrektorium…, pkt 8). Gdy czytałem ten fragment, myślami powędrowałem na plac Świętego Piotra, gdzie 28 kwietnia Ojciec Święty w przejmujących słowach mówił o naszym chorym świecie. Chyba wszyscy możemy przyznać, że transmisje mszy świętej można obecnie uznać jako duszpastersko potrzebne. Będąc ograniczeni w możliwości uczestnictwa w mszy świętej i przystępowania do sakramentów, pozostajemy niejako niedołężni, uziemieni, chorzy. Tej potrzebie dali wyraz liczni pasterze poszczególnych diecezji w swoich dekretach, w których zachęcali do tego, aby liturgię transmitować za pośrednictwem mediów społecznościowych.
No właśnie – należy dopowiedzieć: mimo iż dyrektorium mówi jasno o transmisjach telewizyjnych, z pewnością możemy odnosić jego przepisy również do transmisji we wszelkich środkach społecznego przekazu – takich jak Internet – których w ostatnich czasach jest więcej niż „tradycyjnych”, czyli telewizyjnych i radiowych. Transmisje posiadają także wymiar ewangelizacyjny – są „narzędziem proklamacji Dobrej Nowiny, świadectwem wiary przeżywanej i celebrowanej przez chrześcijan” (Dyrektorium…, pkt 9).
„Biorąc pod uwagę wszystkie duchowe korzyści, jakie niesie transmisja telewizyjna, należy zaznaczyć, że oglądanie Mszy Świętej w telewizji nie jest tym samym, co bezpośrednie uczestnictwo, nie pozwala zatem na wypełnienie obowiązku uczestnictwa we Mszy Świętej w niedziele i nakazane święta, ten bowiem domaga się fizycznej obecności wiernych” – czytamy w innym miejscu (pkt 7).
Wielu mogłoby się oburzyć: „przecież uczestniczę, poświęcam swój czas, jestem obecny przed telewizorem/komputerem”. Chodzi tu jednak nie o samą obecność, ale o obecność wiernych. Nie bez kozery autorzy użyli tutaj liczby mnogiej. Liturgia jest zawsze modlitwą wspólnotową Kościoła, w określonym, świętym miejscu. Gdy osobiście nie przebywamy w miejscu celebracji mszy świętej, nie może być mowy o żadnym uczestnictwie. Pięknie ujmuje to św. Jan Paweł II w liście Dies Domini, w którym pisze, że uczestnictwo „wymaga udziału w zgromadzeniu braci, którzy spotykają się w określonym miejscu” (Dies Domini, pkt 54).
Udział w zgromadzeniu rzeczywiście wymaga fizycznej obecności z prostej przyczyny – liturgiczne obrzędy Kościoła, mimo tego, że odnoszą się do duchowości, budują na tym, co materialne, namacalne i fizyczne. Idąc dalej, pokuszę się o porównanie – tak jak nie sposób byłoby odprawić mszę świętą bez materii chleba i wina, nie można też uczestniczyć w niej, fizycznie na niej nie będąc. Benedykt XVI w posynodalnej adhortacji Sacramentum Caritatis stwierdza, że „język obrazu […] przedstawia rzeczywistość, ale jej samej nie uobecnia” (Sacramentum Caritatis, pkt 57). Możemy zatem powiedzieć, że transmisja jest swoistym „spłaszczeniem” i uproszczeniem liturgii – przekazuje tylko to, co widoczne z zewnątrz, nie uobecniając jednak sakramentalnej istoty, czyli jej serca.
Warto powiedzieć też o tym, że nie można nazywać transmisją jej zapisu. Podejście „obejrzę sobie mszę, jak już się skończy” przeczy jej celom. Jak pisze św. Jan Paweł II we wspomnianym wyżej liście, „telewizja i radio dają możliwość zjednoczenia się z celebracją eucharystyczną w tym samym momencie, gdy jest ona sprawowana w miejscach świętych” (Dies Domini, pkt 54). Ta symultaniczność jest istotnym założeniem transmisji, ponieważ pozwala na swoistą łączność członków Kościoła, którzy, mimo braku możliwości uczestnictwa, pozostają w duchowej wspólnocie z miejscem świętym, w którym sprawuje się kult Boży. Co ciekawe, w związku z tym jeden z biskupów wydał w swojej diecezji rozporządzenie, aby nie pozostawiać w mediach zapisów transmisji, ale usuwać je od razu po zakończeniu przekazu.
Na co więc pozwala transmisja i czym jest? Z pewnością stanowi ona nieocenioną pomoc w duchowej łączności. Osobiście bardzo lubię nazywać ją „bodźcem” do wewnętrznego przeżycia mszy, na której nas nie ma. Dlatego nie można obiektywnie powiedzieć, czy dla kogoś transmisja będzie wartościowa – bo zależy to od tego, w jakim stopniu pobudzi go do łączności z liturgią.
Oczekiwania
Warto po tych ogólnych rozważaniach przejść do „konkretów”. Czym powinna charakteryzować się dobra transmisja mszy świętej?
Benedykt XVI w wyżej wspomnianej adhortacji pisze, że „msza św. transmitowana przez telewizję ma bez wątpienia charakter pewnego wzorca” (Sacramentum Caritatis, pkt 57). Rzeczywiście, w omawianym dyrektorium wiele punktów wskazuje na to, aby transmitowana liturgia była sprawowana w sposób wzorcowy – na wielu poziomach. Koresponduje to wyraźnie z ewangelizacyjnym celem transmisji – jeśli chcemy kogoś zachwycić Bogiem, zachwyćmy go liturgią, kultem, aby pokochał wspólną modlitwę Kościoła.
Od razu możemy więc powiedzieć – próby „urozmaicenia” liturgii z tej racji, że jest transmitowana, nie są zgodne z tą ideą. Wręcz przeciwnie – pospolicie sobie z niej używają. Niech Eucharystia transmitowana będzie taka, jaką być powinna z zasady – jaką widzi ją Kościół, a nie pojedynczy ksiądz, powołujący się na wyimaginowane często racje i potrzeby duszpasterskie. Wola Kościoła jest tutaj wzorcem, szablonem obiektywnym.
Pierwszym przejawem tej wzorcowości jest odpowiednia przestrzeń liturgiczna – chodzi tu przede wszystkim o ołtarz, ambonę, miejsce przewodniczenia – nie tylko, aby były, ale także aby były rzeczywiście piękne i godne tak wielkiego misterium. Po drugie, dokument nakazuje użyć pięknych szat, dopowiadając wręcz, że „używanie tandetnych, błyszczących tkanin, przeładowanych ozdobami i nadmiarem symboli, jest wyrazem złego gustu, a pod wpływem oświetlenia i w ujęciu kamery telewizyjnej zostaje jeszcze bardziej uwydatnione. Świętość misterium wymaga, aby szaty były czyste, schludne, dobrze dopasowane i spełniające obiektywne kryteria piękna” (Dyrektorium…, pkt 51). Mógłbym dodać, że kryterium „świętości misterium”, użyte w ostatnim zdaniu nie jest przypisane jedynie mszom transmitowanym, ale wszystkim celebracjom, o czym wielu zdaje się w tym kontekście zapominać.
Kolejny poziom wzorcowości dotyczy tekstów liturgicznych – powinny być odczytywane w takim zakresie, jak przewidują to odpowiednie księgi – nie mniej, nie więcej. Nie godzi się, aby zmieniać tekst liturgiczny lub zastępować go innym, nawet pobożnym. Warto także wspomnieć o komentarzach liturgicznych, do których wspomniany dokument odnosi się bardzo klarownie. Stanowi, że „zwyczajnie celebrowana liturgia nie potrzebuje komentarza” (Dyrektorium…, pkt 40), a „komentator powinien wchodzić ze swoim słowem tylko wtedy, gdy jest to w pełni konieczne i uzasadnione” (pkt 42). Broni więc liturgię przed „przegadaniem”, a wiernych przed infantylizowaniem i wyjaśnianiem im wszystkiego jak dzieciom w przedszkolu.
Rzeczywistość
Poznawszy wskazania Kościoła, warto odpowiedzieć sobie na pytanie o stan rzeczywisty. Czy przepisy w zakresie transmisji liturgii są z szacunkiem wypełniane, czy może jawią się jako litania pobożnych życzeń, których nikt nie jest w stanie spełnić? W ostatnim czasie bardzo wiele parafii, a nawet mniejszych wspólnot i duszpasterstw, zaczęło transmitować msze święte ze swoich ośrodków liturgicznych. Mogę śmiało powiedzieć, że piszę więc o problemie powszechnym. Nie potrafiłbym udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie „jak jest?”, ponieważ widzę przynajmniej trzy zasadnicze grupy transmisji.
Bardzo krzywdzącym przekłamaniem byłoby niewspomnienie o wielu ośrodkach, które celebrują liturgię na bardzo wysokim poziomie. Oczywiście, takim także zdarza się sporadyczne łamanie przepisów. Czasem nie wszystkie poziomy wzorcowości zostają spełnione, ale patrząc z ogólnej perspektywy, można dostrzec niezwykły kontrast poziomu sprawowania tych liturgii z reprezentowanym przez pozostałe transmisje. Dotyczy to zarówno wyglądu przedmiotów kościelnych, szat, naczyń liturgicznych oraz muzyki, jak i sposobu celebracji.
Kolejną grupą są kościoły, w których odprawia się mszę na poziomie mniej lub bardziej przeciętnym. Takie celebracje nie różnią się zbytnio od zwyczajnego poziomu liturgicznego prezentowanego w codziennym, przeciętnym życiu przeciętnej parafii. Zaburzone zostaje więc kryterium wzorcowości, ponieważ jest po prostu przeciętnie – w tym wypadku zazwyczaj przeciętnie „słabo”. Wchodzimy tu w klasyczny już labirynt „dieslowych” świec, tandetnych przedmiotów sakralnych, cyfrowych instrumentów, zmieniania pojedynczych słów w tekstach liturgicznych, podejścia do liturgii bez swoistej sztuki celebracji (ars celebrandi). Zamiast poczucia pewnej świętości i misterium króluje podejście „byle szybciej” oraz magiczne już „racje i potrzeby duszpasterskie”, które z rzeczywistą racją duszpasterską nie mają nic wspólnego. Dalsze rozpisywanie się na temat tej grupy wydaje się niepotrzebne. Temat ten jest bowiem tak znany i tak często opisywany, a zarazem naznaczony tak licznymi rozczarowaniami, że nie widzę potrzeby go rozwijać – jest po prostu przeciętnie.
Trzecią grupę ośrodków liturgicznych stanowią swoiste „rodzynki”. Istotnie, w niniejszym przypadku znów mamy do czynienia z kontrastem z tym, co przeciętne, lecz tym razem w drugą stronę. Jak powiedział kiedyś jeden z jurorów w MasterChefie – „gorzej nie można”. Oprócz skrajnych zaniedbań w zakresie wzorcowości celebracji (na wszystkich wyżej opisanych poziomach) przypadki te wyróżniają się rażącą ignorancją w zakresie istoty tego, czemu służy transmisja mszy świętej.
Przede wszystkim, te „wybitne” przypadki zakładają traktowanie wiernych przed monitorami jako uczestników liturgii. Może się to objawiać na różne sposoby – na przykład celebrowaniem mszy świętej jako „z udziałem dzieci”, podczas gdy w kościele lub kaplicy nie ma żadnego dziecka (nie chodzi mi o dostosowane treściowo kazanie). Doszło nawet do tego, że jeden z biskupów, sprawując mszę, prowadził dialogi z organistą, a na liturgii zabrzmiała modlitwa eucharystyczną dopuszczana na mszach z udziałem dzieci. Rzecz w tym, że w miejscu celebracji było kilka osób, a wśród nich – żadnego dziecka…
Osobliwym przykładem jest także sytuacja, gdy celebrans sprawuje mszę prywatnie, nawet bez żadnej osoby, która służy, kierując wszelkie pozdrowienia (przykładowo „Pan z wami” – które wówczas powinno się pominąć) do osób przed odbiornikami, oczekując później niejako ich odpowiedzi. Ludzie oglądający transmisję w domach nie są uczestnikami liturgii, dlatego też nie można ich tak traktować. Takiej „myślącej” postawy moglibyśmy oczekiwać od naszych księży. Samo sprawowanie mszy świętej bez ministranta nie powinno mieć miejsca bez „słusznej i rozumnej przyczyny”, jak informuje mszał rzymski. Czy taka zachodzi, gdy mszę świętą celebruje biskup w kaplicy domu biskupiego, a piętro niżej stale przebywa kilku księży, którzy powinni być gotowi, aby służyć do mszy świętej swojemu biskupowi? Z pewnością nie, lecz takie sytuacje także miały miejsce.
Do tejże trzeciej grupy należy z pewnością większość celebracji z prywatnych kaplic. Dość często takim sprawowaniem liturgii rządzi zasada „byle szybciej, przecież nikt nie widzi”. Tym razem jednak rezygnujemy z drugiego członu tej „złotej reguły”, ponieważ obraz (będący często odbiciem liturgicznego niedbalstwa i lenistwa) posyłamy w świat – wtedy widzą wszyscy. Ksiądz, stawiając swojego smartfona tuż przy ołtarzu i jednocześnie szczycąc się mianem katolickiego vlogera, promuje jako coś dobrego zaniedbania w zakresie sprawowania kultu, których absolutnie nikt nie powinien widzieć. Doprawdy, transmisji z mszy świętej jest teraz tak wiele, że streamowanie tzw. mszy prywatnej, nie sprawowanej bynajmniej w sposób wzorcowy, nie wydaje się obiektywnie niezbędne.
Wnioski
Z pewnością rzeczywistość, jak już wyżej pisałem, jest bardzo niejednorodna, co naturalne i zrozumiałe. W tak licznej wspólnocie jak Kościół zawsze będą różnice w postrzeganiu pewnych rzeczy. Z pewnością jednak kościoły, które celebrują liturgię w sposób wzorcowy i ją transmitują, dają przykład całej reszcie – taki też był zamysł cytowanego przeze mnie raz po raz dyrektorium KEP: „Osoby biorące czynny udział w liturgii powinny dołożyć wszelkich starań, by transmitowana msza święta mogła stać się wzorcową dla sprawowania Eucharystii w innych kościołach” (Dyrektorium…, pkt. 10). Pozostaje tymże ośrodkom powiedzieć „tak trzymać!” i dziękować za to, że w materii liturgii wykazują się podejściem wysoce odpowiedzialnym i rozumnym.
W sprawie protestów przeciwko sprawowaniu liturgii w sposób przeciętny niestety należy stwierdzić, że liczne błędy, które dostrzegamy dzięki transmisjom, są jedynie cierpkim owocem wieloletniego niedbalstwa, lenistwa i nieposłuszeństwa Kościołowi w sprawach kultu Bożego.
Większym problemem natomiast pozostaje podejście do celebracji kapłanów z grupy trzeciej, ponieważ jest ono wysoce niebezpieczne dla wiernych. Sugeruje ludziom, że nie ma różnicy pomiędzy prawdziwym i fizycznym uczestnictwem, a takim biernym, wirtualnym – skoro przecież i tak może ono mieć znamiona uczestnictwa czynnego, można sobie wysłuchać, pośpiewać, a nawet odpowiedzieć. Takie tendencje budują w umysłach wiernych obraz liturgii jako teatrzyku, który teraz stał się teatrem telewizji. Nie dążą do pojmowania liturgii jako rzeczywistości (o tym zagadnieniu pisałem już w 23. numerze naszego miesięcznika), ale raczej sugerują, aby kult rozumieć jako happening, który w dowolnym momencie można przenieść na jakąś e-platformę i nie będzie to stanowiło większej różnicy. Spotkałem się już w czasie pandemii z twierdzeniem „po co mam iść do Kościoła, skoro i tak boję się przyjąć Komunię. Jeśli nie przyjmę Komunii, to w sumie nie ma różnicy czy będę w ławce, czy na kanapie przed telewizorem”.
Takie podejście jest toksyczne w odniesieniu do duchowości. Prowadzi do niebezpieczeństwa wiary wirtualnej, o którym Ojciec Święty Franciszek mówił 17 kwietnia w homilii w Domu Świętej Marty: „Zażyłość z Panem, nas chrześcijan, jest zawsze wspólnotowa. Tak, jest bardzo osobista, ale także wspólnotowa […] Zażyłość bez wspólnoty, bez chleba, bez Kościoła, bez ludu i sakramentów jest niebezpieczna. Może stać się zażyłością – powiedzmy – gnostyczną, relacją tylko dla mnie, oderwaną od ludu Bożego” (tłumaczenie za vaticannews.va).
Jeżeli liturgia rozwija naszą relację z Bogiem, to nie możemy dopuścić do tego, by pozostawała ona jedynie w rzeczywistości wirtualnej, ponieważ Pan nie jest postacią wirtualną, ukrytym w sieci anonimem, ale Osobą, która działa w sposób rzeczywisty. Korzystajmy z obecnej obfitości transmisji w sposób rozumny. Jak też pisałem, dla wielu może być to bardzo istotny bodziec do przyjmowania Komunii Świętej w sposób duchowy, a także do modlitwy. Transmisja jest środkiem, o czym nie wolno nam zapomnieć. Rozbudzajmy w sobie głód sakramentów, głód uczestnictwa w liturgii, głód wspólnoty – ponieważ niebo nie jest wirtualne, ale jest prawdziwą i rzeczywistą komunią świętych.