adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj

Łowić ludzi na media – czy Kościół może wypełniać swoją misję w internecie?

magazine cover

unsplash_canva

Kościół i internet: parafie na Instagramie, księża na Twitterze. Te zestawienia czasem wydają się nam ze sobą sprzeczne. Jak jednak jest w rzeczywistości? Dlaczego Kościół próbuje być obecny w mediach? Czy to przykra konieczność i podążanie za tym, co światowe, a może raczej ogromna okazja do ewangelizacji?

Wieki XX i XXI zaskoczyły nas wszystkich. Mnóstwo wynalazków, które człowiek często błogosławi, a czasem zdarza się, że przeklina. Moje myśli kierują się teraz szczególnie w stronę internetu, który obecnie na dobre stał się swego rodzaju przestrzenią życia, a nie tylko kanałem przekazywania informacji. Do szybkiego tempa rozwoju wszystkiego i wszędzie zdążyliśmy się już w jakiś sposób przyzwyczaić. Sami jednak nie nadążamy często za tym, ile informacji pojawia się codziennie, zarówno w skali lokalnej, jak i tym bardziej, globalnej. Jeden dzień offline dzisiaj byłby dla wielu osób jak zapadnięcie w tygodniową śpiączkę. Oczywiście, są na tym świecie i osobniki pustelnicze, które wciąż mają się dobrze. Jeśli jednak ktoś czyta ten tekst, to zakładam, że ma z internetem jakąkolwiek styczność.

Fenomenem internetowym współczesności nazwałbym szczególnie media społecznościowe i ich ogólną dostępność. Kiedyś środki społecznego przekazu były dla ludzi mniej dostępne, szczególnie gdy patrzymy na ich stronę „czynną”. Dostanie się na ekran telewizora czy do radia było czymś, o co trzeba było się postarać. Nie wystarczyło samemu twierdzić, że ma się coś ciekawego do powiedzenia (a niewiele więcej dzisiaj potrzeba, aby zaistnieć w internecie). Teraz jest inaczej – wiele osób utrzymuje, że ma coś do powiedzenia i może łatwo „wybić się” na treściach, które publikuje.

W tym wszystkim próbuję dostrzec głos Kościoła, który jest nie z tego świata, ale w tym świecie ma głosić Ewangelię. Chrześcijanie mają być jak światło, którego przecież nie chowa się pod korcem. I rzeczywiście, da się to światło zauważyć. Czasem jednak mam wrażenie, że zamiast wielkiej latarni ów głos przyjmuje formę małej diody kontrolnej, która jest, bo wypada, aby była. Jest jednak często, mam wrażenie, bez przekonania. Dioda się pali – zatem obecność odhaczona, punkt na liście zaliczony. To jedynie pobieżna refleksja, wynikająca z „pierwszego rzutu oka”. Jak jest w rzeczywistości?

Zachwyt

Wydaje mi się, że dla pewnej „komplementarności” mojego przeglądu właściwe będzie, gdy zacznę nie od internetu, a od pierwszych zinstytucjonalizowanych stanowisk Kościoła na temat środków społecznego przekazu. Te zaś powstały w czasach, gdy internet jeszcze nie istniał. Mamy zatem najpierw encyklikę Piusa XII z 1957 roku o kinematografii, radiu i telewizji, nazwaną od pierwszych słów Miranda prorsus, a także wydany kilka lat później, już w czasie Vaticanum II, Dekret o środkach społecznego przekazywania myśli Inter mirifica.

O ile więc przedmiot tych dwóch dokumentów pozostaje raczej poza tymi rozważaniami, to moją uwagę zwróciła rzecz, którą nie zawsze zauważamy – tytuł. W obydwu przypadkach to wyraz swego rodzaju zdziwienia, czy nawet podziwu i zachwytu. Pius XII rozpoczął swoją encyklikę, pisząc o „zadziwiających wprost wynalazkach technicznych”, a Paweł VI przypisuje im cechę „godnych podziwu”. Kościół wobec tego zdziwienia (jakże pozytywnego) nie pozostaje bierny. Kilka akapitów dalej papież pisze o „naturalnym [choć nie wiem, czy nie lepszym tłumaczeniem byłoby »przyrodzonym«] prawie Kościoła do używania i posiadania wszelkiego rodzaju środków, o ile są one konieczne lub pomocne w chrześcijańskiej działalności wychowawczej i w każdej jego pracy, podejmowanej dla zbawienia dusz”.

Prawo

To zatem pierwsze instytucjonalne zetknięcie: użycie przez Kościół środków społecznego przekazu może być pomocne, a nawet konieczne. Po tym stanowisku, wydanym na początku lat sześćdziesiątych XX wieku, dla radia i telewizji znalazło się nawet miejsce w nowym Kodeksie prawa kanonicznego (1983), w którym potwierdza się to prawo Kościoła do używania środków społecznego przekazu i powinność duchownych w tym zakresie, w wypełnianiu ich funkcji (kan. 822). W innych kanonach ustawodawca udziela także konferencjom biskupów władzy wydawania bardziej precyzyjnych regulacji w tym zakresie.

Taką próbę podjął II Polski Synod Plenarny obradujący w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Ostatecznie normy w tym zakresie zostały wydane przez Konferencję Episkopatu Polski w roku 2004, a rok później zatwierdzone przez Stolicę Świętą. Dotyczą one jednak nie mediów społecznościowych w dzisiejszym rozumieniu, a raczej mediów tradycyjnych, głównie radia i telewizji. Różnica między tymi jest dość duża. Rzecz w tym, że po 2005 roku, gdy normy Konferencji Episkopatu Polski o udziale duchownych w mediach zostały zatwierdzone, nie podjęto się tak naprawdę ich rewizji. Rada Stała KEP wyraziła taką wolę szesnaście lat później, w 2021 roku, i powołała w tej sprawie specjalny zespół. Pozostaje nam ufać, że upora się on z tym problemem szybciej niż inne zacne gremium, powołane przez polskich biskupów już dobre kilka lat temu do tłumaczenia trzeciej edycji Mszału rzymskiego (została ona wydana w 2008 roku, a tłumaczenie wciąż się nie ukazało).

Świat mediów od 2005 roku zmienił się nie do poznania. Wielu ludzi nie ma już nawet telewizora, o tradycyjnym radiu nie wspominając. Internet i jego media przejął już chyba na dobre funkcję podstawowego medium. Śmiem jednak twierdzić, że wydane przed laty normy dotyczące wystąpień duchownych w mediach tradycyjnych mogą tu nie wystarczyć, ponieważ zupełnie inna jest ich specyfika. Te przepisy tylko w małej części będzie się dało aplikować do nowoczesnych mediów internetowych, takich jak Facebook, Instagram, Twitter czy TikTok. Teraz księża nie są obecni w mediach tylko jako eksperci powołani do konkretnej sprawy czy nawet regularnie goszczący w jakimś programie. Przed ludźmi otworzyły się zupełnie nowe możliwości – przed takimi samymi stoi Kościół – pozostaje jednak pytanie, jak je wykorzysta.

Internet – siedlisko zła?

Wielokrotnie słyszałem, że internet to z jednej strony błogosławieństwo, a z drugiej – przekleństwo. Jest bardzo przydatny i dostarcza wielu wspaniałych narzędzi, łatwo jednak ich nadużyć i korzystać z nich w sposób niemoralny, tracąc umiar. Wobec takiego samego dylematu stoi Kościół. Kilka lat temu usłyszałem grzmiącego z ambony podeszłego w latach księdza, który w czasie homilii w wiejskiej parafii wykrzykiwał, że internet jest zły sam w sobie, a jego środki tylko sprowadzają młodzież na złą drogę, dlatego rolą rodziców jest zakazywać dzieciom dostępu do internetu tak długo, jak tylko będą mogli.

Zobacz też:   Jest źle, będzie źle, ale lepiej nie było

Całe szczęście – nie takie jest stanowisko Kościoła. Biorąc pod uwagę, że obecnie media internetowe nie są tylko zwykłym kanałem przekazu informacji, ale tak naprawdę przestrzenią życia społecznego (dają możliwość interakcji), Kościół nie mógłby odciąć się od tej przestrzeni, w której człowiek się obraca. Powinien towarzyszyć człowiekowi, być świadectwem Bożej miłości w każdej przestrzeni ludzkiego życia – tym bardziej tam, gdzie człowiek może doświadczyć jakiegoś zła. Bardzo poruszają mnie słowa Benedykta XVI stanowiące część jego orędzia na Światowy Dzień Łączności z 12 maja 2013 roku: „Nie powinno brakować nam konsekwencji czy spójności w wyrażaniu naszej wiary i świadectwa o Ewangelii w rzeczywistości, w której przychodzi nam żyć – fizycznej czy cyfrowej. Kiedy jesteśmy w jakikolwiek sposób obecni dla innych, jesteśmy wezwani, by umożliwić poznanie miłości Bożej aż po krańce ziemi”.

Internet zatem i media społecznościowe są szczególnymi przestrzeniami ewangelizacji, w których Kościół również może wypełniać swoją misję nauczania (munus docendi). Oczywiście, media to tylko środki – nie zastąpią fizycznej wspólnoty zebranej wokół sakramentów i słowa Bożego, niemniej jednak ich umiejętne użycie może przyczynić się do podtrzymywania komunikacji między członkami tej wspólnoty czy także do dawania świadectwa ad extra, czyli ewangelizacji.

Czy Kościół „umie w internet”?

Kto próbował budować jakąś społeczność w mediach internetowych, wie, że od założenia profilu do zdobycia konkretnych zasięgów wiedzie daleka droga. Potrzeba znajomości idiomatycznego języka mediów i specyficznej umiejętności posługiwania się nim w internetowym środowisku. Z uwagi na moje obowiązki dość dużo czasu spędzam w mediach i rzeczywiście bardzo razi mnie, gdy widzę nieumiejętność funkcjonowania w realiach mediów społecznościowych u księży czy konkretnych jednostek organizacyjnych Kościoła katolickiego. Kwestia łatwości posługiwania się mediami społecznościowymi i ich rozumienia to nie jakaś dodatkowa zdolność, która jest u księdza mile widziana (jak np. znajomość języków). Obecnie jest to już bardzo istotny element posługi duszpasterskiej. Wierni nie przestają być ludźmi i należą do społeczeństwa informacyjnego.

Rolą Kościoła jest być z człowiekiem również w tej przestrzeni. Nie są to moje pobożne życzenia, ale myśl zawarta w dokumentach kościelnych. Jeden z nich, zatytułowany Kościół a internet, wydany w 2002 roku przez Papieską Radę ds. Środków Społecznego Przekazu, wprawdzie pamięta czasy, gdy o dzisiejszych mediach internetowych nikt jeszcze nie słyszał, ale oceniam go już jako bardzo przyszłościowy. Kluczowe w mojej opinii jest tu sformułowanie, iż duszpasterze powinni mieć „wykształcenie medialne, mające zwiększyć zrozumienie wpływu środków społecznego przekazu na jednostki i społeczeństwo oraz nabyć umiejętności przekazu, który odwołuje się do wrażliwości i zainteresowań ludzi kultury medialnej”.

Przez ekran do serca

Siedzę trochę w światku „tradycjonalistycznym”, skupionym duchowo wokół tradycyjnej liturgii. Zachwyca mnie to, jak wiele stron na Zachodzie na coraz to nowe sposoby publikuje zdjęcia z pięknie sprawowanej liturgii, wykorzystując szeroko możliwości mediów społecznościowych. Jeden z blogów doskonale odnalazł się w bardzo popularnej ostatnio i wspieranej formule „rolek”, czyli krótkich, kilkunastosekundowych filmików. Bardzo bym chciał, aby w podobnym kluczu myśleli nie tylko pasjonaci prowadzący blogi, ale także media poszczególnych parafii – byłaby to wspaniała okazja do ewangelizacji, do zarażenia człowieka pięknem Boga i Kościoła. A to tylko jedna z propozycji, bo media społecznościowe dają przecież dużo więcej możliwości.

Powiedziałbym więc, że użycie mediów w duszpasterstwie to nie tylko kwestia wyuczenia się prowadzenia strony parafii na Facebooku. To raczej konieczność nauki rozwijającego się wciąż idiomatycznego języka mediów, poszukiwania i próbowania coraz to nowych rozwiązań, które mogłyby trafić przez ekran do serca, czy też, używając ewangelicznej metafory, złowić ludzi na media.

Głową muru nie przebijesz

Przygotowując się do napisania tego tekstu, zapytałem kilku znajomych kleryków i księży z różnych diecezji o to, czy takie przygotowanie medialne otrzymali w ramach formacji seminaryjnej. Muszę z radością zauważyć, że są diecezje, gdzie przykłada się do tego dość dużą wagę, choć istnieją też takie, do których wspomniany głos papieskiej rady chyba nie dotarł w należytym stopniu.

Wszystko być może byłoby na dobrej drodze, gdyby nie mur. Jest nim często pokolenie starszych księży. Rzecz nie w tym, że nie odbyli oni w seminarium kursu z obsługi mediów społecznościowych (swoją drogą to dobry argument za wprowadzeniem zajęć medialnych do formacji stałej), ale w tym, że uważają to za niepotrzebne. Usłyszałem o przykładzie pewnego proboszcza, który kazał usunąć świetnie prosperującą stronę na Facebooku, „bo zwykła strona internetowa wystarczy”, a on nie miałby jak tego kontrolować. Problemem jest zatem niezrozumienie funkcjonowania mediów społecznościowych – pozwalających na interakcję i budowanie komunikującej się społeczności.

W tym kontekście ważna jest obecność księży w mediach internetowych, nie tylko jako nadzorujących, ale jako zwykłych uczestników społeczności (to też jeden z elementów wyróżniających social media – dla nich właściwa jest również obecność w sferze prywatnej). Oczywiście, to może rodzić pewne nadużycia, które szkodzą autorytetowi Kościoła i samej ewangelizacji – co jednak stoi na przeszkodzie, aby na poziomie Kościoła partykularnego uregulować tę kwestię prawnie?

Internet i jego media to rzeczywiście przestrzeń, w którą Kościół powinien wejść, żeby być blisko człowieka i towarzyszyć mu w jego życiowej pielgrzymce do Boga. Przez te środki jako Kościół aktualizujemy się jako członkowie światowej społeczności, w której świadczymy o Chrystusowej miłości i niesiemy Jego Ewangelię na krańce świata. Nie jest to zatem tylko kwestia księży w mediach społecznościowych, ale w ogóle katolików w mediach społecznościowych. Propagowanie katolickich treści w internecie może przecież przyczyniać się do budowania nowych standardów – nie brak przecież nadużyć, które bardzo negatywnie wpływają na komunikację, relacje między ludźmi i postrzeganie prawdy… W mediach również możemy być zaczynem, wpływać na budowanie zdrowej opinii publicznej, na tworzenie katolickiej alternatywy dla tego wszystkiego, w czym internetowe treści mogą człowieka wyniszczać, a ostatecznie – na szerzenie i umacnianie się Królestwa Bożego w świecie.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.