To nie bomba atomowa, broń chemiczna, pociski kasetowe. Najgroźniejszą bronią nie są nawet ładunki wybuchowe w rękach terrorystów. Słowo – to ono jest największą bronią, jaką kiedykolwiek człowiek posiadał. Słowem można tworzyć największe sprawy na tym świecie, ale także zabijać i niszczyć. Dlatego kluczowe jest, by Kościół dbał o ludzi, którzy posługują się nim zawodowo: dziennikarzy, pisarzy i reporterów.
W przedstawianych w mediach relacjach psychoterapeutów pracujących z dziećmi można znaleźć wspólny mianownik: osobowość dziecka buduje się pozytywnymi przykładami, a niszczy obrzydliwymi słowami. Zdaje się, że wyrażenia takie jak: „jesteś do niczego”, „przecież i tak nie dasz rady” to nie są zwykłe obraźliwe teksty. Wypalają one piętno na dziecku, rosną, dojrzewają i nieraz starzeją się razem z nim. Rana zadana przez słowo jest tak bolesna i głęboka, że wielu ludzi wyzwala się z niej dopiero na łożu śmierci.
Podobnie jest w dziennikarstwie. Oskarżenia pisane ogromną czcionką, a przeprosiny po wyrokach uniewinniających jak najmniejszą to zmora naszej cywilizacji.
Dlatego z dumą jako katolik przyznaję, że Kościół już sześćdziesiąt lat temu widział więcej, patrzył szerzej. Pierwszym dokumentem ostatniego soboru był Dekret o środkach społecznego przekazywania myśli: Inter mirifica. Sobór Watykański, znany przecież z tego, że ważył słowa, starał się stawać w centrum pewnych polemik, nie wyrażał radykalnych poglądów, w tym dokumencie wskazał, że kwestia dziennikarstwa to nie jest fanfik, temat, którym można się zająć po godzinach w Kościele.
Nie do przecenienia jest tutaj opatrznościowa rola św. Pawła VI, który mimo wielu potknięć, problemów i napięć podczas swojego pontyfikatu znakomicie czuł i rozumiał problemy mediów. To za jego pontyfikatu zaczęto obchodzić Dzień Środków Społecznego Przekazu. Przełamywał wcześniejszą nieufność Kościoła do zawodów związanych z mediami i zachęcał młodzież, by obierała także tę ścieżkę kariery. W tym historycznym dokumencie Kościół podkreślił swoją rolę w zakresie mediów: wskazał, że musi być bardziej aktywny, a nie reaktywny i zauważył, że świat będzie przechodził gwałtowne przemiany.
Świat zmienił się przez te sześćdziesiąt lat. Poza zmianą języka, który dziś, gdy czytamy Inter mirifica, w kilku fragmentach wydaje się anachroniczny, słowo przeszło ewolucję, a nawet rewolucję. Stało się orężem nowych walk: ideologicznych i klasowych. Słowem żonglują największe korporacje, manipulując i zachęcając do wejścia w swój świat. Wreszcie słowo przestało być atrybutem tylko nas, ludzi, ale coraz sprawniej posługuje się nim sztuczna inteligencja.
Jednak główna myśl dekretu nie tylko nie straciła na aktualności, ale jest dziś jeszcze bardziej znacząca: pojedynczy dziennikarze, ich motywacje i cele są kluczowe w tworzeniu lepszych, prawdziwie katolickich mediów.
Sobór nie rozumiał katolickości mediów jako branżowego działu. Nie tyle ma być to grupa „kościołowych” dziennikarzy, którzy piszą o sanktuariach, cudach czy newsach z Watykanu, chociaż oczywiście nie wyklucza to właśnie takiej tematyki.
Paweł VI i sobór chcieli przede wszystkim dziennikarzy, którzy piszą na różne tematy, pójdą do świata, ale ich moralne i etyczne wyrobienie będzie na tyle znaczące, że uda im się coś zmienić w miejscach pracy: oto katolickie dziennikarstwo.
Możemy narzekać na kondycję słowa w erze internetu. I sporo z tych uwag będzie celnych. Internet spłycił wiele debat, nakazał skracać nagłówki i powiększać dystans między ludźmi w imię „świętych wyświetleń”, do których wzdycha wydawca niejednego portalu.
Nie odwrócimy wielu negatywnych trendów. Ale zamiast załamywać ręce nad jakością mediów, dawać im się łapać na haczyk wściekłości (klient awanturujący się to klient najwięcej komentujący, parafrazując słynne powiedzenie), zróbmy to inaczej. Za radą soboru wspierajmy dobre media. I nie chodzi tylko o te z naklejką katolickich, z glejtem Kościoła.
Jeśli każdy, kto czyta ten tekst, postanowi, że za chwilę napisze kilka miłych słów dziennikarzowi, którego bardzo ceni: za świetne relacje z mundialu w Katarze, za celne felietony o sytuacji społecznej, a może za ciekawy blog motoryzacyjny, to stanie się wielka rzecz. Ludzie, którzy robią swoją robotę najlepiej, jak umieją, poczują, że to ma głęboki sens. Że mimo wszystko w mediach nie wygrywają bait, nagość i szybka treść wylewająca się nie wiadomo już właściwie skąd.
Zapraszam Cię do refleksji o stanie mediów i ich przyszłości. Pytaj, wymagaj, podważaj, kontroluj. Dbaj o to, by dziennikarze mieli wysokie standardy pracy. Zabieraj głos w sprawach dla Ciebie ważnych, także w „Adeste”. Tam, gdzie spotykają się konstruktywna krytyka i refleksja, tam jest miejsce na prawdziwą przemianę.
Z życzeniami dobrej lektury
Bartłomiej Wojnarowski
redaktor naczelny „Adeste”