Duchowy przewodnik. Mentor. Nauczyciel. Skandalista. Gorszyciel. Opoka. A może wszystko po trochu? Jaki jest obraz księży oraz ich relacji ze świeckimi w Polsce? Odpowiedź na to pytanie to nie tylko prosta konkluzja, ale przede wszystkim wyrażenie naszych społecznych tęsknot, kompleksów i oczekiwań.
Ksiądz jest w naszym społeczeństwie postacią wyjątkową. I tak, za chwilę odezwą się chóry niezadowolonych, że może kiedyś tak było, ale dzisiaj nawet nasze polskie społeczeństwo jest bardziej otwarte, mniej klasowe i mniej… kościółkowe? Jednak ostre polemiki o duchownych, o ironio, potwierdzają, jak duży wpływ oni i ich obraz mają na nasze imaginarium i że widok koloratki wrył się w naszą polską tożsamość, chociaż dziś wygląda nieco inaczej.
Bo o ile kiedyś księża odgrywali wyjątkową pozytywną rolę – tzn. cieszyli się estymą i mieli nie tylko duchową, ale nawet polityczną władzę – tak dzisiaj też są na wyjątkowym miejscu w społecznej drabinie. Nic tak nie rozgrzewa czołówek gazet jak skandale z udziałem duchownych; słusznie bądź nie, są pod ciągłą obserwacją społeczeństwa, które albo jest niezadowolone z ich zbyt małej gorliwości, albo cieszy się, gdy powinie im się noga.
To oczywiście wpływa, nawet podświadomie, na nasze postrzeganie duchownych jako stanu, pewnej grupy społecznej mającej swoje miejsce w naszym kraju. Wyraziście odbija się to w kinematografii i serialach, które jak albumy tożsamości zachowują informacje o tym, co sądzimy o nas samych, Polsce i świecie.
Trzy produkcje są tutaj reprezentacją różnych nurtów i okresów w polskiej kinematografii i produkcji telewizyjnej. To wreszcie trzy inne spojrzenia na rolę księży w życiu społecznym i ich misję.
Plebania (2000-2012)
Legendarny polski serial Plebania na stałe uzyskał miejsce w polskiej tożsamości. Saga złożona z dwunastu sezonów opowiada o życiu księży i wiernych skupionych wokół tytułowej plebanii w miejscowości Tulczyn. Role w Plebanii były rozpisane dość prosto, a jednocześnie nienużąco. Był dobry ks. Antoni Wójtowicz (grał go Włodzimierz Matuszak), troskliwy i prawy gospodarz, który przyjmował troski nie tylko parafian, ale i innych okolicznych mieszkańców, oraz zły Janusz Tracz (Dariusz Kowalski), biznesmen, knujący przeciwko księdzu Antoniemu i wszystkim dobrym ludziom. Wydaje się za proste, a wręcz prostackie jak na hitową produkcję? Nic bardziej mylnego. Ta prosta rozprawa o dwóch antagonistycznych postaciach była jedynie trzonem fabuły, nieskomplikowanym i zrozumiałym dla wszystkich.
Jednocześnie serial był wielowątkowy. Od perypetii w prowadzeniu sklepu u państwa Grzybów po problemy z powołaniem wikarych czy życiowe rozterki Osy, ochroniarza Tracza.
Dzięki takiemu połączeniu – wielopoziomowości postaci, a jednocześnie prostemu wątkowi głównemu – serial zyskał ogromną popularność.
I chociaż jego oglądalność drastycznie spadła pod koniec istnienia, w ostatnich kilku sezonach, to internetowi memiarze wskrzesili Plebanię. Jak się okazało, postać złego, trochę przewidywalnego mafioza Janusza Tracza jest tak memogenna, że w polskim internecie w ostatnich latach trudno było przeoczyć rozkwit ironicznej bądź nie twórczości związanej z serialem. Siłą produkcji było także swoiste opowiedzenie życia prostych ludzi. Historie z Plebanii to opowieści z wiosek i małych miast, takie, z którymi każdy bez kompleksów może się utożsamiać. Bary nie były najmodniejsze, jedzenie nie zawsze idealne, a problemy nie tak wielkomiejskie. I chociaż realizacja czy scenografia serialu dzisiaj drastycznie trąci myszką (słabej jakości sztuczny śnieg w scenach zimy czy przeoczenie, że mikrofon wchodzi w kadr), to trudno wielu dzisiejszym dwudziestopięcio- i trzydziestolatkom ukryć uśmiech sentymentu, kiedy widzą odcinek serialu.
Plebania świetnie wyrażała też mentalność tamtych czasów i spojrzenie ówczesnego społeczeństwa na księży. W serialu nie było księży-pedofili, zwyrodniałych manipulatorów – więc postaci, które dopiero niedawno zaczęły przebijać się do masowej świadomości. Byli księża mający problem z celibatem, księża wewnętrznie skonfliktowani, ale ksiądz w Plebanii to wciąż ktoś, komu można zaufać, człowiek po odpowiedniej stronie barykady. Wierni nieraz nie zgadzali się z księżmi, żyli, jak żyli, jednak byli świadomi roli Kościoła. Symbolizują to sceny mszy świętych, szczególnie pasterek i ważnych uroczystości. Są na nich wszyscy, przyjaciele i wrogowie, starzy i młodzi, jest nawet nieraz Janusz Tracz. Być może nie do końca w sposób zamierzony, ale wyrażało to wielki uniwersalizm Kościoła i jego misję – zbawienia, dawania nadziei, a ponadto budowania mostu zrozumienia pomiędzy świeckimi i duchownymi.
Sługi boże (2016)
Kolejna produkcja przenosi nas w świat znacznie mniej sielski, a bardziej realistyczny. Do bólu. Film Sługi boże w reżyserii Mariusza Gawrysia opowiada o śledztwie, które prowadzi ambitny i młody komisarz Warski (w tę rolę wciela się Bartłomiej Topa). Młoda Niemka, która uczęszczała na próby śpiewu gregoriańskiego, popełnia samobójstwo, skacząc z wieży kościoła św. Marii Magdaleny we Wrocławiu. Z początku zwyczajne śledztwo zaczyna jednak obierać niespodziewany kierunek.
Sprawa prowadzi do kolejnych wątków i podejrzanych aż po Watykan, dawne akta Stasi i potężne układy. Film pokazuje smutne powiązania, w które gmatwał się Kościół w państwach Europy po upadku komunizmu. Co jasne, nie jest to film dokumentalny, jednak reżyser nie snuje historii całkowicie nieprawdopodobnej. Obraz jest mroczny, fabuła utrzymana w klimacie kryminału, a jednocześnie widz nie otrzymuje tutaj prostych odpowiedzi na pytania. Nie ma całkowicie dobrych i całkowicie złych, jak w bajkach z morałem. To bardziej opowieść o moralnej szarości, wyborach, wśród których żaden nie jest optymalny, i człowieku, który za wszelką cenę chce poznać prawdę. Wartość filmu podnosi dobra ścieżka dźwiękowa i utwór Fisz Emade Tworzywo – Biegnij dalej sam użyty w trailerze.
Księża w Sługach bożych pokazani są jako ludzie z cienia. Niepozbawieni zalet, a nawet cnót, ale też jako grupa, która ze względu na różne układy ma wiele do ukrycia. Brudy pierze się w swoim towarzystwie – można by rzec.
Mimo tego, że niektóre postaci mają pewne braki i mogły zostać napisane znacznie lepiej (jak psycholog, którą gra Małgorzata Foremniak), Sługi boże to szansa na refleksje. Nad Polską, korupcją, Kościołem i nami samymi. I nad tym, czy znany mi ksiądz nie dźwiga ciężaru przeszłości, który nieraz jest zbyt ciężki.
Boże ciało (2019)
Ten film to opowieść w formie wyrzutu sumienia. Niełatwa historia, od której nie da się uciec, szczególnie że oparta na faktach. Fabuła rozpoczyna się w polskim poprawczaku. Warunkowo zostaje z niego zwolniony dwudziestoletni Daniel. Zamiast zgłosić się do wskazanego zakładu pracy, postanawia spełnić swoje marzenia z dzieciństwa o byciu księdzem. Wykorzystuje wakacyjny urlop w jednej z parafii i po prostu podaje się za wikarego, który przyjechał na zastępstwo za proboszcza alkoholika.
Tak zaczyna posługiwać wiernym z małej miejscowości, głosić im kazania i dzielić z nimi życie. Szybko staje się także człowiekiem stawiającym czoła tragedii, która poróżniła mieszkańców. W plątaninie nienawiści, milczenia, frustracji i łez zaczyna rozplątywać ludzkie losy. On, zraniony chłopak z poprawczaka, udający księdza.
A może właśnie Daniel (Bartosz Bielenia) to postać, która w tej opowieści najmniej udaje? To jeden z ważniejszych polskich filmów ostatnich lat. Reżyserowi Janowi Komasie udało się stworzyć obraz, w którym polska wieś i prowincja nie jest upudrowana, a jednocześnie to nie przejaskrawiony, karykaturalny obraz będący wytworem kogoś, kto patrzy na nią z odległości wielkiego miasta. To także opowieść o katolicyzmie, który wrósł w nasze myślenie, czy tego chcemy, czy nie, o sprawdzianie z człowieczeństwa i przebaczenia. Obraz został obsypany polskimi i międzynarodowymi nagrodami. Ważniejsze jest jednak to, co reżyser chce nam pokazać przez ten film. Boże ciało staje się lustrem, w którym mimo strachu każdy z nas będzie musiał się przejrzeć i zadać sobie pytać: kto tu udaje?
***
Trzy całkowicie inne obrazy, trzy spojrzenia na rolę polskiego Kościoła i relację wierni-duchowni. Każde z nich patrzy na księży oczami ludzi swojego pokolenia. Wreszcie trzy refleksje dotyczące wkładu duchownych w naszą historię i realne problemy. Polska w tych obrazach nie jest republiką wyznaniową, bo nigdy nie była, ale też nie da się z jej historii wymazać duchowieństwa. Ze swoimi błędami, nieraz zagmatwanymi relacjami i poszukiwaniem własnego miejsca między ołtarzem a drogą na plebanię.