Sigla: Dz 10, 34a. 37-43; Ps 118, 1-2. 16-17. 22-23; Kol 3, 1-4; 1 Kor 5, 7b-8a; J 20, 1-9
Wczoraj zapewne wielu z was, patrząc na ludzi obecnych w świątyniach podczas poświęcenia pokarmów (tam, gdzie miały miejsce normalnie), myślało sobie: „O! Kościół zmartwychwstał”. Rzeczywiście, po koronawirusowym marazmie część wiernych postanowiła wybrać się do swojego parafialnego kościółka, by dopełnić najważniejszego elementu świąt – „sakramentu święconki”. Nie widziało się ich na mszach przez ostatni rok „bo dyspensa”, nie było ich przez całe Triduum, ale przecież święconka musi być! Nie bacząc na szalejącą trzecią falę pandemii, bohaterowie wiary tłumnie zebrali się, by poświęcić koszyczek.
I co? I nic. Wigilia Paschalna pokazała, jak krótkotrwały był ten zryw. Nie chodzi mi teraz o to, by wylewać żale duszpasterskie na źle uformowanych wiernych, orać „pobożność z przyzwyczajenia” (bo jak nie ma żadnej, to i taka dobra), nie chcę też wzbudzać burzy związanej z próbą oceny zagrożenia koronawirusem. Nie. Chodzi mi o coś innego.
Co my – jako duszpasterze i wierni świeccy – możemy zrobić w tej sytuacji? Kiep ten, kto po dzisiejszej liturgii słowa wciąż tego nie wie.
Idźmy i głośmy. Głośmy wszystkim, że Chrystus Zmartwychwstał. Nieśmy nadzieję na życie wieczne. Przypominajmy pogubionym owcom, że ta Wielka Noc oddala zbrodnie i przywraca do łaski. Że oto teraz łączą się sprawy boskie ze sprawami ludzkimi. Przypominajmy, że Bóg jest miłosierny i nie ma takiej drogi, z której nie można do Niego powrócić. Całemu światu głośmy, że grzech nie ma już nad nami władzy, bo…
Chrystus zmartwychwstał!