adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj

Kościół, czyli teatr – chrześcijański ideał i świeckie kino Zachodu

magazine cover

unsplash.com

Właściwie niezależnie od poglądów wszyscy jesteśmy dziś zgodni, że nasz świat potrzebuje odnowy. Istnieje ogromna potrzeba powrotu do dawnych wzorców, ponownego uświęcenia obalonych świętych. Wśród nich jest i Franciszek, ukochany święty lewicy.

Inviolata, czyli z włoskiego „nietknięta”, „niepokalana” – to osada, w której rozpoczyna się akcja. Pierwsze obrazy: chłopi, plantacje tytoniu, gromadki ganiających za sobą dzieci. Sceneria nieskażonej postępem wsi. Tak właśnie rozpoczyna się Szczęśliwy Lazarro Alice Rohrwacher. Nie jest to jednak sielanka. Pańszczyzna, popsute narzędzia, brak środków do życia i feudalne relacje. Nikt, poza samym chyba Lazarrem, nie jest tutaj szczęśliwy. Lazarro natomiast to błogosławiony. To święty!

Hagiografia

Przed laty wielka powódź odcięła od świata posiadłość markizy de Luny. Brak tu jakiejkolwiek cywilizacji. Telefony z rzadka łapią zasięg, a najbliższe miasto jest oddalone o kilkadziesiąt kilometrów. Ten stan pierwotny nikogo jednak nie uszczęśliwia. Jest stanem wojny wszystkich ze wszystkimi. Markiza jako pierwsza wykorzystała bezradnych i niewyedukowanych rolników do niewolniczej pracy, pozbawiając ich własności i nakładając archaiczny obowiązek pańszczyzny. Obecnie dorastają już ich dzieci, a wyzysk to chleb powszedni. Każdy życzy komuś śmierci, każdy kogoś wykorzystuje: de Luna swoich chłopów, a chłopi – Lazarra. Czy Lazarro nie wykorzystuje nikogo? „Nie wierzę” – odpowiada markiza. A jednak tak właśnie jest.

W dosłownym tłumaczeniu jego imię brzmi „Łazarz” – nie bez przyczyny. Unosi się nad granicą życia i śmierci, nawet ponad przestrzenią i czasem. Pojawia się nie wiadomo skąd, nie wiadomo dokąd zmierza. To człowiek odrzucony przez wszystkich, łatwowierny i wyzyskiwany. Biedak, któremu psy (a w wersji filmowej – wilki) lizały rany. Jednak oprócz obu biblijnych Łazarzy ma on w sobie również coś ze świętego Franciszka. Pokorny, szczerze oddany każdej sprawie. Kocha życie, a świat to jego przyjaciel.

W tej antysielance znajdziemy jeszcze jednego bohatera: wilka. Jest stary i samotny, jednak wszyscy się go boją. To motyw perfekcyjnie wykorzystany w filmie. Reżyserka w złowrogi sposób reinterpretuje znaną opowieść o świętym Franciszku, który oswoił złego wilka i przyprowadził na rynek miasta Gubio. „Bracia wilcy” – zwrócił się wówczas do zebranych wokół mieszkańców i przekonywał ich do nawrócenia. Wtedy wielu uwierzyło. Współcześnie zakończenie tej historii będzie bliskie tragedii.

Strach i miłość bliźniego

Wilkiem jest jednak przede wszystkim człowiek człowiekowi. To ludzie są swoimi prawdziwymi wrogami, nie zaś zwierzę, które ostatecznie okazuje się całkiem przyjazne. Oprócz niego jest tu także inny wilk – stepowy (żeby nawiązać do powieści Hessego) – buntujący się przeciwko klasie społecznej, do której należy, a właściwie także przeciwko całej społecznej hierarchii. To młody markiz de Luna, syn właścicielki ziemskiej. Pozoruje on swoje porwanie, kryjąc się w górach i, jak wilk, wyjąc do księżyca. Czego wówczas pragnie? Co chce osiągnąć? Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że jego rodowe nazwisko tłumaczy się właśnie jako „księżyc”, można domniemywać, że chodzi o chęć poznania własnej natury, odkrycia tego, co nieskażone i pierwotne – choć pole do interpretacji pozostaje naturalnie szerokie.

Interpretować można w tym filmie niemal wszystko. Liczne są nawiązania do tekstów biblijnych, a niemal każde słowo, gest i przedmiot skrywają jakiś głębszy sens. Za przykład niech posłuży scena wyreżyserowana na wzór wyjścia Izraelitów z Egiptu. Uciskani dotąd rolnicy mogą z całym swym dobytkiem opuścić wioskę, zyskać wolność – wystarczy tylko przejść w bród przez płytki pas wody. Zastanawiające jest jednak to, że tym razem „morze” nie rozstępuje się – bo na dobrą sprawę nie musi. Woda nie dosięga nawet do kolan, jedyną barierą jest lęk.

Ziemia Obiecana, przestrzeń miejska, okazuje się jednak ziemią jałową. Tak nieprzystępną, że nie wiadomo, czy nie lepiej byłoby wrócić na wieś. Jasne staje się, że ten obraz to dyskurs z nowoczesnością oraz kapitalizmem, który wyrósł z feudalizmu. I znów jedynym promykiem nadziei pozostaje nasz święty, który pojawia się jakby znikąd. Przychodząc, staje się objawieniem. Wszyscy myśleli bowiem, że już dawno zaginął, że coś mu się stało i że nigdy więcej go nie zobaczą. On natomiast zjawia się tak samo niewinny i pogodny jak wcześniej. Nie widać po nim nawet śladu upływającego czasu, choć od wydarzeń w Inviolacie minęło dwadzieścia lat. Czy więc franciszkanizm i bezwzględna miłość bliźniego to właściwe odpowiedzi na zło współczesności? Czy naszą bronią przeciw niesprawiedliwości ma być jedynie zepsuta, drewniana proca, którą Lazarro zwykł nosić w kieszeni? Odpowiedź nie jest prosta.

Nowy franciszkanizm

Nawet jeżeli tak, to Rohrwacher z pewnością nie przedstawia kina religijnego. To przypowieść, lecz zdecydowanie świecka. Wydaje się, że w jej perspektywie nie ma klasycznie rozumianego Boga, człowiek musi polegać na samym sobie. Tym większy jest zatem ciężar spoczywający na jego barkach.

Tę perspektywę dobrze ilustruje scena, w której zakonnice wyganiają Lazarra z kościoła. Zaszedł tam właściwie przypadkiem, chcąc jedynie posłuchać muzyki. Dźwięki organów opuszczają jednak mury świątyni, podążając za nim. Bóg i piękno chcą być tam, gdzie dobro. Jeżeli więc współcześnie sami staliśmy się bogami – zdaje się nam mówić autorka – bądźmy również świętymi.

Zobacz też:   Nikt nie umiera ateistą, czyli lekko uchylone drzwi

W połączeniu z ukazanym na nowo, zeświecczonym ideałem życia franciszkańskiego, wydźwięk filmu Rohrwacher może zaskakiwać. Wszak reżyserka sama przyznaje, że film powstał z motywacji zupełnie innych niż religijne – choć niewykluczone, że właśnie w religii można znaleźć odpowiedź na poruszane w nim kwestie. „Widzę dziś mój kraj z jego etyką brutalności i męskiej siły” – mówi w wywiadzie dla „Guardiana” – „i chciałam przeciw temu zaprotestować. Chciałam pokazać kogoś postrzeganego jako niewinnego i słabego człowieka, który jest jednak naprawdę dobry” (Film director Alice Rohrwacher: ‘Making images is a form of faith’ [w:] „The Guardian”).

Lazarro bowiem nie ma nic – nie ma żadnej możliwości obrony. Od syna markizy otrzymał zepsutą procę – lecz czy może ona ochronić go przed wyzyskiem? Ostatecznie, nawet gdyby kiedykolwiek ją wykorzystał, i tak mógłby walczyć jedynie w interesie bogaczy, a nie swoim własnym. Ostatnia scena dobitnie pokazuje nam, że innej drogi nie ma. Autorka uderza więc w dobrze znane tony lewicowej krytyki społecznej. Przy tym zauważa też, że wprowadzenie równości i powszechnego dobrobytu jest niewykonalne. Jedyną możliwą odpowiedzią na zło zdaje się być zatem wewnętrzna postawa. Czy zmienimy za jej pomocą cały ustrój świata? To akurat bardzo wątpliwe. Jednak szczęścia naszego i naszych bliskich nikt nam nie odbierze. Od niego właśnie proponuje zacząć Rohrwacher.

Kadr z filmu Szczęśliwy Lazzaro (2018)

Powrót do symboliki chrześcijańskiej

Swoich rodziców nazywa idealistami, jakich na Zachodzie w latach sześćdziesiątych było wielu. Sądzili, że mogą stać się samowystarczalni i utrzymać rodzinę z pracy własnych rąk. Ojciec był pszczelarzem, a młoda Alice jeździła wraz z nim po całych Włoszech, podziwiając malownicze krajobrazy półwyspu. Być może stąd właśnie pochodzi ta wrażliwość na piękno, która znalazła swoje odbicie na szesnastomilimetrowej taśmie filmu. Dziś sama mieszka z rodziną w domu opuszczonym przez farmerów, którzy wyprowadzili się do miasta. Nie jest katoliczką. „Tworzę kino – jestem więc bardzo religijna” – mówi jednak. „Tworzenie obrazów jest formą wiary” (tamże).

Być może to prawda, kino bowiem jest i zawsze było płaszczyzną, na której śladów Boga poszukiwali nawet niewierzący twórcy. Wśród klasyków można zwrócić uwagę na Ingmara Bergmana i jego Siódmą pieczęć, wśród reżyserów współczesnych – chociażby na Paola Sorrentina. Ten ostatni inspirował się Kościołem, zanim jeszcze nakręcił swoje „watykańskie” seriale: Młodego i Nowego papieża. W wywiadach przyznawał, że choć prywatnie nie jest wierzący, pociąga go teatralność religijnych rytuałów – zwłaszcza tak wiekowych jak katolickie. W jego Wielkim pięknie pada zresztą stwierdzenie, że wiele można się nauczyć, mieszkając w sąsiedztwie osób duchownych. Przez cały film obrazy religijne przeplatają się ze światem pieniądza i seksu, tworząc wspaniale wyważony kontrast. Nawet jeżeli w Kościele nie ma Boga, to pozostaje on teatrem, w którym można doznać ukojeniakatharsis.

Niektórzy zazdroszczą prawosławiu jego mistyczności i obrzędowości. Twierdzą, że katolicyzm już dawno zatracił te cechy i przestał być atrakcyjny dla kultury popularnej. Słuchając płyt Batuschki, można odnieść wrażenie, że faktycznie jest w tym spojrzeniu trochę racji – że tajemniczość i boskość płynące z liturgii prawosławia zaczynają na nowo pociągać i przyćmiewają tak oklepany i nieciekawy przecież katolicyzm. To jednak wyłącznie nasza, polska perspektywa.

Co przyniesie nam jutro?

Znajdujemy się na etapie przejściowym: w powszechnej świadomości katolicyzm przestał już być atrakcyjny jako religia, lecz wciąż nie jest jeszcze na tyle zapomniany, aby pociągać artystów. Dlatego, nawet jeżeli powstaje w naszym kraju dobry film oparty na motywach religijnych – dajmy na to Boże Ciało J. Komasy – katolicyzm zwykle stanowi w nim jedynie tło wydarzeń. Jest elementem kultury, takim samym jak wódka i koła gospodyń wiejskich. Stwarza kontekst lub problem, ale nie przynosi żadnych rozwiązań. Bardzo rzadko szuka się w nim odpowiedzi. Być może nasza kultura jest wciąż zbyt katolicka, a reżyserzy zbyt wierzący, by poszukiwać autentycznych ideałów w postaciach świętych?

Na pewno fakt, że sztuka zlaicyzowanego Zachodu nie tylko nie oddala się od katolickich ideałów, a wręcz ponownie poszukuje w nich inspiracji, może być pocieszeniem dla tych, którzy panicznie boją się zeświecczenia. Jest ono, nie ukrywajmy, nieuniknione również w naszym kraju. Nie będzie się jednak wiązać, jak sądzą niektórzy, z całkowitym wykorzenieniem katolicyzmu z kultury. Być może stanie się wręcz odwrotnie – wyznania chrześcijańskie będą wyznacznikiem kultury alternatywnej, jakim dziś pozostaje buddyzm. Z zapomnianymi w powszechnej świadomości symbolami i rytuałami będą się identyfikować ci, którzy chcą naprawiać świat. Nowoczesność przesyci się sama sobą i tradycja znów będzie mogła z nią konkurować. W końcu czy nie o takim właśnie procesie świadczy niespotykana dotąd popularność tradycyjnej liturgii na Zachodzie? Oraz to, że chrześcijańska symbolika coraz częściej przenika do współczesnej sztuki?
Artyści są zwykle tymi, którzy jako pierwsi zauważają braki obowiązującej kultury i najszybciej znajdują na nie remedia. Każdy z nich chce mieć jednak poczucie, że unika konwenansu, że tworzy sztukę nowatorską. Właśnie dlatego kultura europejska musiała całkowicie odejść od Kościoła, aby ponownie zacząć poszukiwać w nim ideałów. W Polsce te czasy dopiero nadejdą. I z pewnością będą ciekawe.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Od św. Franciszka uczy się zachwytu nad istnieniem i Stwórcą, od św. Ignacego – dostrzegania w każdej idei cząstki Prawdy, od mnichów natomiast prostoty i milczenia. Większość życia spędza nad filozofią i literaturą. Czasem tworzy.
Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.