„Można na nim polegać. Kilkanaście lat temu te szwedzkie samochody były bardzo porządnie robione”. Cóż – nie dość, że sprawny, elegancki i o czerwonej barwie, to jeszcze sprawdza się jako konfesjonał.
Drive My Car Hamaguchiego to dzieło niezwykłe. Nie jest to film dla każdego. Wielu zwyczajnie znudzi. I znudził, o czym można się przekonać, np. patrząc na komentarze krytyków na Filmwebie. W odbiorze tego dzieła (czy raczej arcydzieła) na pewno pomoże pewna znajomość kontekstu. Myślę, że śmiało można go polecić osobom interesującym się teatrem i/lub Japonią. Zadowoli też na pewno czytelników dzieł Harukiego Murakamiego – duch japońskiego pisarza unosi się bowiem nad tym filmem jak dym nad zapalonym papierosem.
Inspiracje
Oczywiście nieprzypadkowo. Być może Czytelnik jest świadomy, że film ten dostał Oscara w kategorii „najlepszy film nieanglojęzyczny”, a nie za najlepszy scenariusz oryginalny (jeśli nie jest świadomy, to żadna strata – Oscary to instytucja mocno tracąca na prestiżu i sławie, czego nie zmienią „plaskacze” wymieniane między znanymi aktorami). Scenariusz Ryūsuke Hamaguchi i Oe Takamasa (nazwiska są drugie, według kolejności europejskiej, nie zaś tej dalekowschodniej) napisali na motywach opowiadania Murakamiego Drive My Car ze zbioru Mężczyźni bez kobiet (「女のいない男たち」, 2014, pol. wydanie nakładem wydawnictwa Muza, 2015). To z tego krótkiego utworu pochodzi cytat z leadu.
Twórcy siłą rzeczy bardzo rozwinęli krótką fabułę opowiadania. Co ciekawe, czerpali też z innego utworu z tego samego zbioru – historia o dziewczynie, która w poprzednim wcieleniu była minogiem, jest wzięta (i przetworzona, zwłaszcza jeśli chodzi o zakończenie) z opowiadania Szeherezada. Sam motyw opowiadania w nocy mężowi historii i urywania ich w ciekawym momencie jest dużo starszy. Mowa oczywiście o Szeherezadzie ze średniowiecznej Baśni z tysiąca i jednej nocy, prawdopodobnie wynalazczyni świadomego stosowania cliffhangerów w kulturze. Warto sobie tę historię (stanowiącą osnowę arabsko-perskiego zbioru opowiadań) przypomnieć.
Wróćmy jednak do Drive My Car. Tytuł nieprzypadkowo jest po angielsku w oryginale i w tłumaczeniu. Nawiązuje bowiem do piosenki Beatlesów nazywającej się tak samo (to niejedyne opowiadanie Murakamiego, które w taki sposób uzyskało swój tytuł; warto wspomnieć choćby o również ekranizowanym Norwegian Wood). To daje nam łącznie trzy dzieła o tej samej nazwie (mam nadzieję, że Czytelnik jeszcze się nie zgubił w gąszczu aut). Niektórzy krytycy wyciągają wniosek, że skoro Beatlesi metaforycznie śpiewali o stosunku seksualnym, to i tytuł filmu odnosi się do napięcia seksualnego, jak najbardziej obecnego w dziele. Ja jednak myślę, że przede wszystkim chodzi o znaczenie dosłowne tekstu z piosenki: „Baby you can drive my car/ And maybe I’ll love you”. O tym zaraz.
Aktorzy grający aktorów
Akcja filmu osadzona jest w Japonii, w specyficznym dla tego społeczeństwa (właściwie dla każdego, ale w konfucjańskim specyfikę tę widać bardziej) środowisku związanym ze sztuką. Łatwo zwrócić uwagę na charakterystyczne elementy tego japońskiego świata, choćby na ruch lewostronny na ulicach. Bardzo charakterystyczny jest też introwertyzm postaci. Wszelakie uczucia, emocje są przez bohaterów ukrywane. Jest to w dużej mierze kwestia norm społecznych w Japonii. Pewny wyjątek stanowi młody Takatsuki, o którym główny bohater zresztą mówi, że ma problem z kontrolowaniem się. Można dostrzec całą etykietę związaną ze służbową współpracą, również wyrażającą się w słowach.
Widzimy też sporo japońskiej przestrzeni – zarówno miejskiej, jak i peryferyjnej. Mowa jest o cenotafie (symbolicznym grobowcu) i Pomniku Pokoju w Hiroshimie – pamiątkach po zbrodniczych atakach atomowych dokonanych przez wojsko USA w sierpniu 1945 roku. Pomnik Pokoju to pozostałość po gmachu centrum wystawowego, nieopodal którego upadła bomba atomowa. Część ścian i szkielet kopuły ocalały. Japończycy zdecydowali się zachować tę ruinę jako wymowną pamiątkę po amerykańskiej zbrodni wojennej, ostrzeżenie dla przyszłych pokoleń. Wspomnienie tego wątku w filmie chyba świadczy o tym, że nie da się osadzić fabuły w tym mieście bez pamiętania o jego tragedii.
O czym jest film? Yūsuke Kafuku to aktor teatralny w średnim wieku. Kafuku to nieprzypadkowe nazwisko – składa się ze znaków na szczęście i na dom, co jest przez bohaterów komentowane (być może Murakami wybrał je ze względu na podobieństwo, w wymowie Japończyków, do nazwiska „Kafka”, pisarza którym inspirował się nie raz). Kafuku ma żonę, Oto, która pisze scenariusze telewizyjne. Historie wymyśla podczas ich wspólnych nocy. Jej mąż, obdarzony bardzo dobrą (aktorską) pamięcią, nad ranem przypomina jej te historie, żeby mogła je spisać. Kafuku ma czerwonego saaba (co ciekawe, w opowiadaniu żółtego). Podczas jazdy powtarza rolę; jego żona nagrywa kasety z całą sztuką oprócz kwestii Kafuku. To dla niego nie tylko część pracy, ale również swoisty rytuał.
Małżeństwo zdaje się funkcjonować w sposób zgrany. Ile w tym gry aktorskiej bohaterów? Dlaczego po wielu latach małżeństwa nie mają dzieci? Zagadek jest więcej, czujemy napięcie, ale nieprędko znajdujemy odpowiedzi.
Iwan Pietrowicz w Hiroshimie
W wyniku wydarzeń Yūsuke Kafuku zostaje sam. I to w tym momencie – dwa lata od tego „małżeńskiego wstępu” – zaczyna się właściwa część filmu. Kafuku jedzie do Hiroshimy, by na deskach tamtejszego teatru przygotować i wyreżyserować Wujaszka Wanię Czechowa. Z prozaicznego powodu (zarazem innego niż w opowiadaniu Murakamiego) teatr znajduje mu szofera – dwudziestotrzyletnią Misaki Watari. Misaki nie pali w aucie (ale poza nim już jak najbardziej), jest małomówna i przede wszystkim świetnie prowadzi, co jest bardzo wygodne dla nieustannie słuchającego i powtarzającego Wujaszka Wanię Kafuku. Oboje skrywają tajemnice, uciekają od przeszłości i naprawdę lubią czerwonego saaba. Co wyniknie z wielu godzin spędzonych razem między kierownicą a bagażnikiem? Napisałem w leadzie, że auto to staje się też „konfesjonałem” – czyli miejscem wyznań, często raczej intymnych. Bez rozgrzeszenia, ale z całą pewnością z katharsis.
Reżyserowany przez japońskiego aktora Wujaszek Wania jest dziełem polifonicznym, kilkujęzycznym. Wśród (wyłonionych w międzynarodowym konkursie) aktorów są Koreańczyk, Chinka z Tajwanu, Filipińczycy, niema Koreanka i była gwiazda japońskich telewizyjnych seriali – młody Kōji Takatsuki. Ten ostatni znał Oto, żonę Kafuku. Wspólna znajoma dwóch mężczyzn z różnych pokoleń staje się zarzewiem trudnej przyjaźni.
„Czechow jest straszny” – mówi Kafuku Takatsukiemu, tłumacząc mu kunszt literacki rosyjskiego dramatopisarza. Rzeczywiście, stale powtarzany w samochodzie tekst dramatu zdaje się nieustannie korespondować z wydarzeniami z życia bohaterów. Intryguje też Misaki Watari, której związek ze sztuką jest tylko taki, że wozi artystów jako szofer. Wujaszek Wania teoretycznie opowiada o degradacji rosyjskich ziemian, gdzieś na prowincji, wiele lat po powzięciu pracy u podstaw, której skutków nie widać. Ale z drugiej strony zawiera mnóstwo uniwersalnych, ponadczasowych prawd o ludzkiej egzystencji, o relacjach, o zgorzknieniu.
Owce i introwertycy
Co ciekawe, Misaki Watari pochodzi z Hokkaido, z wioski Górne Dwanaście Wodospadów. To pozornie nic niemówiąca nazwa, jednakże kto czytał Przygodę z owcą (「羊をめぐる冒険」,1982) Murakamiego, skojarzy ją pewnie z miejscowością o nazwie Dwanaście Wodospadów, również na Hokkaido. W powieści to odległe miejsce, pustkowie, „gdzie diabeł mówi dobranoc” (lub: „gdzie pasą się owce”, zwierzęta niemal nieobecne w japońskiej faunie). Symbol niezbadanego, nieujawniającego się w społeczeństwie mroku ludzkiego serca. W filmie Górne Dwanaście Wodospadów zdaje się symbolizować porzucone, również ze względu na życie w społeczeństwie, wspomnienia o nieprzepracowanej przeszłości.
„Ci, którzy przeżyli, ciągle w jakiś sposób myślą o umarłych” – mówi Kafuku. Zwłaszcza o tym, czego im nie powiedzieli, można by dodać. I o tym, czego o nich nie wiedzieli. Film zdaje się mówić ogólnie pojętym ekstrawertykom: „wysłuchajcie nas, introwertyków, bo mamy coś ważnego do powiedzenia. Dajcie nam „czas na otworzenie się i wspólną przestrzeń”. A do introwertyków sensu largo wydaje się kierować morał: „mówcie, póki jest jeszcze czas. Nie bójcie się rozmowy. I czynienia innym wyrzutów, bądź wspierania ich słowami”.
Technicznie „piątka z plusem”
Film jest popisem aktorskim Hidetoshiego Nishijimy (w roli Yūsuke Kafuku) i Tōko Miury (grającej Misaki Watari). Świetnie przechodzą od początkowego chłodu do późniejszego stopniowego otwierania się. Brawurowo zagrał – moim zdaniem – Masaki Okada (jako Takatsuki). Dobrze wykorzystuje swój czas ekranowy, od nieśmiałego wejścia (dziejącego się za kulisami) po dramatyczny finał (na teatralnej sali). Nie sposób też zapomnieć Yurim Park, wcielającą się w niemą Yoonę Lee.
Dźwiękowo większość filmu zdaje się inspirować Dogmą 95 – muzyka i dźwięk wypływają ze scen. Najwięcej oczywiście słyszymy dźwięków podróży autem i muzyki lecącej w tle barowych rozmów. Drive My Car jest bardzo pięknie nakręcone, dosłownie kilka ujęć było – moim skromnym zdaniem – drażniących (chodzi przede wszystkim o ujęcia samochodu „z lotu ptaka” w czasie, gdy dialog czy monolog wciąż trwał).
Długi film, długie życie
Niewątpliwie pewnym wyzwaniem dla widza jest długość filmu. Sto siedemdziesiąt dziewięć minut (czyli niespełna trzy godziny) jest dość wymagającą długością. Ale zarazem każda minuta jest dobrze wykorzystana.
„I będziemy żyli, wujaszku kochany. Przeżyjemy długi, długi szereg dni, wlokących się wieczorów; cierpliwie zniesiemy doświadczenia, jakie nam los ześle; będziemy pracować dla innych; i teraz, i na starość nie zaznamy spokoju, a kiedy nadejdzie nasza godzina, umrzemy pokornie i tam za grobem powiemy, żeśmy cierpieli, żeśmy płakali, że było nam gorzko, i Bóg zlituje się nad nami, i zobaczymy, wujaszku kochany wujaszku, ujrzymy jasne, dobre, piękne życie, ucieszymy się i na dzisiejsze nasze biedy spojrzymy z rozczuleniem, z uśmiechem – i odpoczniemy. Ja wierzę, wujaszku, wierzę gorąco, namiętnie…
Odpoczniemy!” (Wujaszek Wania, tłum. J. Iwaszkiewicz, 1994).