Spotkałem się kiedyś ze stwierdzeniem, że święci to ci, którzy w życiu nie kalkulują. Rodzi się więc pytanie: co święci mają wspólnego z ekonomią? Przecież to dziedzina związana z ciągłą kalkulacją i oceną ryzyka, a ponadto nastawiona na zysk. Jednak święci mają to do siebie, że – mimo nieprzeprowadzania skomplikowanych kalkulacji i mimo utraty wszystkiego – nadal osiągają zysk: Boży zysk.
Jako ludzie mamy tendencję do przeliczania wszystkiego. I nie ma w tym absolutnie niczego dziwnego. Każdy z nas chce wieść życie na poziomie, chce zapewnić byt materialny swojej rodzinie i nie martwić się o jutro. Jedni mogą pozwolić sobie na więcej, a inni znowu muszą zaciskać pasa i pewne rzeczy zostawiać tylko w sferze marzeń. Każdy z nas kalkuluje, i to nie tylko wtedy, gdy chodzi o pieniądze. Kalkulujemy w pracy, w szkole i na uczelni. Kalkulujemy nawet w relacjach, zastanawiając się nieustannie, co nam się bardziej opłaca, jakie kroki przyniosą nam większy zysk. Jednak w tym wszystkim katolik musi pozostać świadomy, że w kwestiach wiary i swojej moralności pewne kalkulacje musi po prostu odrzucić. Dlaczego? Bo nie tak widzi człowiek, jak widzi Bóg (por. 1 Sm 16, 7).
„Ekonomia wiary”
Gdy czytamy o życiu świętych czy błogosławionych, możemy odnieść wrażenie, że byli oni nieco dziwni, oderwani od rzeczywistości. Często robili rzeczy niedorzeczne albo takie, na które zwykły człowiek patrzy z politowaniem, bo nie rozumie wielu podejmowanych przez nich decyzji. Ich życie, mimo że często piękne i w jakiś sposób pociągające, przypomina nam raczej jakąś bajkę czy legendę: heroizm, wielkie czyny i niezwracanie uwagi na życie doczesne. Zachwycamy się ich żywotami, a jednak często mamy wątpliwości, czy sami chcielibyśmy takie życie prowadzić. Przecież gdyby się zastanowić i wszystko przekalkulować, to ich decyzje wcale nie należały do najlepszych, a większość była wręcz skrajnie nieekonomiczna. Niektóre decyzje zaprowadziły ich przecież aż do męczeńskiej śmierci. Tak też było i w przypadku bł. ks. Romana Sitki – od 1904 r. tarnowskiego kapłana, a od 1936 r. rektora Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie.
Skromny dostojnik
Fenomen tego duchownego polega na tym, że we wspaniały sposób łączył on ekonomiczne podejście do życia z tym całkowicie nieekonomicznym, które jednak moglibyśmy określić mianem „ekonomii wiary”. Był człowiekiem bardzo oddanym swojemu kapłaństwu, a następnie – także wspólnocie seminaryjnej, którą postanowił wprowadzić na całkowicie nowy poziom. Okazał się świetnym organizatorem i przywódcą, i w tym właśnie ujawniały się jego ekonomiczne zdolności. Przygotował chociażby nowy program kształcenia seminaryjnego i dbał o to, aby klerykom niczego nie brakowało. Jego stosunek do nich w ogóle zasługuje na omówienie w osobnym artykule. Gdy bł. ks. Roman widział kleryka z biedniejszego domu, potrafił ofiarować mu pieniądze na ubrania i podstawowe potrzeby, a nawet objąć go stałym wsparciem finansowym. Każdego chorego kleryka odwiedzał podczas jego pobytu w infirmerii, a gdy zachodziła konieczność, organizował dla niego leczenie w specjalistycznych placówkach oraz pokrywał koszta tego leczenia. Oczywiście, z naszej dzisiejszej perspektywy takie zasługi mogą brzmieć wręcz absurdalnie, ale w tamtych czasach były to gesty ogromnego wsparcia dla kleryków, zwłaszcza tych w wątpliwej sytuacji materialnej.
Odwaga sprzeciwu
Wydarzeniem, które najlepiej pokazuje jego stosunek do kleryków, były pewne prymicje. Jeden z neoprezbiterów nie miał żadnej rodziny, a tym samym nikogo, kto mógłby mu zorganizować mszę i przyjęcie prymicyjne. Błogosławiony ks. Roman postanowił więc, że sam zachęci ludzi do przyjścia na pierwszą mszę świętą samodzielnie sprawowaną przez tego człowieka i wygłosi dla niego kazanie z tej okazji. Z pewnością dla młodego kapłana był to przykład na całe życie – przykład człowieka, który nie zwraca uwagi na swoją pozycję, ale troszczy się o tych najbiedniejszych (nawet jeśli chodziło tylko o zbudowanie czyjegoś poczucia własnej wartości przez to, że miał on swoje prawdziwe prymicje). Dla swoich kleryków ksiądz był jak ojciec.
Oddanie klerykom i wspólnocie seminaryjnej miało jednak wiele nieekonomicznych aspektów. Gdy wybuchła wojna i seminarium w Tarnowie zostało zamknięte, bł. ks. Roman postanowił zorganizować tajne seminarium w Błoniu pod Tarnowem, gdzie została przeniesiona wspólnota seminaryjna. Gdy podejmował taką decyzję, z pewnością był świadomy możliwych konsekwencji. Tak naprawdę mógł posłuchać okupacyjnych władz i spokojnie przeczekać wojnę, a dopiero po niej wznowić działalność seminarium. Byłoby to wyjście bardziej „ekonomiczne” z naszej, ludzkiej perspektywy. Wyjście prostsze i niewymagające takiej odwagi. Jednak dla bł. ks. Romana Sitki dużo ważniejsza od ludzkiej ekonomii okazała się „ekonomia wiary”. To właśnie ogromna wiara pozwalała mu podejmować tak ryzykowne, a często też szalone decyzje, które jednak służyły dobru. Zamiast prostą kalkulacją opłacalności, bł. ks. Roman kierował się wyłącznie Miłością – miłością do Chrystusa, do Kościoła i do wspólnoty seminaryjnej. To Miłość stała się dla niego jedynym przelicznikiem i wyznacznikiem każdej podejmowanej decyzji, każdego działania.
„Ekonomia miłości”
I również ta miłość zaprowadziła go do momentu, w którym zdecydował się oddać życie „za przyjaciół swoich” (por. J 15, 13). Poświęcenie własnego życia nigdy nie jest logiczne w czysto ludzkim postrzeganiu rzeczywistości. O życie trzeba przecież walczyć: naszym celem jest przetrwanie, a przynajmniej tak podpowiada nam instynkt. Błogosławiony ks. Roman potrafił jednak ten naturalny instynkt pokonać i w maju 1941 r., kiedy gestapo dokonało rewizji tajnego seminarium w Błoniu, nie ulec wrogowi. Rektor został wywleczony z kaplicy, gdzie po odprawionej mszy świętej modlił się wraz ze swoimi alumnami. Świadkowie opisują, że już wtedy bł. Roman był znieważany przez oprawców. Podczas aresztowania powtarzał: „Ja biorę wszystko na siebie, całą odpowiedzialność za prowadzenie seminarium, tylko tym wszystkim pozwólcie odejść” oraz „Sam gotów jestem życie oddać, byleby ci byli wolni, gdyż dla mnie śmierć z rąk niemieckich byłaby pięknym epilogiem życia”. Wraz z rektorem aresztowano ojca duchownego ks. Józefa Brudza, ks. profesora Juliana Piskorza oraz dwudziestu kleryków z pierwszego roku (pozostawiono natomiast kleryków ze starszych roczników). Błogosławiony ks. Roman został osadzony w więzieniu w Tarnowie, potem przez jakiś czas przebywał w więzieniu w Krakowie, a potem, po ponad roku od schwytania, przewieziono go do obozu zagłady w Oświęcimiu, gdzie 12 października 1942 r. poniósł męczeńską śmierć, pod butem jednego z SS-manów. Jednak nawet w obozie nie stracił nadziei: wspierał innych więźniów i pomagał im, czuwał przy chorych, udzielał im sakramentów i sprawował dla nich msze święte. Był dla nich, jak wspominają sami więźniowie, prawdziwym „aniołem pociechy”. A tylko człowiek, który nie ogląda się na ludzką ekonomię i kalkulacje opłacalności, może stać się właśnie „aniołem pociechy” dla innych. Kiedy wyzbędzie się samego siebie i odda się na służbę innym.
Chrześcijańska „ekonomia codzienności”
Błogosławiony ks. Roman Sitko to bardzo konkretny wzór, dla wielu prawdopodobnie niedościgniony. Tylko nieliczni z nas mieliby odwagę, by wykazać się takim heroizmem (a jednocześnie – miejmy nadzieję – nikt z nas nigdy nie będzie w tak trudnej sytuacji i nie stanie przed takimi wyborami). Jednak patrząc na bł. ks. Romana, musimy mieć na uwadze, że ten heroizm może objawiać się również w naszej codzienności. Także w niej powinny brać górę „ekonomia wiary” oraz „ekonomia miłości”, a nie tylko materialistyczne kalkulacje i zastanawianie się, co jest dla nas bardziej opłacalne. Jako ludzie wierzący nie możemy poddawać się takiemu myśleniu, nawet jeśli zostaniemy uznani za głupców, którzy nie bardzo nadają się do życia. A często nasz sprzeciw i postępowanie inaczej, niż tylko tak, by było wygodnie, może sprowokować innych ludzi do refleksji.
Na podstawie: Sojka S., Błogosławiony Ksiądz Roman Sitko, „Męczennicy 1939-1945”, 2001, z. 45.