Rozważania nad statusem sporu pomiędzy nauką a wiarą wskazują, że jest on wynikiem doktrynerstwa. Dochodzi do niego w wyniku historycznych animozji, nieporozumień i fundamentalizmu. Warto jednak przyjrzeć się, jak w sposób realny można by rozwiązać spór o wiarę, ewolucję i grzech pierworodny.
Powstaje zasadnicze pytanie: dlaczego teoria ewolucji miałaby być trumną dla wiary religijnej? Prof. Michał Heller zauważa, że takie stanowisko rodzi się zwykle z nieporozumień bądź fundamentalizmu. Jeśli warunkiem prawdziwości dogmatów wiary katolickiej jest przyjęcie mitycznej wizji świata, to wówczas faktycznie teoria ewolucji burzy filary dogmatu. Konieczne staje się więc jej zwalczanie.
Problem na tle teologicznym
Ostatecznie przecież ewolucja, jako swoista metateoria w nauce, wskazuje, że wszystko w świecie podlega ciągłym przemianom. To nie są tylko byty ożywione, jak ludzie, zwierzęta, rośliny. Kosmos ewoluuje i drastycznie się zmienia. Przyjmując koncepcję ewolucyjną świata, przekształca się jego obraz. Znika potrzeba Boga białych plam, który wypełni nasze luki w wiedzy o tym, jak powstawał wszechświat. Nagle okazuje się, że odpowiedź na pytanie o wszechświat jest w samym wszechświecie. Maryniarczyk zauważa, że taka koncepcja jest już jakąś filozofią, w dodatku nieuprawnioną. Nawet zakładając wąskie kryterium definiujące i przyjmując, że ewolucja jest formą filozofii, to nadal pozostaje ona empirycznie uprawniona i udowadnialna.
Tak czy inaczej, Heller zwraca uwagę, że nic nie stoi na przeszkodzie, by „stworzenie” nie było jednorazowym aktem powołania świata do istnienia. Zamiast tego miałoby ono być ciągłym procesem stwarzania. Nie tylko w sensie podtrzymywania w istnieniu, ale udzielania wszelkich prawideł organizujących świat. Religijny i naukowy obraz genezy świata wówczas nie wykluczają się. Po prostu jeden i drugi rządzi się innymi mechanizmami i żaden z nich nie powinien rościć sobie praw wchodzenia w nie swoje kompetencje.
Kosmolog ponadto wskazuje, że badania nad Pismem Świętym udowadniają złożoność i wieloczynnikowy charakter genezy powstawania świętych tekstów. Toteż prawidłowe rozumienie Biblii poza kontekstem historycznym, językowym i kulturowym jest niemożliwe i generuje nieporozumienia (por. Heller M., Pabjan T., Stworzenie i początek wszechświata, s. 118-119).
Widoczny zgrzyt
Nadal nie rozwiązuje to jednak problemu, jaki rodzi się po zestawieniu skutków przyjęcia ewolucji z proponowanym w Genesis obrazem człowieka. Mamy świat ewoluujący, samoorganizujący się. Również człowiek nie powstał magicznie, nie pojawił się nagle. Badania nad antropogenezą datują pojawienie się w Afryce człowiekowatych już 6-7 milionów lat temu. Natomiast człowiek jako rodzaj znany jest od około 2,8 milionów lat i istniał na przestrzeni tego czasu w wielu gatunkach, jak Homo habilis, Homo erectus, Homo neanderthalensis, czy w końcu Homo sapiens. Badania archeologiczne potwierdzają natomiast, że pierwszym gatunkiem człowieka, który wykonywał narzędzia, był Homo habilis (człowiek zręczny). Pozostałości pierwszych narzędzi odkryto w wąwozie Olduvai w północno-zachodniej Tanzanii. Ich pojawienie się datowane jest przez badaczy na 2,6 miliona lat temu.
Obraz, jaki wyłania się z opisu naukowo-przyrodniczego, zdaje się być w konflikcie z podstawowymi teologicznymi założeniami Genesis. Jest tak, jakby Bóg nie stworzył człowieka. Gatunek ludzki nie żył też w stanie raju czy jakiejś błogosławionej idylli. Nie było też więc Adama i Ewy (a przynajmniej nie mamy przesłanek empirycznych, by tak uważać). W konsekwencji tego wszystkiego nie było też grzechu pierworodnego, a cały sens wiary chrześcijańskiej po prostu upada.
Sęk w tym, że takie zdroworozsądkowe wyobrażenie stworzenia zwykle staje się niczym więcej jak tylko dyktowaniem Bogu tego, jak ma stwarzać. Skoro w naszym wyobrażeniu „stworzyć” to znaczy magicznie sprawić, że coś się pojawi, to wszystko, co się spod tego wymyka, automatycznie zaczyna wykluczać Boga. Jest to jednak pomyłka, bo, jak zauważył Heller, stworzenie nie musi być jednym aktem. To proces ciągłej aktualizacji świata.
Propozycja rozwiązania problemu
Wprawdzie jesteśmy w stanie wyjaśnić, że samo stworzenie nie musiało być tym mitycznie pojmowanym powołaniem do istnienia. Nie rozwiązuje to jednak problemu istnienia Adama i Ewy oraz grzechu pierworodnego.
Najbezpieczniejsze światopoglądowo stanowisko w tej sprawie jest takie, że nauki przyrodnicze i teologia różnią się od siebie znacząco. Ich porządki poznawania świata są tak drastycznie inne, że mieszanie ich i poszukiwanie jakichś punktów wspólnych jest po prostu niepotrzebne i błędne. W praktyce wygląda to tak, że nauki przyrodnicze proponują wyjaśnienia naturalistyczne. Natomiast teologia operuje kategoriami dogmatycznymi, wyrażonymi przez różnego rodzaju formy literackie. Istotą przekazu teologicznego są objawione prawdy wiary, a nie opisanie technikaliów związanych z antropogenezą. Nie znaczy to, że nie należy w ogóle odnosić faktów danych w teologii do nauk przyrodniczych. Należy po prostu zachować w tym znaczną powściągliwość.
Alternatywą dla rozwiązania metodologicznego jest metafizyczno-teologiczne. Proponuje ono, by wydarzenia z rajskiego ogrodu uznać za realne, jednak mające miejsce poza rzeczywistością materialną. Takie postawienie sprawy rozwiązuje problemy niezgodności opisu stworzenia i grzechu pierworodnego z nauką, bo przenosi ów opis na płaszczyznę wyłącznie teologiczną. Zwolennicy takiej koncepcji byliby w stanie oprzeć ją o wersety z Pisma wskazujące, że ludzie nie tylko zostali wygnani z raju, ale że postawiono tam też anioła (istotę duchową, niematerialną), by ten chronił bram Edenu. Jeśli umieszczono tam byt duchowy, to znakiem tego Eden jest w świecie duchowym.
Wzmianki o raju znajdujemy też w słowach św. Pawła w 2 Kor 12, 1-4, który wspomina o chrześcijaninie porwanym do „trzeciego nieba”. Miał on tam ujrzeć raj i usłyszeć jakieś tajemne słowa. Chrystus zwraca się także do św. Dyzmy, mówiąc „Dziś będziesz ze mną w raju” (Łk 23, 43). Oznaczałoby to więc, że raj został przeniesiony przez Boga do wymiaru duchowego lub że w ogóle zawsze był z nim jakoś związany.
Koncepcja ta ma jednak jedną wadę. Bardzo łatwo jej zarzucić próbę łatania dziur merytorycznych kolejnymi objawieniami, zamiast podejmowania odpowiedzi na pytanie, co z milionami lat ewolucji gatunku ludzkiego. Dlatego nie może ona służyć jako megateoria wyjaśniająca wszelkie problemy.
Jeszcze innym wariantem jest redukcjonizm w interpretowaniu Pisma Świętego. W takim ujęciu Genesis jest tylko metaforycznym opisem ogólnych przesłanek teologicznych (m.in. że Bóg stworzył świat czy że człowiek ma spaczoną naturę). Jest to stanowisko upraszczające, nie wdające się w meandry egzegezy biblijnej, dlatego ostatecznie też musi upaść jako niedostatecznie wnikliwa analiza i raczej próba deprecjacji wartości Biblii.
Rozwiązanie skrajnie naturalistyczne natomiast proponowałoby pojednanie Genesis i nauki na korzyść nauki. W takim ujęciu Adam i Ewa nie istnieli naprawdę, podobnie jak grzech pierworodny nie jest jednorazowym aktem upadku człowieka. Człowiek, obdarzony jako gatunek duszą niematerialną, powoli ewoluowałby, dostosowując swoje ciało do danej mu duszy. Dopuszczając się w końcu zła, przekazywałby to zło z pokolenia na pokolenie, z czasem wykształcając drogą psychogenezy ewolucyjnej konkretne, przekazywane genetycznie nawyki i zachowania. Nieuchronnie prowadziłoby to do „naturalnej” skłonności do złego. Taka koncepcja jednak również jest na dłuższą metę nie do utrzymania, z racji całkowitego odrzucenia egzegezy biblijnej na rzecz jakiejś teologiczno-filozoficznej hybrydy.
Co więc z tą ewolucją?
Biorąc pod uwagę analizę Genesis, należy wpierw zauważyć, że cała Księga Rodzaju została napisana w sposób przemyślany. Słowa, symbole i metafory tam użyte są nieprzypadkowe. Mają za zadanie pieczołowicie wyjaśnić, co autor miał na myśli. Taka narracja jest sposobem przekazywania prawd teologicznych (Bóg i stworzenie świata), filozoficznych (kosmogonia), antropologicznych (status człowieka i jego relacja z Bogiem), historycznych (początki prawa, instytucji małżeństwa). Nie ma powodów, by próbować bronić literalnego rozumienia narracji autorów Pisma. Po prostu nie to było celem ich twórczości (por. Brown E. R., Fitzmyer A. J., Murphy E. R., redakcja naukowa wyd. polskiego: Chrostowski W., Katolicki komentarz biblijny, Warszawa 2001).
Dochodzimy do punktu, w którym zataczamy koło, wracając do wniosków proponowanych przez Hellera. Przede wszystkim potrzebna jest skrupulatna egzegeza biblijna, sięgająca korzeni znaczeniowych kontekstów historycznych, językowych i literackich poszczególnych fragmentów Pisma Świętego. Bez tego zawsze będzie dochodziło do załamania przejrzystości analizy. Łatwo zajdzie potrzeba doszukiwania się odpowiedzi na pytania, które powstały w wyniku błędnych bądź brakujących przesłanek.
Czy istnieją powody, by uważać, że teoria ewolucji podważa dogmaty wiary chrześcijańskiej? Tak, ale tylko w przypadku operowania błędnymi bądź niepełnymi przesłankami. W innym wypadku problem znika. Znajomość funkcji filozoficznych i teologicznych Księgi Rodzaju po prostu nie pozwala na budowanie antagonizmu na linii ewolucja-teologia. W tym sensie koncepcja egzegetyczna jest uzupełnieniem proponowanej hipotezy metodologicznej. Uściśla ona naturę Pisma Świętego. Oddziela wątki filozoficzne i teologiczne od naukowych, pozostawiając bezpieczne pole do pracy zarówno dla nauki, jak i teologii.
Dlaczego więc nadal istnieją spory pomiędzy wiarą a nauką? Możliwe, że współczesny pluralizm światopoglądowy po prostu nie pozwala na ugruntowanie się jednej konkretnej wizji. Sprawy nie ułatwia fakt istnienia animozji i nieporozumień, jakie pomiędzy stronami wynikały na przestrzeni historii. W tym przypadku – jak i w wielu innych – rozwiązaniem problemu jest cierpliwa edukacja i studium na poziomie akademickim.
Odpowiedź na zarzut taki, że miłosierdzie Boże kłóci się z istnieniem cierpienia, bezlitosności natury, drapieżnictwa (miłosierny Bóg nie dopuściłby do takiej brutalności w naturze):
Nie jestem pewien i mogę się mylić, ale wydaje mi się, że chrześcijański Bóg jest miłosierny względem ludzi, de facto względem dusz. Chodzi tu o takie miłosierdzie, które przebacza największe grzechy, największą krzywdę, przebaczenie może nastąpić zawsze, niezależnie od ciężaru grzechu, pod warunkiem, że człowiek w porę się nawróci. Za bardzo się nie znam, ale wiele osób powszechnie uważa, że nieskończone miłosierdzie Boże kłóci się z tym, że Bóg jest sprawiedliwy, i że każe za zło. Nieskończone miłosierdzie Boże ma swoje granice, to znaczy “działa” zawsze, kiedy człowiek chce (lub nie) się nawrócić, czyli de facto kiedy żyje, jest świadomy itd. (Bóg daje człowiekowi wolną wolę). Natomiast jeśli nieskończone miłosierdzie kończy się (w tym sensie, że człowiek sam, z własnej woli znalazł się poza granicami miłosierdzia), a człowiek umarł, to jego dusza pozostaje poza granicami miłosierdzia na wieczność (nazywamy to piekłem). Nie jest to kara, w takim sensie, w jakim my to rozumiemy, jest to konsekwencja naszych karygodnych działań, konsekwencja, którą ponosimy. W tym sensie Bóg jest sprawiedliwy, bo każdemu daje możliwość zbawienia lub potępienia – “za dobro wynagradza a za zło karze”. Należy podkreślić, że sprawiedliwość nie odnosi się tutaj do tego, że jeden człowiek ma lepiej (jest bogaty, zdrowy, szczęśliwy, wolny), drugi gorzej (jest biedny, choruje, cierpi, jest zniewolony), tylko właśnie do dobrych i złych uczynków, na podstawie których człowiek jest “osądzany” i czeka go w zależności od nich “nagroda” albo “kara”. Bóg jest sprawiedliwy, jeśli odniesiemy to do człowieka (duszy) w kontekście jego zbawienia. Wracając do pierwotnego wątku, wydaje mi się, że tak jest i w przypadku miłosierdzia, że miłosierdzie polega na przebaczaniu grzechów, a nie na usuwaniu cierpień. Dlatego uważam, że teoria ewolucji nie jest nie do pogodzenia z doktrynami KK i z Biblią, przynajmniej w tej płaszczyźnie.
Dla mnie Biblia nie musi przedstawiać prawdziwych historii, ważne, że zawiera Prawdę. Świat przedstawiony nie jest tak ważny jak przesłanie i nauki w nim zawarte.
Oraz luźna wypowiedź związana z tematem:
Wydaje mi się, że z naukowego punktu widzenia Adam (Y-chromosomalny Adam) i Ewa (mitochondrialna Ewa) nie mogli żyć w tych samych czasach. Może i biblijna historia o stworzeniu człowieka nie jest prawdziwa (w tym sensie, że nie ma potwierdzenia w nauce). Jaką więc Prawdę zawiera? A no taką, że zostaliśmy stworzeni przez Boga tacy, a nie inni (że tak ma być, bo tak jest najlepiej), że Bóg stworzył świat dla nas (podobno jeśli w modelach wszechświata nie uwzględni się człowieka, to nie mają one sensu), a potem także historia kuszenia (nawet w najidealniejszym z możliwych miejsc – w Edenie – czaiło się zło) i śmierć, cierpienie i choroby jako nieodwracalny skutek grzechu pierworodnego.
Co o tym sądzicie?
Hmm, ja się chyba zgadzam 😀
zwł. z tym co piszesz na temat historii biblijnych – tak, historia Adama i Ewy raczej nie jest fotograficznym odbiciem rzeczywistości (no bo niby kto miałby ją opisać?), ale zawiera prawdę na temat mechanizmu powstawania grzechu i tego, czym on rzeczywiście jest.
Problem w tym że wiara katolicka wymaga tego aby wierzyć iż wszyscy dziedziczymy grzech Adama. Kto tego nie robi jest heretykiem
http://www.szkolateologii.dominikanie.pl/summa/25-historycznosc-istnienia-adama-i-ewy-czesc-i-dane-teologiczne/