Historia ojca Solanusa Caseya pokazuje, jak pokorne i ufne kroczenie za Panem potrafi czynić cuda. Po ludzku jego powołanie wielokrotnie wskazywało, że nie tędy droga. Jednak Bóg swoje działanie chciał ukazać w małości i brakach.
Barney Casey, który w zakonie obrał imię Solanus, przyszedł na świat 25 listopada 1870 roku w stanie Wisconsin. Z pochodzenia był jednak Irlandczykiem. Oboje jego rodzice w młodym wieku wyemigrowali z Irlandii wraz ze swoimi rodzicami i rodzeństwem. Powodem ich wyjazdu był panujący wówczas tak zwany wielki głód ziemniaczany.
Ojciec Barneya poznał swoją przyszłą żonę, kiedy trudnił się robieniem obuwia. Z czasem jednak jego biznes zaczął podupadać. Z tego względu państwo Casey, będący już po ślubie, zakupili ziemię i zaczęli zajmować się rolnictwem. Właśnie w takim rolniczym i pełnym natury otoczeniu przyszło na świat większość z ich szesnaściorga dzieci, w tym szósty z kolei Barney.
Przyszły kapłan dorastał w bogobojnej i zanurzonej w modlitwie rodzinie. Jego rodzice dbali, by ich dzieci wzrastały w wierze. Dla dorastającego Barneya z czasem rodzinne modlitwy stały się niewystarczające. Z tego względu zaczął więcej czasu poświęcać na własną, osobistą modlitwę, taką jak choćby odmawianie różańca.
Seminaryjne trudy
W wieku dwudziestu jeden lat Barney wstąpił do diecezjalnego seminarium. Wraz z nim uczyli się tam o wiele młodsi od niego chłopcy, ale on nie poddawał się w zdobywaniu wiedzy. Mimo wysiłków i powołania do kapłaństwa, które tkwiło w jego duszy, taka droga nie była dla niego łatwa.
Pierwsze lata nauki, dzięki ciężkiej pracy, przebiegły pomyślnie. Jednak drugi semestr piątej klasy, będącej pierwszym semestrem studiów seminaryjnych, stał się przełomowy w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Ze względu na irlandzkie korzenie nauka sprawiała mu dużo problemów. Wynikało to głównie ze słabej znajomości niemieckiego i łaciny. Ponadto władze seminaryjne nie były przychylne irlandzkim klerykom, co jeszcze bardziej działało na niekorzyść młodego Caseya, czego prawdopodobnie nie był świadomy.
Coraz gorsze oceny poskutkowały wezwaniem młodego kleryka przez władze seminarium na poważną rozmowę. Poproszono go wówczas, by zrezygnował z dalszej nauki i opuścił seminarium.
Zakon, którego nie chciał
Zanim Barney opuścił mury seminarium, jego przełożeni powiedzieli mu, iż istotnie ma on powołanie do kapłaństwa. W tej sytuacji doradzili mu, aby próbował wstąpić do zakonu.
W ten sposób Barney odwiedził pobliski Zakon Braci Mniejszych Kapucynów. Jednakże surowość klasztoru i życia zakonników całkowicie go odpychały. Poczuł się więc załamany. Nie wiedział co robić.
Z jednej strony widział, że droga jego kapłaństwa została zamknięta przez seminarium diecezjalne. Z drugiej miał przed oczami zakon, który wręcz go odpychał. Jego serce jednak, rozpalone przez powołanie, pchnęło go do tego, by mimo wszelkich oporów napisać do braci kapucynów w sprawie ewentualnego wstąpienia do ich zakonu.
Nawet kiedy podjął ostateczną decyzję, by wstąpić do kapucyńskiego nowicjatu, jego odczucia pozostawały niezmienne. Pierwszy okres jego życia za murami klasztornymi był niezwykle ciężki, a i tam zaczęto dostrzegać luki w jego wykształceniu.
Kiedy okres nowicjatu zaczął dobiegać końca, przełożeni zakonni wezwali Barneya na rozmowę. Powiedzieli mu, że widzą pewne braki, które mogą być przeszkodą w późniejszej posłudze kapłańskiej. Z tego względu poproszono go o podpisanie dokumentu, w którym ma zadeklarować, że chce być zakonnikiem, a swoje ewentualne zostanie kapłanem pozostawia w rozeznaniu zakonu.
Późny wiek kapłaństwa
W tej niepewności o swoje kapłaństwo, już jako brat Solanus, wraz z kilkoma innymi braćmi wstąpił jednak w progi kapucyńskiego seminarium. I tu napotkał dalsze trudności. Nauka w tym miejscu nie była dla niego łatwa. Wynikało to najprawdopodobniej, po raz kolejny, z bariery językowej. Podręczniki, z których przyszło mu się uczyć, napisane były po łacinie, a wykłady prowadzono w języku niemieckim. Żadnym z tych języków brat Solanus nie posługiwał się w sposób biegły.
Mimo że przełożeni widzieli w nim głęboką pobożność i powołanie do kapłaństwa, to jednak braki w edukacji napawały ich obawami. Brat Solanus po raz kolejny został poproszony o podpisanie dokumentu, w którym decyzję o swoim powołaniu oddawał w ręce przełożonych. Ci jednak byli mu przychylni – wierzyli, że młody adept teologii przezwycięży trudności. Rektor seminarium porównywał go nawet do świętego proboszcza z Ars – Jana Marii Vianneya, który tak samo jak Solanus miał problemy z nauką, a mimo to został wspaniałym świętym kapłanem.
Kiedy nadszedł czas ostatecznej decyzji, władze zakonne postanowiły dopuścić brata Solanusa do święceń kapłańskich. Jednak było pewne zastrzeżenie. Zarówno on, jak i brat Damasus, którego nauka również pozostawiała wiele do życzenia, mieli zostać wyświęceni jako sacerdotes simplices, czyli tak zwani księża od mszy. Choć byli oni w pełni kapłanami, to jednak nie mogli spowiadać ani głosić kazań dla wspólnoty wiernych.
Pomimo obostrzeń w wieku trzydziestu trzech lat brat Solanus, pełen szczęścia, przyjął święcenia kapłańskie. Jego starszy brat Maurice, widząc to, poczuł w sercu nadzieję. Kilka lat wcześniej i on próbował swoich sił w seminaryjnych murach, jednak w przeciwieństwie do swojego brata Barneya poddał się. Teraz znalazł motywację, by również spróbować swoich sił w zakonie. W ten sposób i on, w wieku czterdziestu trzech lat, został wyświęcony na kapłana. Aczkolwiek to nie był koniec kapłańskich święceń w rodzie Caseyów. W ślady swoich braci poszedł także Edward, który został wyświęcony w wieku trzydziestu dwóch lat.
Boże plany
Droga do kapłaństwa zarówno Barneya, jak i jego starszego brata Maurice’a pokazuje, że prawdziwe powołanie się obroni. Czasami po ludzku może nam się zdawać, że droga wiedzie w inną stronę. Jeśli jednak rzeczywiście jest to Boże powołanie, to Bóg będzie prowadził mimo wszelkich przeszkód. A niekiedy nie będą to przeszkody, a jedynie znaki, że tą drogą trzeba iść, ale w trochę innym kierunku niż zaplanował to sobie człowiek.
Barney jako młody chłopak marzył o konkretnym rodzaju kapłaństwa – o byciu księdzem diecezjalnym, który wyjedzie na misje. Bóg jednak miał wobec niego inny plan. Chciał, by został Jego kapłanem, ale na innych drogach: „Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana” (Iz 55, 8).
Jak widać na przykładzie ojca Solanusa, w naszym życiu nie możemy ustawać w rozeznawaniu woli Bożej. Winniśmy uważać, by nasze kroczenie za wolą Boga nie dotyczyło tylko ogólnych płaszczyzn naszego życia, ale także szczegółowych planów.