„Nie ma mowy, żebym o tym pisał”, pomyślałem sobie, widząc tytuł numeru. Kiedy jednak redaktor naczelny napisał do mnie: „Może coś w klimacie Jokera?”, nie mogłem się oprzeć pokusie.
Zdarzyło mi się pisać kiedyś o tej postaci w tekście na portal adeste.org. Na Jokerze Todda Phillipsa byłem trzy razy w kinie, dwa razy z przyjaciółmi, trzeci raz sam. Uważałem go, i nadal uważam, za film przewrotny i genialny. Niezwykłe jest to, jak reżyser jednocześnie budzi w nas poczucie sympatii do głównego bohatera i przerażenie, odrazę. A to, że filmowi przyklasnęli wielcy krytycy, równie odrealnieni jak elity ukazane w Jokerze, do dziś wydaje mi się niezwykle zabawne.
Wracając do klasyków
Podkreślając doniosłość tego dzieła, jeszcze bardziej żałuję, że tekst Szaleństwo jest jak grawitacja… to jeden z listy „wyjątkowo słabych” moich tekstów dla Adeste. Chciałbym tym artykułem nieco się zrehabilitować. Po wyznaniu win musi nastąpić zadośćuczynienie. Proszę Cię zatem, Drogi Czytelniku, o to, byś razem ze mną pochylił się nad popkulturowym czarnym charakterem. I nad tym, co nam mówi o nas, wraz ze swoim adwersarzem, Mrocznym Rycerzem.
Tak, nieprzypadkowo przywołałem to miano będące tytułem filmu Christophera Nolana – jego bowiem tym razem będę analizował. Kto nie widział, boi się spoilerów, tego odsyłam do obejrzenia filmu.
Skoro zaś mamy formalności za sobą, to „let’s get down to business – to defeat the Huns”. Film Nolana z 2008 roku – jak zresztą cała trylogia – uznawany jest za poważny i poruszający istotne społeczne wątki. Pomimo iż jest to produkcja nie tylko wpisująca się w tzw. popkulturę, ale wprost inspirująca się popularnymi, a więc w naszym kręgu kulturowym tradycyjnie uważanymi za gorsze, dziełami, jakim są komiksy (o stosunku do komiksów nawet szkoda pisać – ten rodzaj tekstu kultury często jest uważany za „coś dla debili”, którzy „nie umieją czytać”. To temat na osobny tekst; jednakże warto podkreślić, że jest to forma wyrazu często trudniejsza i ambitniejsza niż książki i filmy).
Komiksy i Carl Gustav Jung
Christopher Nolan sporo uczynił, by historię vigilante („samozwańczego stróża prawa”) z Gotham przedstawić w sposób realistyczny, tj. nadać jej znamiona naukowości. Obficie czerpał z psychologii i filozofii, jak również z pewnych prostych, ale trafnych spostrzeżeń politycznych. Dodatkowo zrobił to w całkiem niezłym towarzystwie. Plan batmanowej trylogii roi się od dobrych aktorów: Christian Bale, Gary Oldman, Heath Ledger, Michael Cane, Morgan Freeman czy Joseph Gordon-Levitt.
Szczególnie drugą część, tj. Mrocznego Rycerza, uważa się za wybitne dzieło. Jest z nich trzech po prostu najbardziej widowiskowa. To w dużej mierze zasługa kreacji Heatha Ledgera jako Jokera. Australijski aktor przyłożył się do tej roli na tyle, iż ponoć przeżył załamanie osobowości, które doprowadziło do jego samobójstwa parę miesięcy po nakręceniu filmu. Nie wiem, czy to prawda, czy tylko coś w rodzaju współczesnej legendy. W końcu samobójstwa to zazwyczaj bardzo złożone zdarzenia, jeśli chodzi o motywy. W każdym razie postać Jokera w tym filmie jest na tyle silną dekompozycją pewnych utrwalonych społecznie wzorców, że dla jego odtwórcy musiało to być psychiczne wyzwanie.
Co się czai za zakrętem?
Kim jest Joker u Nolana? Oddajmy jemu samemu głos. „You see – I’m not a monster. I’m just ahead of a curve” – „Nie jestem potworem, jak widzisz. Ja po prostu wszystkich wyprzedzam”. Wyprzedzam całe społeczeństwo w szaleńczym wyścigu, można by dodać. Zdaniem tego szwarccharakteru ludzie są „na tyle dobrzy, na ile pozwalają im okoliczności”. W czasie chaosu rzucą się sobie do gardeł. Postacie epizodyczne w tym filmie to przede wszystkim osoby, które zmagają się – często heroicznie, gdy w grę wchodzi np. życie bliskich – z rozdarciem między sprawiedliwością, cnotami oraz, można powiedzieć, „żądzami” wynikającymi z kryzysowej sytuacji.
Joker lubi się jawić jako agent chaosu (sam się tym mianem zresztą określa – bardziej dla kokietowania obsesji prokuratora Harveya Denta na punkcie losowości. Tym niemniej określenie to dobrze opisuje image czarnego charakteru). Przedstawia się jako ktoś bawiący się, tworzący zamieszanie. „Plan, czy ja ci wyglądam na człowieka z planem? Jestem jak piesek goniący za samochodami – nie mam pojęcia, co zrobię, gdy któryś z nich złapię”. Mimo jednak tej pozornej chaotyczności i całej nieprzewidywalności, z którą stróże prawa muszą się mierzyć w jego osobie, nie jest to do końca prawda. Paradoksem bowiem całego filmu jest to, że Joker cały czas realizuje swoje różne plany. Nie jest do nich sztywnie przywiązany, jednakże wydaje się na wszystko przygotowany. To prawo – uosabiane przez Batmana i policjantów – musi błądzić po omacku, improwizować, zdawać się na intuicję.
Nie tacy kryształowi
Co ciekawe, mimo obiektywnej klęski Joker wygrywa. Główne dramatis personae po „stronie sprawiedliwości” łamią swoje zasady. Batman zabija prokuratora – podczas gdy główną, jedyną wręcz zasadą Mrocznego Rycerza było niezabijanie. Harvey Dent ze ścigającego złoczyńców prokuratora staje się zbrodniarzem. Komisarz Gordon okłamuje opinię publiczną, ukrywając upadek prokuratora Denta i zrzucając winę na bohatera.
Wszyscy trzej bohaterowie mają swoje słabości. Można powiedzieć, że dla tego najbardziej statecznego z nich, komisarza, słabością jest rodzina. To dobra słabość, ale w sytuacjach kryzysowych wymagająca heroizmu. Czy istnieje jakiś większy obiekt szantażu niż rodzina, którą się kocha? Prokurator, poza zbytnią pewnością siebie, trawiony jest zazdrością o swoją narzeczoną – czy raczej o Bruce’a Wayne’a, który wcześniej utrzymywał z nią zażyłe kontakty. A później rozpaczą, gniewem i żałością, których to emocji i odczuć nie chce przepracować.
Rozciągnięta osobowość
Batman aka Bruce Wayne ma z nich trzech być może najgorzej. Prowadzi podwójne życie. Właściwie Bruce Wayne – ekscentryczny bogacz lubiący się zabawić i od czasu do czasu filantrop – to sztuczny twór. To jak bohater sztuki, który ginie, gdy aktor schodzi za kulisy. Wayne poświęca się całkowicie byciu Batmanem; to jego główne, czy też prawdziwe, życie. Nie zakłada w związku z tym rodziny, unika tworzenia bliskich relacji. Czymś, co go pchnęło do prowadzenia tego życia, jest bycie sierotą – trauma związana z zabójstwem rodziców, na jego własnych, kilkuletnich oczach. Bruce Wayne ucieka od niej, stając się pewnego rodzaju symbolem, archetypem. Postrachem dla zła.
Gdyby jednak nie ta prosta, ludzka dobroć, której doznał w trudnych chwilach – od komisarza Gordona, od rodzinnego lokaja Alfreda – mogłoby być zgoła inaczej. Rację mógł mieć Joker, widzący w Batmanie swoje dopełnienie. Być może nawet, w zestawieniu z Batmanem, Joker nie był wcale taki chory psychicznie. A może wypadał konsekwentniej? Mimo wszystko sianie chaosu dla rozrywki może być wyrazem konsekwentnego nihilistycznego światopoglądu. Wyrazem jakiej poglądowej wrażliwości jest wyrzucanie fortuny po to, by latać w nocy po Gotham i bić złoczyńców „po mordzie”?
Pojawiający się epizodycznie w Mrocznym Rycerzu złoczyńca Strach na Wróble gniewne słowa Batmana „Nie potrzebuję pomocy” kwituje: „Wydałbym inną diagnozę”. Tę dowcipną ripostę można by potraktować serio, zważywszy na to, że Strach na Wróble wcześniej był właśnie psychiatrą sądowym.
Ostatecznie jednak, choć poobijany, Batman staje na dwóch nogach. Rany z przeszłości będą się jątrzyć jeszcze przez ostatnią część filmowej trylogii Nolana. Kłamstwa Gordona się zemszczą, wyjdą na jaw. Ale Joker trafi znów do szpitala Asylum. Jego teoria o ludziach porzucających dobro w chwilach kryzysowych okaże się tylko częściowo trafna. A „ludziom sprawiedliwości” pozostanie wystarczająco dużo rąk do pracy, by odbudować zgliszcza.
Czy ostatecznie Batman mógłby, wedle słów samego zainteresowanego klowna, dzielić „pokój bez klamek” w psychiatryku z Jokerem? Myślę, że tak. Był od tego o włos – tym włosem była dobroć innych ludzi i wierność idei, która zrodziła się w jego nieco mrocznym sercu. To w końcu Mroczny Rycerz, a nie Rycerz w Mroku.