adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj
Kultura

Awantura o Władcę Pierścieni

Mogłoby się wydawać, że „ortodoksja” to termin zarezerwowany wyłącznie dla spraw religijnych.  Gdy jednak adaptacja filmowa prozy Tolkiena autorstwa Amazon Studios nie do końca spełnia ścisłe oczekiwania fanów, to ci nie szczędzą reżyserom krytyki, wytykając nieścisłości i odstępstwa od pierwowzoru.

O słuszności krytyki jakichkolwiek elementów kultury nie ma po co – tak myślę – kogokolwiek przekonywać. Jeśli istnieje jakaś treść, to każdy jako jej odbiorca może wyrazić swoje przeżycia z nią związane. Stąd nie powinno budzić zdziwienia, że części fanów głęboko przejętych losami uniwersum Władcy Pierścieni twórczość Amazon Studios się nie podoba. Tylko że nie jest to odosobniony przypadek.

Warto pamiętać, że bezlitosna krytyka nie ominęła również filmowej trylogii Władcy Pierścieni autorstwa Petera Jacksona. Reżyserowi wytknięto zbyt nachalne odstępstwa od kanonu wyznaczonego przez J.R.R. Tolkiena. Wskazywano też na liczne pominięcia fabularne istotne dla całokształtu historii. Trylogia filmowa przeszła jednak do historii kinematografii jako jedna z największych, najbardziej doniosłych ekranizacji filmowych uznanego na całym świecie uniwersum fantasy.

Czy rzeczywiście coś zostało „popsute”?

Można by jednak zapytać: no ale o co tak właściwie chodzi? Póki co sam trailer niewiele mówi. Ot, kilka ładnych kadrów scenograficznych, trochę postaci – tu jakiś czarnoskóry elf, tam czarnoskóra krasnoludka, jakiś szpetny troll. Na zdjęciach z planu pokazano Galadrielę zakutą w zbroję płytową. Pojawił się też młody Elrond. Dlaczego to w ogóle budzi wątpliwości?

Zanim dojdziemy do tego, skąd sprzeciw, warto mimo wszystko pochylić się nad pewnym zjawiskiem społecznym. Chodzi o tzw. tokenizację, czyli proceder umieszczania w danym dziele postaci, której rola ogranicza się w większości przypadków wyłącznie do reprezentowania danej etniczności, kultury czy mniejszości seksualnej. Oburzenie jest zupełnie normalne, bo jeżeli jedyną przesłanką za pojawieniem się osoby czarnoskórej w filmie jest sam kolor jej ciała, to jest to po prostu dewaluujące. Taka postać jest zwyczajną zapchajdziurą i naprawdę trudno, by ktokolwiek o takim odcieniu skóry (czy innej cesze) chciał być przez nią reprezentowany.

W mojej ocenie wątpliwości budzi też sama kategoria tzw. reprezentacji. Ze względu na doznane w przeszłości krzywdy mniejszości otrzymują w społeczeństwie niekiedy swego rodzaju handicap. Wydawałoby się to być formą sprawiedliwego zadośćuczynienia. W końcu kompensacja na poziomie instytucjonalnym (np. reparacja finansowa) jest zupełnie normalnym zabiegiem. Niestosowne natomiast jest wymuszanie reakcji osób prywatnych tak, by były one zgodne z odgórnie ustaloną formą, w jakiej owa kompensacja ma się odbywać. Jeżeli jakikolwiek twórca czuje, że jego praca jest skrępowana przez jakiś nowy obyczaj, to mamy do czynienia z czymś – w mojej ocenie – niezdrowym.

O zatruwaniu studni

Jest taki niezwykle przydatny angielski termin poisoning the well, dosłownie znaczący „zatruwanie studni”. Możliwe, że jest to tylko jakaś moja odosobniona obserwacja, ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że dyskurs społeczno-polityczny dotyczący między innymi pokrzywdzonych mniejszości zatruwa kulturę. Problem nie polega na tym, że od jakichś sześćdziesięciu lat podejmowana jest praca na rzecz poprawy warunków życia ludzi dotychczas krzywdzonych, tylko że robi się to niekiedy w sztuczny sposób, na przykład poprzez usilne wypełnianie członkami mniejszości niektórych produkcji filmowych. Wracamy więc do kwestii tzw. tokenizacji.

Mało tego, ludzie stali się wyczuleni do tego stopnia, że na zupełnie neutralne postaci czy motywy filmowe reagują złością i poszukiwaniem jakichś ideologicznych spisków. Tworzy to wśród fanów atmosferę ciągłej, bezowocnej kłótni. Najnowszym i godnym śmiechu przykładem jest przypadek gry komputerowej Horizon Forbidden West. Niektórzy gracze wyrazili swoje oburzenie w związku z osobliwym detalem twarzy głównej bohaterki. Chodzi o malutkie, białe włoski, które porastają policzki protagonistki. Niektórzy twierdzili wprost, że nie chcą aż tak realistycznych twarzy, gdyż gry są dla nich odskocznią od rzeczywistości, która im się nie podoba.

Wróćmy jednak do Władcy Pierścieni. Tolkien nie poświęcał zbyt wiele czasu na wskazywanie koloru skóry całych ras takich jak krasnoludy czy elfy. Opisywał konkretne rody elfów jako blade i piękne. Naturalnie, ze względu na specyfikę prozy Tolkiena ugruntowanej w kulturze anglosaskiej, zakładamy względem elfów północnozachodni, europejski wariant etniczny. Potwierdzają to też osobiste upodobania autora, którego ideałem piękna była jego żona – kobieta o bladej cerze i czarnych włosach. Ostatecznie nie jest tak, że coś stoi na przeszkodzie, by istniała grupa elfów zamieszkujących strefę śródziemnomorską, które miałyby ciemniejszy odcień skóry. Podobnie krasnoludy – o ile położenie geograficzne jakiejś ich społeczności byłoby dogodne dla ciemnej pigmentacji skóry, nie ma powodu do sprzeciwu.

Dlaczego więc, pomimo tego wszystkiego, taki stan rzeczy budzi kontrowersje? Posłużę się tutaj dwoma pojęciami: ortodoksji i unikalności. Ludzie pokochali uniwersum stworzone przez Tolkiena właśnie dzięki jego specyficznej ortodoksji, która utrzymywała spójność i quasi-historyczną wiarygodność świata. Z drugiej strony reżyser adaptacji filmowej pragnie stworzyć coś na swój sposób unikalnego, coś „swojego”. Nie powinien więc dziwić fakt rozbieżności pomiędzy filmem a książką.

O jedną dekonstrukcję za daleko

Problem pojawia się, gdy presja stworzenia czegoś unikalnego w części lub w całości pożera ortodoksję danego uniwersum. Dla wieloletnich fanów jest to proceder niedopuszczalny. Zdążyli oni bowiem już coś pokochać w takiej formie, w jakiej ono jest, i nie życzą sobie osobistych wtrętów reżysera. Chcą pracy odtwórczej, idealnie oddającej adaptowaną treść książki. Nie jest to rzecz prosta, bo tak skomplikowany element kultury jak powieść jest wypełniony treścią, która często zostawia ogromną przestrzeń do interpretacji. Rolą doświadczonego filmowca jest zatem dostrzec subtelne różnice pomiędzy świętościami danego uniwersum a elementami kluczowymi dla oryginalności jego produkcji filmowej.

Zobacz też:   Pierwsze pycha..., czyli siedem grzechów głównych w filmie Siedem

Czasami wystarczy drobny błąd, niewielkie przeoczenie albo nazbyt dekonstruująca interpretacja, by doprowadzić do naruszenia wrażliwej na takie zabiegi ortodoksji. Tak też się stało w przypadku produkcji Amazon Studios. Tu czarę goryczy przelały informacje o ciemnoskórych hobbitach oraz pozbawionej brody krasnoludzicy, również o ciemniejszym odcieniu skóry. Fani byli wyraźnie niezadowoleni z aspektów estetycznych niektórych postaci. Odnieśli też wrażenie, że serial nie oddaje ducha prozy Tolkiena. Zamiast tego przekazuje jedynie infantylną, zamerykanizowaną narrację nastawioną na akcję. Koniec końców, fani poczuli, że ich ulubione uniwersum doznaje zmian wyłącznie przez wzgląd na osobiste upodobania reżyserów, a nie dlatego, że zabiegi te są kluczowe dla jakości produkowanego filmu.

Ostatecznie nic nie stoi na przeszkodzie, by gromić krytyką błędy merytoryczne i nieścisłości w produkcjach filmowych – o ile, rzecz jasna, takowe zachodzą. Nie warto jednak popadać w nadmierną wrażliwość na punkcie ukochanego uniwersum. Tradycyjny charakter twórczości Tolkiena jest integralną częścią jakości jego prac, dlatego zachowanie tego świata w jego niezmienionej formie jest ważne. Tym niemniej kilka drobnych nieścisłości nie przesądza od razu o jakości całego serialu. Stawia jedynie pod znakiem zapytania wierność adaptacji względem książkowego pierwowzoru.

Powstaje też pytanie: czy Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy będzie w jakimś sensie produkcją złą? Póki co trudno powiedzieć coś więcej na ten temat. Z kadrów filmowych, jak i udostępnionej zajawki niewiele wynika, a obraz, jaki się maluje, wskazuje raczej na to, że serial będzie po prostu przeciętnej rangi fantastyką. Jedni ucieszą się, że w ogóle coś dostali, a inni będą piec na rożnie tę adaptację i jej reżysera. Z drugiej strony, nawet jeżeli serial zaliczy wtopę i przejdzie do historii jako produkcja nieudana, utopiona w niepotrzebnych odstępstwach od książkowego pierwowzoru, to może będzie to przyczynkiem do jakiejś poważniejszej dyskusji nad granicami metody krytycznej?

Co tak naprawdę powinno martwić?

Warto też na sam koniec odpowiedzieć na pytanie o to, co tak naprawdę powinno być zmartwieniem dla fanów Władcy Pierścieni. Nie są to w mojej ocenie kolory skóry postaci. Choć również i to stanowi istotny detal w spójności świata przedstawionego, to nie przesądza o jego całokształcie. Może co najwyżej być jednym z minusów, które przyczynią się do budowy negatywnego wizerunku produkcji.

Wchodząc głębiej w analizę opublikowanych kadrów i zwiastuna, możemy stwierdzić, że maluje się obraz serialu będącego adaptacją jedynie inspirowaną twórczością Tolkiena. Według słów samego reżysera niektóre z motywów, jakie pojawiają się w Silmarillionie, są bardzo trudne do oddania w kinematografii. Scenarzysta serialu J.D. Payne zauważa na łamach „Inverse”: „Jeśli by się chciało oddać wszystko co do słowa, to w praktyce stworzylibyśmy serial, w którym bohaterowie umierają co sezon z powodu przeskoku czasowego w fabule o dwieście lat. W konsekwencji nie spotykałoby się niezwykle ważnych, wielkich postaci aż do nadejścia sezonu czwartego”.

Nie zmienia to jednak faktu, że to, co do tej pory zaprezentowano, budzi mieszane uczucia. Pod adresem twórców szaty graficznej padły zarzuty o zbyt mocną stylizację w oparciu o grafikę komputerową. Zarzut ten jest dość powszechny, więc z ostatecznymi ocenami należy się wstrzymać. Tym natomiast, co warto mieć w mojej ocenie w pamięci, jest fakt, że z dostępnym budżetem oraz technologią wysokiej jakości efekty graficzne są podstawowym oczekiwaniem, a nie jakimś miłym gestem ze strony producentów. Najmocniejszym jednak zarzutem wydaje się problem tzw. amerykanizacji opowiadanej historii. Charakterystycznymi cechami infantylnych produkcji kinematograficznych w stylu amerykańskim są: dziwaczna, nieustanna gotowość bohaterów do czynów heroicznych, spłycona warstwa psychologiczna oraz wszechobecna wartka akcja. Fani nie chcą kolejnego marvelopodobnego filmu o ratowaniu świata, ale głęboką, przejmującą historię utrzymaną w duchu subtelnie mistycznej mitologii Tolkiena.

Osobną sprawą jest także ścieżka dźwiękowa. Jako muzyk amator przywiązuję do niej ogromną wagę. Muzyka jest zdolna opowiadać historie, poruszać ludzkie serca, a także wzbogacać wydarzenia w filmie o nową, nieznaną jakość. Howard Shore, kompozytor znany z niesamowitej ścieżki dźwiękowej zaprojektowanej na potrzeby trylogii filmowej Petera Jacksona postawił poprzeczkę bardzo wysoko. Nie jest łatwo stworzyć kompozycję neoklasyczną o tak wysokim poziomie wyrafinowania. Świadczy o tym w gruncie rzeczy niewielka ilość kompozycji wybitnych. Do sławniejszych można zaliczyć twórczość Jeremiego Soule’a skomponowaną na potrzeby gier z serii The Elder Scrolls czy dzieła Hansa Zimmera dla takich filmów jak Interstellar, Incepcja czy Gladiator.

Wątpliwości budzi więc zastosowana w zwiastunie muzyka, która na myśl przywołuje tendencyjne, neoklasyczne kompozycje, charakterystyczne dla kina przedstawiającego jakieś ogólnie rozumiane wydarzenia o charakterze podniosłym. A przecież muzyka nie musi być tylko tłem. Może, a nawet powinna być częścią opowiadanej historii.

O niskiej jakości niektórych tworów współczesnej kultury można by się rozpisywać bardzo długo. Tym niemniej ograniczę się do krótkiego komentarza. Jeżeli Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy będzie produkcją przeciętną lub nawet słabą, to nie przez wzgląd na presję ideologiczną lub osobiste preferencje reżysera. Przyczyną porażki będzie po prostu ogólna tendencja do infantylizacji projektów tego typu i sprowadzanie ich do oklepanych motywów, które choć dobrze się sprzedają, to nie pozwalają na realne, katartyczne doświadczenie piękna.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.