„Bo Ja życie moje oddaję, aby je [potem] znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca” (J 10, 17-18).
Lipiec to zdecydowanie piękny miesiąc. Czas letnich burz, pierwszych zbiorów i wakacji. W Kościele w tym miesiącu zgodnie z tradycją oddajemy cześć Najświętszej Krwi Pana. Będzie to bardzo dobra okazja do przemyślenia kwestii poświęcenia w naszym życiu. Nie trzeba od razu przelewać krwi, najpierw warto stanąć w obronie cierpiących i zaświadczyć o prawdzie.
Przyznam, że nie lubię widoku krwi, więc już od dzieciństwa wiedziałem, że nie będzie ze mnie ani lekarz, ani pracownik służby zdrowia. Dlatego właśnie podziwiam lekarzy, ratowników medycznych i żołnierzy – ludzi, którzy decydują o życiu innych. Ich praca to nie tylko cywilna odwaga, ale także psychiczna odporność i odpowiedzialność.
Krew zawsze wiąże się i kojarzy z cierpieniem – to nasz biologiczny system bezpieczeństwa, byśmy tak łatwo nie stracili życia. Oddanie krwi oznacza przekroczenie pewnych biologicznych mechanizmów, zwykłego lęku, a nieraz i obrzydzenia. Nie ma w tym nic złego ani zaskakującego.
Ze względu na swoją kluczową rolę krew była od zawsze uznawana za symbol i źródło życia. Kościół, idąc za tą intuicją, w prefacji o Najświętszym Sercu Jezusa wyznaje, że „Z Jego przebitego boku wypłynęła krew i woda, * i tam wzięły początek sakramenty Kościoła”.
Dlatego nic dziwnego, że Kościół za swój wyjątkowy skarb uznaje męczenników, którzy w szczególny sposób upodobnili się do Chrystusa. Także w życiu społecznym dużym szacunkiem otacza się krwiodawców jako osoby darujące innym życie, a państwa tak wielką estymą otaczają groby żołnierzy i oddają cześć weteranom.
Ludzie, którzy poświęcili życie w imię wyższych idei, dokonali czynu nadludzkiego. Przekroczyli zwykły, zwierzęcy mechanizm, w którym człowiek chroni swoje życie, dba o pokarm i ogólne bezpieczeństwo. Zdecydowali się na ten krok, bo byli przekonani, że istnieją wartości i sprawy znacznie ważniejsze niż ich życie.
Męczennicy nie tylko byli i nadal są zasiewem nowych chrześcijan, ale przede wszystkim stanowią wyrzut sumienia. Są wyraźnym znakiem, że istnieją sprawy, w których katolik nie negocjuje. Bo gdy pozwala się, by podważano prawdę i zaprzeczano nadziei, Chrystus staje się tylko jednym z ciekawych filozofów.
Współcześni męczennicy z Nigerii, Indonezji czy Korei Północnej budzą Kościół z letargu i wzywają do gorliwości. Ich krew krzyczy, że prawdy nie można sprzedać za wątpliwą cenę dialogu i świętego spokoju.
Prawdopodobnie nasze środowiska nie wymagają fizycznego poświęcenia dla wiary. Jednak to nie znaczy, że nie ma miejsca w naszym świecie na heroizm. Przeciwnie. Dziś wielu Europejczyków może przekonać się, że prawda boli i się za nią płaci. Wie to każdy, kto próbował obronić współpracownika przed jawnym mobbingiem w miejscu pracy bądź odważnie powiedzieć, że jest przeciwny antykoncepcji czy seksowi przedmałżeńskiemu. Okazuje się wtedy, że sprzeciw wobec „dogmatów” nowoczesnych społeczeństw może zakończyć się odsunięciem z towarzystwa, nazwaniem fanatykiem lub co najmniej pogardą.
Ostatecznie ludzie, którzy ryzykują wiele, włącznie z własnym życiem dla Chrystusa, nie robią tego z szaleństwa czy pogardy dla swojego życia. To właśnie ich poświęcenie staje się nowym, duchowym początkiem dla wielu.
O takich bohaterach chcemy opowiedzieć w najnowszym numerze. Z nadzieją, że ziemia, wciąż przesiąknięta krwią męczenników, wyda owoc Kościoła odważnego, prawego, bezkompromisowego i dającego nadzieję.
Z życzeniami dobrej lektury
Bartłomiej Wojnarowski, redaktor naczelny „Adeste”