Tamten piątek był najsmutniejszym, a zarazem najniezwyklejszym dniem w dziejach świata. Człowiek, słabe stworzenie, którego los jest kruchy niczym źdźbło trawy, zabił swojego Stwórcę i Pana. Ten szokujący paradoks do dziś wielu ludziom spędza sen z powiek. Jak to? Jak Bóg mógł na to pozwolić? Przecież to niemożliwe! A jednak, stało się. Gdy Chrystus umierał na drzewie krzyża, zatrzęsła się ziemia, a okolice Golgoty spowił mrok. Czy wobec tak wielkiego aktu miłości Jezusa nie powinniśmy porządnie potrząsnąć swoim zamroczonym nieraz sumieniem? Jaką postawę przyjmujemy wobec śmierci Syna Bożego? Czy Jego krzyż to dla nas głupstwo, powód zgorszenia, pusty symbol, czy może jednak drogowskaz prowadzący na trudną drogę, ale jedyną, która prowadzi do szczęścia?
Dalej, jeszcze trochę… Trzeba wyjść na sam szczyt, aby ogarnąć wzrokiem całe miasto i jego mieszkańców. Już za moment nadgarstki przeszyje głęboka nienawiść i złość, ale kaci nie będą wiedzieć, kogo przybijają do krzyża… Tak, Ojcze, oni tego nie rozumieją! To ślepcy, niewolnicy grzechu i samych siebie, dlatego proszę, przebacz im! Będą kpić, pluć, potrząsać głowami, ale przecież tak musiało się stać! To dla nich moje ramiona rozciągają się teraz szeroko, dla tych biedaków, którzy gorszą się, widząc drzewo hańby i znak zgorszenia. Oto wyrosło przed nimi nowe drzewo życia, ale oni nadal nie chcą skosztować jego owoców… To już! Wywyższony ponad czas i przestrzeń widzę ich wszystkich – z wczoraj, dziś i jutro – tak bardzo ich kocham! Pragnę… Pragnę, by do Mnie przyszli! Teraz pociągnę wszystkich do siebie… Oto nowa Pascha i nowy Baranek zaprawiony goryczą wzgardy i odrzucenia! Oto nowy Przaśnik, czysty, doskonały! Wszystko już gotowe, wykonało się!
Słodki Jezu! Tyle razy w ciągu dnia spoglądam na krzyże, które wiszą na ścianach mojego domu. O czym wtedy myślę? Czy choć przez moment zastanawiam się, jak wielką cenę musiałeś zapłacić, bym ja mógł żyć? Nie! Tylekroć dwie połączone ze sobą belki bywały już dla mnie pustym symbolem; tyle razy dotykałem czoła, piersi i ramion mechanicznie, odruchowo, bez głębszego namysłu nad tym, po co to robię… Nie, nie myślałem o tym – nawet więcej! Świadomie i dobrowolnie w wielu sytuacjach odrzucałem krzyż, wybierając los samobójcy. Sam sobie dziwię się, że te słowa przechodzą mi przez gardło, ale tak: jestem samobójcą! Jak bowiem inaczej nazwać człowieka, który odpycha od siebie źródło życia?
Gdy konałeś, Panie, mrok ogarnął całą ziemię. Nawet słońce zawstydziło się tego, czego dokonali ludzie… Ja też tam byłem, ja też trzymałem w ręku młot! To ja potrząsałem głową i rzucałem wyzwanie: jeśli naprawdę jesteś Bogiem, zaradź moim problemom, już, teraz, natychmiast! Tak było, Panie Jezu.
Gdzie byłem, gdy chciałeś mnie przytulić do swego przebitego serca? Może jak Piotr zapierałem się Ciebie, wstydząc się, że jestem katolikiem; może brnąłem w inne tematy, byle tylko uniknąć krzywych spojrzeń znajomych… Ale czy umiałem później zapłakać gorzkimi łzami nad swoim postępowaniem?
Gdzie byłem, gdy chciałeś objąć mnie i ukoić moją zbolałą duszę? Może jak Judasz przeliczałem srebrniki, za które Cię tyle razy sprzedałem? Wielokrotnie przecież przegrywałeś w moim życiu z żądzą posiadania, pornografią, nieczystymi relacjami, chęcią wyszydzenia kogoś i obmówienia go… A potem? Gdy nadchodziły chwile opamiętania, wolałem skupić się na swojej winie, ulec demonowi rozpaczy i odrzucać Twoją łaskę, wmawiając sobie, że dla mnie nie ma już przebaczenia…
Oto teraz stoję i patrzę, jak zasłona przybytku rozdziera się na dwoje: to wymowny znak żałoby Ojca, którego Syna zamordowali niewdzięczni ludzie. Tak, znów w moich uszach pobrzmiewają słowa Joela: uczyń podobnie i rozedrzyj swe serce! Nie jutro, nie za tydzień, teraz! W tej chwili trwa czas łaski, czas zbawienia! Winienem stanąć teraz pod Twoim krzyżem, Chryste, i tak jak święty Jan przyjąć Twoją bolejącą Matkę. Powinienem naśladować ją w niezachwianej wierze, czułej miłości i niezawodnej nadziei – ale czy potrafię?
Korzę się przed Tobą, Panie. Pragnę zmienić się i wziąć na ramiona swój własny krzyż, by wiernie Cię naśladować. Początkiem tej drogi jest uzmysłowienie sobie kilku rzeczy:
- Czy Jezusowy krzyż to dla mnie drogowskaz na drodze do zbawienia, czy tylko przebrzmiały symbol i kwestia tradycji?
- Ile razy zaparłem się Boga w obawie przed osądem i wyszydzeniem ze strony innych osób?
- Dlaczego tak wiele razy, podobnie jak Piłat, umywałem ręce i przerzucałem na drugich swoją odpowiedzialność za uczynione zło?
- Kiedy ostatnio pomodliłem się za tych, którzy wyrządzają mi krzywdę i zatruwają moje życie?
- Czy nie jestem jak tłum szyderców na Golgocie i nie pluję na świętą wiarę katolicką?
- Jak postępuję wobec swoich winowajców – staram się im przebaczyć czy szukam pomsty?
- Czy potrafię z pokorą spojrzeć na trudne doświadczenia dostrzec w nich okazję do zjednoczenia z cierpiącym Zbawicielem?
Krzyżu święty, nade wszystko,
drzewo przenajszlachetniejsze!
W żadnym lesie takie nie jest,
jedno, na którym sam Bóg jest.
Słodkie drzewo, słodkie gwoździe
rozkoszny owoc nosiło.
(fragment pieśni pasyjnej Krzyżu święty)
Kyrie eleison!