adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj
Areopag Młodych, Wiara

Spójrz na drogę!

Joseph von Fuhrich, Droga do Emaus, fot: Wikimedia Commons

W moim parafialnym kościele wisi obraz, który – od kilkunastu lat – mnie zadziwia. W niezwykły sposób ukazana jest na nim ewangeliczna scena podróży do Emaus.

Ta wieś, oddalona 60 stadiów (około 11 km) od Jerozolimy, jest celem dwóch uczniów Chrystusa. On sam w pewnym momencie dołącza się do nich, nie będąc rozpoznanym. Na tym obrazie stoi w środku, ubrany w białą szatę i wskazujący na niebo.

Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali.

Łk 24, 15-16

Dlaczego ten Wędrowiec, skupiając na sobie uwagę dwóch pozostałych, zajmuje centralne miejsce?

Oczy owych uczniów pozostały niejako na uwięzi. Skupieni na własnej rozmowie nie zauważyli Mesjasza. Wyrzucają towarzyszowi, że nie wie nawet, co się stało w Jerozolimie w owych dniach. To pierwszy punkt, który stanowi dla mnie przyczynek do rachunku sumienia. Odwracam sytuację i zastanawiam się czy pilnuję własnych zmysłów, żeby wytężały się jak tylko się da, aby spotkać Jezusa. Co więcej, czy robię wszystko, żeby On, jak na wspomnianym obrazie, zajmował centralne miejsce w moim życiu? Nie tylko, jako gość, który przychodzi i odchodzi, ale członek rodziny, do którego warto się przywiązać, którego się kocha.

I dalej uczniowie nie starają się nawet, by przypomnieć sobie o zapewnieniach Jezusa, że trzeciego dnia zmartwychwstanie. Oni spodziewali się, że właśnie On miał wyzwolić Izraela! Widzą w Jezusie potężnego Proroka, wyzwoliciela, który wstąpi na fizyczny tron w Jerozolimie i wywalczy niepodległość. Tu znów się zatrzymuję, żeby skonfrontować się z pytaniem: jak często mi się zdaje, że Jezus ma spełnić moje warunki, zachcianki, wymagania, a wtedy na pewno zacznę żyć jak naucza? Przychodzi chwila ciszy i kolejny warunek, ale jeszcze nie dziś, Panie, nie teraz.

Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?

Łk 24, 25-26

Teraz to Jezus, niemal rozgoryczony, zaczyna tłumaczyć uczniom wszystko, co Go dotyczyło w proroctwach od samego Mojżesza. W trakcie rozmowy, którą prowadzili, zdążyło się już ściemniać, a Chrystus okazywał, jakoby miał iść dalej. Uczniowie zatrzymują Go, nakłaniając, by wraz z nimi udał się na spoczynek.

Zobacz też:   Kościół jako błazen

Wszedłszy do domu, zasiada do stołu. Zapewne znów zajmuje miejsce najważniejsze. Z gościa staje się gospodarzem. Przewodzi, jak w trakcie drogi. Zaczyna odmawiać błogosławieństwo nad chlebem i łamie go. To kulminacyjny moment całego fragmentu. Dla uczniów wówczas tym ważniejszy, bo otwierają się im oczy i poznają Mistrza, który natychmiast znika. Dlaczego ich zostawia w takiej chwili? Tego nie wiemy, ale przecież sami potem uwierzą, że to był On.

Stawiając samego siebie na miejscu któregoś z uczniów zapewne reagowałbym tak samo. Chciałbym uciec z Jerozolimy, wrócić do poprzedniego życia – moje warunki nie zostały wypełnione. No właśnie, moje. Ile razy to „moje” się pojawia w kontekście relacji z Jezusem? Ona wciąż niedoskonale jest budowana trochę obok Niego, choć Go włącza, to jednak na chwilę, gdy jest źle, najczęściej w trudzie. Ile razy spojrzenie na Jezusa, Drogę, Prawdę i Życie (por. J 14, 6) było spojrzeniem pełnym miłości i czci, wdzięczności i radości?

Ten sam problem pojawia się w kontekście Eucharystii. Kolejka, teoretycznie procesja, do Komunii. Wciąż te same, mechaniczne gesty. Łatwo jest rozradować serce przyjęciem Pana do serca w łatwych chwilach, ale sytuacje cierpienia są o wiele bardziej wymagające. Wtedy Słowo Boże, które Jezus wyjaśnia uczniom w drodze do Emaus, i Eucharystia, łamanie Chleba, po którym Go poznali, stają się obrzędami tak odległymi, że najchętniej wyszlibyśmy z kościoła. To monotonne, wyuczone ruchy. Ileż w nich jednak siły! Liturgia, Msza, Eucharystia – to wszystko, co o chrześcijanach stanowi, co pozwala im się takimi nazywać.

Mi – i pewnie nie tylko mi – zdarza się zapomnieć, po co przychodzę na tę czy inną Mszę. Patrzę i nie widzę, słucham i nie słyszę. Dopiero w trakcie orientuję się, że oto tu jest coś więcej, dzięki łasce Bożej. Gdzieś we mnie jest jednak strach, że spojrzę na Mszę, na ten największy skarb, Eucharystię, Chleb życia, jak na dodatek do doczesności, powołania czy posługi. Niewątpliwie to będzie moment straszny, w którym cała moja dusza „wstrzyma oddech”. Gdzieś tam może przewiną się pytania, które postawiłem wyżej. Odpowiedź na nie może okazać się bardzo bolesna. To ostatni punkt. Pozwólcie, że nazwę go punktem wyjścia, zadając ostatnie pytanie: Jeśli nie poznam Pana nawet po łamaniu Chleba, to jaka jest moja wiara?

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.