adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj

Osoba ludzka a wolność

magazine cover

unsplash.com

Zagadnienie osoby ludzkiej oraz jej wolności stoi w centrum rozważań filozofii od setek lat. Nie bez przyczyny też błędne definicje człowieka oraz jego wolności przyczyniają się do degradacji życia moralnego całych społeczeństw. Obecny kryzys każe postawić pytanie o jego teoretyczne korzenie, tj. o to, skąd w powszechnym sposobie myślenia wziął się nihilizm, a także fałszywe obrazy wolności.

Żadna inna epoka w taki sposób jak nasza nie zaakcentowała pojęcia wolności jako naczelnej wartości kierującej wysiłkami cywilizacji. W pewnym ograniczonym sensie ma to swoje zalety – trudno bowiem nie dostrzec wielkiego osiągnięcia, jakim jest potraktowanie jednostki ludzkiej jako suwerennego indywiduum. Nienaruszalność praw jednostek oraz równość wobec prawa stanowią jakąś formę muru przed powrotem autorytarnych i totalitarnych rządów typowych dla pierwszej połowy XX wieku.

W tym względzie ogromną rolę odegrał też postmodernizm, a ściślej dekonstrukcjonizm Jaques’a Derridy. Znajdująca się często w ogniu krytyki dekonstrukcja stanowi mimo wszystko wymierne narzędzie dla rozbierania i demaskowania ideologii totalitarnych. Wobec powyższego: dlaczego w ogóle mówimy o kryzysie? Skoro w naszych rękach znajduje się narzędzie walki z opresyjnymi systemami filozoficzno-politycznymi, to z jakiej przyczyny w ogóle zderzamy się z jakimikolwiek trudnościami? I dlaczego w epoce opiewającej wolność mamy tej wolności de facto coraz mniej?

Wolność, ale jaka?

Nie powiem niczego odkrywczego, twierdząc, że żyjemy w epoce libertynizmu. I pomimo wielu zarzutów, jakie kieruje się pod adresem takich piewców wolności jak Jean-Paul Sartre, nie da się ukryć, że nawet taki egzystencjalista jak on wyraźnie opowiadał się za ideą odpowiedzialności wprost proporcjonalnej do miary przeżywanej wolności. Niestety, była ona zaledwie bladym odbiciem odpowiedzi na pytanie o to, że jeśli jestem wolny, to jak mogę być w swojej wolności dobry. Dla Sartre’a bowiem – jak i dla każdego egzystencjalisty – ostatecznym dobrem była autentyczność w realizacji swojej wolności. Idea ta więc, pozornie piękna, była niczym jak tylko absolutyzacją wolności. Innymi słowy, przekonania, że wolność w życiu jest wartością najwyższą ze wszystkich. W pewnym sensie czujemy intuicyjnie, że jeśli chodzi o wolność, to mamy do czynienia z czymś niezwykle doniosłym. Jest tak z tytułu tego, jak bardzo wymyka się ona typowej, przewidywalnej naturze świata. Jak zauważa Mieczysław A. Krąpiec OP w Ludzkiej wolności i jej granicach (2008, s. 115), nie ma takiego ludzkiego wolnego działania, które by było amoralne w znaczeniu pozbawienia konotacji moralnej. Innymi słowy, wszystko, co człowiek świadomie i w wolności robi, wyczerpuje znamiona czynu o charakterze moralnym. W konsekwencji więc rozważania o ludzkiej wolności prowadzą do namysłu nad dobrem (bądź jego brakiem) w postępowaniu.

Porażka dzisiejszej kultury

W tym względzie też możemy zaobserwować daleko idącą porażkę współczesnej kultury objawiającą się oderwaniem moralności od wolności. Wprawdzie nawet najbardziej zagorzali wolnościowcy nadal mówią o odpowiedzialności, ale ma ona jednak, zdaje się, konotację wyłącznie przyczynową i prawną. Gdy zaś rzecz się tyczy jakiegoś arbitralnego porządku wewnętrznego, który osoba może osiągnąć, to tu jest zgoła inaczej. Okazuje się bowiem, że moralność, tj. teoria tego, co w działaniu jest dobre, to domena zaledwie osobistych poruszeń estetycznych, wsobnego upodobania, a nie przynajmniej intersubiektywnie ustalonych zasad względem tego, co właściwe. W konsekwencji taka alienacja moralności od wolności prowadzi do degeneracji porządku myślenia od prawidłowego: „Czy zrobienie tego jest dobre?” do nieprawidłowego: „Czy za zrobienie tego czeka mnie jakaś kara lub przykra konsekwencja?”. Finalnie, w toku takiego rozwoju spraw de facto cofamy się przed intelektualizm etyczny Sokratesa.

Zobacz też:   Miłość jest niekochana

Ostatecznie jednak skutkiem tak przyjętego relatywizmu jest negacja istnienia dobra ujętego w kategorię obiektywności. Nie istnieje dobro jako konkret, a zaledwie tylko jako reprezentacja osobistych przeżyć wewnętrznych jednostki. Dobru i prawdzie przypada zatem wyłącznie nielogiczna dewiza relatywizmu – to jest, że dobre i prawdziwe jest to, co ktoś sobie za takie uzna. Względność dobra i prawdy jest jednak – jak już zostało wspomniane – konstrukcją całkowicie nielogiczną, sprzeczną wewnętrznie.

Być może na tym polega niewypowiedziana głośno misja nihilizmu, by nie tylko zrelatywizować kluczowe dla cywilizacji wartości, ale wręcz zanegować ich istnienie. Nie oznacza to jednak, że przestajemy z nich korzystać. Po prostu korzystamy z byle jakich definicji, byle jakich modeli dobra i prawdy. Mało tego, że nie wiemy, co jest czym, to jeszcze na dokładkę wmawiamy wszystkim, że to stan obiektywny lub – w jakimś sensie – domyślny. I można tak powiedzieć – rzeczywiście to jest stan domyślny, tj. stan niezagospodarowania kulturowego, wyłączenia ludzkiego poznania w etyce z jakiegokolwiek porządku naukowego.

Wolny, ale do czego?

Gdy błędny krąg się zamyka, kultura wychowuje swoich obywateli w myśl zasady, że jest się wolnym do tego, by robić to, co postrzegamy jako dobro i prawdę. Prawdziwość i dobroć czynu wiąże się nieuchronnie z celowością naszych działań. Gdy podejmujemy decyzję, to w jakimś konkretnym celu, to znaczy, aby osiągnąć dobro, którego pożądamy. W jakim celu jednak działamy, gdy dobro i prawda są jedynie osobistą fanaberią? W celu egzaltacji wolności i osiągnięcia intuicyjnie zdefiniowanego szczęścia.

Taka jest zresztą dewiza dzisiejszych czasów – bądź kim chcesz, bądź szczęśliwy. Nie wydaje się, jakoby z tych słów płynęło jakieś zło per se. Są one jednak – w mojej ocenie – pułapką intelektualną. Jeśli możesz być kim chcesz, by być szczęśliwym, a jednocześnie nie potrafisz zdefiniować, czym jest dobro i gdzie jest twoje miejsce w świecie, to w konsekwencji celem będzie zdobycie takiego dobra, jakie nam inni podyktują (ślepy konformizm) lub jakie sami sobie podyktujemy. Wobec powyższego ta fundamentalna niestałość w podejmowanych celach życiowych przekłada się na rozkład życia rodzinnego. Doniosłym osiągnięciem cywilizacji (nota bene już antycznej!) jest dostrzeżenie niezwykłej, niepodrabialnej niczym wartości rodziny w budowaniu szczęścia osobistego i dobra społecznego. 

Kryzys wolności naturalnie prowadzi do kryzysu rodziny. Niedorzeczną i szaloną staje się myśl poświęcenia całego swojego życia jednej osobie. Stąd brak potrzeby przygotowania do związku i nieunikniony kryzys narzeczeństwa oraz okresu randkowania. Podstawową inklinacją w ramach relacji romantycznych jest więc dla ludzi kategoria siły zauroczenia oraz pożądania seksualnego. Im większa, tym lepiej. Młodzi ludzie biorą ślub w przekonaniu, iż na wypadek spadku zadowolenia ze związku rozwód jest sensownym rozwiązaniem. A tymczasem rozsądnym i dobrym rozwiązaniem jest cierpliwe zdefiniowanie tego, co to znaczy „ktoś dobry” i jak ja, jako osoba, mogę się stać kimś takim.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.