Memy internetowe stały się elementem codzienności wielu ludzi na całym świecie. Czy jednak zastanawiamy się nad tym, jak ten fakt wpływa na nasze myślenie, sposób komunikacji z innymi, a poprzez to – na rzeczywistość?
Ale dlaczego właściwie o tym pisać? Czy śmieszne tudzież głupie obrazki rzeczywiście są warte rozważań socjologicznych? Cóż, teoretycznie analizowanie wpływu zabawnych obrazków na rzeczywistość faktycznie wydaje się nie mieć sensu. Ale czy gdyby chodziło tylko o śmieszne obrazki, to czy nie nazywalibyśmy ich po prostu śmiesznymi obrazkami? Dlaczego w takim razie nagminnie posługujemy się tajemniczo brzmiącym określeniem „mem”? Czyżby chodziło o coś więcej niż głupkowate grafiki?
Samolubny mem
Aby dotrzeć do źródeł słowa „mem”, musimy cofnąć się do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku i przywołać postać słynnego skądinąd w „internetach” – choć kojarzonego raczej z mocno odmiennymi niż nasze środowiskami – Richarda Dawkinsa. Dawkins znany jest m.in. z rozwijania dość popularnego trendu wpychania na siłę do badań społecznych metod właściwych naukom przyrodniczym, co notabene zwykle kończy się tragicznie, ale to temat na zupełnie osobne rozważania. Dla nas istotne jest to, że we wspomniany trend idealnie wpisuje się wydana w 1976 r. książka pt. Samolubny gen. To właśnie w niej Dawkins zaproponował termin „mem” mający określać najmniejszą jednostkę informacji kulturowej i stanowić kulturowy odpowiednik tego, co w biologii określa się jako „gen”.
Słowo „mem” łączy w sobie dwa odniesienia. Po pierwsze, nawiązuje do angielskiego słowa memory oznaczającego pamięć. Po drugie zaś, sam Dawkins wywodził je od greckiego określenia mimesis oznaczającego naśladownictwo, podobieństwo wywodzące się z imitacji. Tak naprawdę oba te konteksty pozwalają w pełni nakreślić definicję memu. Jest to więc najdrobniejsza jednostka informacji kulturowej, przechowywana w ludzkiej pamięci, która poprzez imitację wywołuje w nas pewne skojarzenia: z jednej strony wspólne, a z drugiej za każdym razem jednak nieco indywidualne.
Co w takim razie może być memem? Generalnie każdy z tych drobiazgów, które gdzieś tam krążą nam po głowach, przywołując od czasu do czasu konkretne skojarzenia. Może to być melodia, dźwięk, obrazek czy jakiś konstrukt myślowy, którego znaczenie z jakichś powodów jest dla nas jasne. Może to być powiedzonko, którego używamy w grupie przyjaciół i tylko my wiemy, w jakich okolicznościach zostało użyte po raz pierwszy i co znaczy konkretnie dla nas. Takim memem w środowisku związanych z naszą redakcją jest np. legendarny „lubieżnik, który umiłował prawdę” czy dodawanie na początku tytułu tekstu „Po Namyśle”.
Od śmiesznych kotków do… śmiesznych kotków
No dobra, a co do tego wszystkiego ma internet? Jak nietrudno się domyślić, bardzo dużo. Zacznijmy od tego, że internet znacząco ułatwia i przyspiesza wymianę informacji, umożliwiając dodatkowo wniesienie jej na poziom globalny. To stwarza oczywiście doskonałe warunki do rozwoju memów, ich powielania i przesyłania kolejnym osobom.
Tu jednak drobna dygresja: nie do końca prawdą jest, że owe memy znajdują się w internecie. Trzymając się ściśle definicji nakreślonych w poprzednich akapitach, stwierdziłbym raczej, że poprzez sieć przesyłane są informacje, które dopiero w połączeniu z ludzkim umysłem, przyporządkowującym im interpretację i skojarzenia, tworzą pełnoprawny mem. W końcu jednostka informacji kulturowej wymaga kultury, a ta nie może istnieć bez człowieka.
Pewnie jednak zauważycie tu drobną rozbieżność między tym, co napisałem powyżej, a tym, jak rozumiemy określenie „mem internetowy” na co dzień. Faktycznie, potocznie „memami” nazywamy nieco węższą klasę treści, choć jednocześnie dużo szerszą niż wspomniane „śmieszne obrazki”. Zgodzicie się przecież, że memy internetowe nie zawsze są śmieszne: bywają nostalgiczne, smutne, denerwujące, szokujące i tak dalej, a poza tym u różnych osób ta sama treść może wywoływać zupełnie odmienne wrażenia. Poza tym oczywiście memy internetowe to nie tylko obrazki, ale także filmy, gify, piosenki, cytaty i różne inne treści. Trudno byłoby nam jednak nazwać „memem” np. Etiudę rewolucyjną Chopina – choć, z drugiej strony, można przecież określić ją jako jednostkę informacji kulturowej.
Z memami internetowymi wiąże się jeszcze jedna ciekawostka. Otóż może Was zaskoczę, ale to wcale nie internauci byli pierwszymi, którzy wpadli na pomysł tworzenia śmiesznych obrazków z kotami w roli głównej. Prekursorem tego typu humoru był amerykański fotograf Harry Whittier Frees, który już w czasach, gdy w Europie toczyła się I wojna światowa, z wielką pasją i zaangażowaniem tworzył zdjęcia kotków i innych zwierząt z żartobliwymi podpisami. Poniżej jedno z jego dzieł, a więcej dowiecie się m.in. w tym materiale: KLIK.
Jak widać – pewne rzeczy przez ostatnie sto lat się nie zmieniły.
Kardynał Bomba i jego oddział
Tak w dużym skrócie wygląda teoria. Pora więc przejść do praktyki, czyli zadać sygnalizowane już na początku tego tekstu pytanie o wpływ memów internetowych na nas. Chyba większość zgodzi się bowiem, że memy internetowe mogą wpływać na niektórych ludzi, kształtując w pewnym stopniu przede wszystkim sposób ich myślenia i komunikacji. W końcu podobnie jak wszystkie memy również te specyficzne wytwory internetu opierają się na skojarzeniach i podobieństwach, a ich interpretacja zależy od indywidualnej wiedzy i doświadczeń.
Spróbujmy więc poprowadzić krótką refleksję na konkretnym przykładzie. Być może kojarzycie obrazek, na którym ksiądz odprawiający mszę świętą prowadzi z ministrantem następujący dialog:
– Że co, że źle odprawiam?
– A dobrze ksiądz odprawia?
– Nie no, tego to nie powiedziałem.
Pojawia się on od czasu do czasu w różnych katolickich środowiskach w internecie. Nie znam co prawda jego autora, ale sam po raz pierwszy zetknąłem się z nim chyba na tej stronie.
Na początek ustalmy fakty. Zdjęcie przedstawia kapłana odprawiającego w otoczeniu ministrantów mszę świętą według Novus Ordo Missae. Na samym zdjęciu nie widać jakichś rażących nadużyć związanych z liturgią (nie jestem jednak ekspertem w tej dziedzinie, więc jeśli je widać, to proszę dać znać w komentarzu). Na obrazek nałożono napisy będące parafrazą dialogu, który pojawił się w jednym z odcinków serialu Kapitan Bomba. W oryginale słowa te rozpoczynają rozmowę pomiędzy budowlańcem Bogusławem Łęciną a jego pomocnikiem Wacławem na temat, mówiąc oględnie, wad i zalet różnych technik wykończeniowych.
Zaułki komunikacji
„Przesłanie” powyższego obrazka wydaje się na pierwszy rzut oka dosyć oczywiste. Zapewne większość dostrzeże w nim satyryczne przedstawienie problemu niedbałego odprawiania liturgii przez niektórych kapłanów. Nie wiemy jednak, czy ów problem dotyczy także przedstawionego na zdjęciu księdza, czy też może autor obrazka po prostu wybrał zdjęcie, które akurat miał pod ręką. Osoby orientujące się w twórczości Bartosza Walaszka dostrzegą tu dodatkowo nawiązanie do stereotypu polskiego budowlańca-partacza. To częsty motyw w jego kreskówkach, a najbardziej znanymi postaciami skonstruowanymi w oparciu o ten stereotyp są właśnie wspomniany Łęcina oraz Pan Wiesio z Blok Ekipy. Dostrzeżenie odwołania do tego stereotypu ułatwia zrozumienie żartu zawartego w obrazku, choć nie jest do tego raczej warunkiem koniecznym.
Oczywiście nie znamy jednak intencji ani autora, ani każdego, kto udostępnia powyższy obrazek, a przecież każde jego udostępnienie, wysłanie znajomemu w wiadomości prywatnej czy zamieszczenie w komentarzu stanowi pewien rodzaj komunikatu. Intencje te zapewne różnią się w zależności od osoby, co wynika również z różnych sposobów interpretacji obrazka. Przykładowo możemy sobie wyobrazić, że ktoś dostrzega w omawianej grafice np. „szpilkę” wbitą w obecny poziom formacji seminaryjnej w Polsce, podczas gdy ktoś inny mógłby potraktować ją jako przytyk wobec posoborowych reform liturgicznych. Ktoś mógłby skomentować za jej pomocą konkretne zachowanie konkretnego księdza, a ktoś inny podejście znajomego ministranta czy animatora liturgicznego… Obrazek może zatem wywołać śmiech, ale i wzburzenie, a nawet rozpocząć ciekawą dyskusję.
Możliwości jest więc sporo, a to i tak zaledwie drobny wycinek. Spróbujmy bowiem pójść o kroczek dalej i zastanowić się, jakie emocje nasz obrazek mógłby wywołać, gdyby zobaczył go:
- ktoś, kto świetnie zna Kapitana Bombę i rozumie zawarte w serialu konteksty kulturowe,
- ktoś, kto kojarzy ten cytat, ale nie jest fanem serialu,
- ktoś, kto nigdy o Kapitanie Bombie nie słyszał,
- ktoś, kto jest negatywnie nastawiony wobec twórczości Bartosza Walaszka,
- ktoś, kto często przegląda internetowe memy związane z katolicyzmem i uważa wiele z nich za zabawne,
- ktoś, kto spędza mało czasu na przeglądaniu mediów społecznościowych i rzadko ma do czynienia z memami internetowymi,
- ktoś, kto w ogóle nie korzysta z internetu,
- ktoś, kto każdy żart jakkolwiek związany z tematyką religijną uważa za obrazę uczuć religijnych i grzech,
- zwolennik luźnego podejścia do przepisów liturgicznych i wprowadzania do liturgii różnych „nowinek”,
- pasjonat liturgii według Novus Ordo Missae, któremu zależy na tym, by była ona odprawiana zgodnie z wszystkimi normami,
- osoba po prostu wrażliwa na piękno i dbałość o szczegóły w liturgii,
- pasjonat liturgii tradycyjnej, nieodrzucający jednak dziedzictwa Soboru Watykańskiego II,
- miłośnik liturgii tradycyjnej, nieuznający reform posoborowych,
- animator liturgiczny rozumiejący uczucia chłopaka ze zdjęcia,
- ksiądz, który po kilkunastu latach kapłaństwa popadł w liturgiczną rutynę,
- ksiądz kładący na co dzień duży nacisk na staranne sprawowanie liturgii,
- ksiądz profesor liturgiki,
- biskup odpowiadający za formację seminaryjną kleryków,
- katolik, który jednak nie zwraca uwagi na szczegóły związane z liturgią – po prostu chodzi co niedzielę na mszę świętą,
- osoba przeżywająca kryzys wiary,
- osoba skrzywdzona kiedyś przez księdza,
- osoba niewierząca, o obojętnym stosunku wobec Kościoła,
- osoba wrogo nastawiona wobec Kościoła,
- osoba znająca osobiście księdza znajdującego się na zdjęciu.
Przykłady można mnożyć w nieskończoność, a i tak każdy z nich jest koniec końców pewnym stereotypem, uproszczeniem. Pojedynczego człowieka można przyporządkować do jednej czy nawet kilku wyżej wymienionych kategorii, ale nie oznacza to, że, przykładowo, każda „osoba po prostu wrażliwa na piękno i dbałość o szczegóły w liturgii” zinterpretuje omawiany obrazek tak samo czy nawet podobnie. Kluczową rolę gra tu bowiem nasza indywidualność, kształtowana przez doświadczenia, posiadane informacje, nastawienie, emocje – coś, co można chyba ogólnikowo określić angielskim słowem mindset.
Ok, Janusz
Chyba najwyraźniej jest to widoczne w przypadku memów odzwierciedlających pewien społeczny stereotyp. Chodzi mi o postacie opisywane często przymiotnikiem „typowy”, których wizerunek na obrazku czy filmie już sam w sobie stanowi komunikat na temat jego osobowości, poglądów czy sytuacji życiowej. Przykładem takiego memu jest np. boomer, Wojak, alternatywka tudzież memy, których nazwy pochodzą od imion – w Polsce do najpopularniejszych należą m.in. Janusz, Karyna, Areczek, Seba, Grażyna czy Julka.
Z jednej strony są to memy, więc naturalnie opierają się na pewnym stereotypie i podobieństwie. Dlatego każdy, kto miał styczność z danym memem, przynajmniej instynktownie czuje, jakim typem osobowości powinien być prawdziwy Janusz czy konserwatywka. Z drugiej jednak strony każdy z nas ma swoje własne rozumienie danego stereotypu, różniące się w detalach. Z tego względu nie tylko każdy z nas może nieco inaczej rozumieć konkretne treści wykorzystujące dany mem – zwłaszcza te bardziej rozbudowane – ale i poszczególni Janusze, Wojakowie czy Julki różnią się w szczegółach od siebie, ponieważ są wykreowani przez różnych twórców. Jednocześnie przenosząc te stereotypy na prawdziwe życie, zauważymy, że nawet w grupach naszych znajomych, których zaszufladkujemy np. jako Grażyny, różnice pomiędzy poszczególnymi osobami będą nieraz olbrzymie.
Do jeszcze innej kategorii należą memy związane z konkretnymi, prawdziwymi osobami. Istnieją po prostu postacie, które stały się niejako inspiracją do powstania mema. Wraz z tym memem rozpowszechniany jest pewien wizerunek danej osoby, oczywiście bardzo luźno powiązany z rzeczywistością, gdyż zarówno twórcami, jak i odbiorcami tego typu memów są internauci nieznający danego człowieka osobiście. Najczęściej dzieje się tak z osobami publicznie znanymi – w Polsce do najczęściej „memionych” postaci należą m.in. Andrzej Duda, św. Jan Paweł II, Janusz Korwin-Mikke, Krzysztof Kononowicz, Maryla Rodowicz czy Lech Wałęsa. Również tego typu memy, choć w nieco inny sposób, przyczyniają się do umacniania pewnych stereotypów, często szkodliwych.
Kiedyś to były podsumowania
I właśnie tak z grubsza widziałbym rolę memów internetowych. Każdy, kto publikuje (czy to tworzy, czy udostępnia) tego typu mem, wysyła jakiś komunikat, każdy zaś, kto go widzi, pewien komunikat odbiera. Szczegóły tych komunikatów są jednak kwestią mocno indywidualną. Memy mogą więc ułatwiać komunikację, szczególnie pomiędzy osobami o podobnych poglądach czy doświadczeniach. Wówczas mogą pomóc wyrazić pewne trudne do nazwania emocje czy uwypuklić w sposób niewerbalny pewne niuanse znaczeniowe. Jednocześnie jednak memy wiążą się z ryzykiem nieporozumienia w konwersacji, pogłębienia szkodliwych stereotypów czy choćby urażenia kogoś bardziej wrażliwego zbyt mocnym żartem.
Oczywiście, wpływ memów na komunikację widać też na bardzo podstawowym poziomie naszego języka. Memy internetowe wniosły do języka potocznego wiele powiedzonek takich jak np. „daj kamienia”, „ale urwał” czy „ok, boomer”. Nie brakuje również pochodzących z tego źródła neologizmów: czy to wspomnianych określeń poszczególnych postaci („boomer”, „alternatywka” czy nawet „Janusz”, który przecież zyskał zupełnie nowe znaczenie), czy to stereotypowych przecinków („kurła!”), czy nawet wyrazów przekręconych, zupełnie bezsensownych, jak choćby „amelinium”.
Czy więc to dobrze, czy niedobrze, że mamy Internet i krążące po nim memy? Pozwólcie, że odpowiem za pomocą jednego z nich:
Po prostu pamiętajmy o pewnym wyczuciu smaku, a także o tym, że każdy z nas jest inny.