Snujemy plany na swoją przyszłość, dbamy o to, by mieć co najmniej kilka furtek awaryjnych, z pieczołowitością zabiegamy o nasze granice, o nasz święty spokój. A co, jeśli nadejdzie dzień, gdy to wszystko okaże się nic niewarte?
Sigla: Wj 3, 1-8a. 13-15; Ps 103 (102), 1b-2. 3-4. 6-7. 8 i 11; 1 Kor 10, 1-6. 10-12; Łk 13, 1-9
Lubimy czuć się bezpiecznie, lubimy mieć poczucie bezpieczeństwa. To dlatego otaczamy się tyloma rzeczami, które mają nam owo bezpieczeństwo zapewnić: ubezpieczenie, oszczędności, wygodny samochód, unikanie konfliktów (często przez nieuzasadnioną uległość). Bywa też, że czasem poczucie bezpieczeństwa daje nam w takich sytuacjach atak. Podejmujemy także duchowe środki bezpieczeństwa, które sprawią, że umilknie sumienie ze swoimi wyrzutami. Odsuwamy się od Boga i Kościoła, lub – co gorsze – wybiórczo traktujemy słowo Boże i wybieramy sobie tylko to, co nam w tej chwili odpowiada.
Na nic jednak zda się to wszystko, cały ten wysiłek. Przychodzi bowiem dzień, w którym waląca się wierza w Siloam grzebie pod swoimi gruzami mnóstwo osób. Przychodzi dzień, w którym Piłat morduje nieposłusznych ludzi, Putin wywołuje krwawą wojnę u naszych u granic, przytrafia się wypadek lub katastrofa, słyszymy diagnozę lekarską. Zostajemy brutalnie odarci z naszego poczucia bezpieczeństwa. Domek z kart, który zbudowaliśmy, rozsypuje się w jednej chwili, a święty spokój zastąpiony zostaje przez strach o przyszłość.
I choć śmierć jest nieuniknioną koniecznością, to jednak Chrystus przestrzega, by bez względu na to, jaka ona będzie, nie zastała nas ona nienawróconymi.