adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj

Kto ma rację w Kościele?

magazine cover

unsplash.com

Jak pogodzić charyzmatyków z tradycjonalistami? Lub też tradycjonalistów z członkami Drogi Neokatechumenalnej? Wielu powiedziałoby, że to zadanie niewykonalne. Dlaczego w Kościele jest tyle podziałów i sprzecznych interesów? Pozwolę sobie na kilka subiektywnych spostrzeżeń. 

Wyobraźmy sobie, że pewna spora grupa ludzi kieruje się jednym celem i postanawia współdziałać dla jego osiągnięcia. Możemy łatwo dojść do tego, że ta większa zbiorowość wkrótce podzieli się na mniejsze grupki – niekoniecznie nawet z powodu wrogości, ale na zasadzie podstawowego życiowego kryterium – łatwości „dogadania się”. Kto żyje na tym świecie już jakiś czas, choćby kilka lat, dostrzega, że jako ludzie lubimy „trzymać się” z osobami, które podzielają nasze poglądy, mają podobne spojrzenie na rzeczywistość… Zazwyczaj tworzy to dodatkową nić porozumienia.

W takiej mniejszej grupie z pewnością wykształcą się jakieś specyficzne sposoby realizacji wspomnianego na początku celu. Nie ma w tym nic dziwnego – do jednego celu można dojść na wiele sposobów, współpracując ze sobą. Tak też te mniejsze społeczności (różnorodne na swój sposób) wciąż tworzą większą grupę zawiązaną dla jednego, wielkiego celu. Z czasem jednak dzieje się tak, że w owych grupkach wykształcą się nie tylko własne metody, lecz także charakterystyczne dla danej mniejszej grupy rozumienie celu, które może nawet doprowadzić do jego zmiany. W tym wypadku mniejsze społeczności nie działają już w istocie na rzecz jednego celu, lecz rozumiejąc go inaczej, realizują odrębnie rozumiane cele. Tu często pojawia się sprzeczność interesów, a ta, budując na naszych ludzkich słabościach, przez nienawiść i wrogość wobec inności tworzy antagonizmy.

W tym momencie chciałbym odejść od tej abstrakcyjnej historii z „pewną” grupą, „jakimś” celem, „specyficznymi” metodami. Co będzie, jeżeli pod te niewiadome podstawimy konkretne wartości? Zobaczymy, że ten uproszczony „wzór” można dopasować do większości podziałów społecznych, jakie zaistniały w historii. Piszę to wszystko, ponieważ podobne mechanizmy dostrzegam w wyjątkowej społeczności, jaką stanowi Kościół. A jako że wiele mojego czasu poświęcam liturgii, to i na tym polu mogę zauważyć różnorakie antagonizmy. Postanowiłem więc zatrzymać się chwilę przy tej centralnej sferze życia Kościoła i na jej przykładzie podjąć refleksję nad podziałami w kościelnej wspólnocie.

Jak liturgia może dzielić?

Gdzie się nie rozejrzymy, tam podziały: członkowie Drogi Neokatechumenalnej, tradycjonaliści (ze swoimi wewnętrznymi podziałami), miłośnicy konserwatywnie sprawowanej nowej liturgii, miłośnicy „liberalnie” sprawowanej nowej liturgii, członkowie Ruchu Światło-Życie… Czy liturgia nie powinna jednoczyć? Czy ofiara Chrystusa nie miała na celu, aby rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno?

Te pytania, mimo nieco prowokującego charakteru, są bardzo poważne. Musimy na samym początku raz, a dobrze powiedzieć sobie, że dopóki te wspólnoty istnieją dla realizacji jednego celu (a nadrzędnym celem w Kościele jest zbawienie dusz), to wszystko ma przysłowiowe „ręce i nogi”. Problem pojawia się, gdy poszczególne wspólnoty odmiennie rozumieją tenże cel, przez co zaczynają dążyć do zupełnie różnych spraw, stając się denominacjami.

Kto ma rację?

To pytanie może świadczyć o tym, że nastąpił już moment przejścia od zwykłego „rozdrobnienia” do podziałów i antagonizmów. W tym pierwszym byłoby bezzasadne, skoro mówimy o działaniu w jedności – na rzecz jednego celu, dochodząc do niego różnymi drogami, równie (lub chociaż porównywalnie) dobrymi, za którą stoją określone racje. Gdy w którejś grupie nastąpi odejście od pierwotnego celu (np. przez nieadekwatne jego zrozumienie), nie można przyznać jej racji. To rzecz podstawowa, często zapomniana. Próbując szukać porozumienia (które oczywiście jest nader ważne), nie można fałszować nauki. Podobnie rzecz ma się z irenizmem – poszukiwaniem jedności między chrześcijańskimi wyznaniami opartym o wyparcie się prawdy. To pytanie „kto ma rację?” jest bardzo problematyczne. Z jednej strony powinniśmy bowiem szukać prawdy, a z drugiej nie zawsze możemy z niezawodną pewnością stwierdzić, gdzie ona leży.

Zobacz też:   Po Namyśle: Czy dać sobie święty spokój?

Moja jest święta racja!

„Moja jest tylko racja i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racja najmojsza!”. Kultowe słowa polityka ze słynnego filmu Dzień świra obrazują, w czym rzecz. Spróbujmy powiedzieć członkom wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym, aby zaczęli zamiast swoich piosenek śpiewać chorał gregoriański. Lub też namówmy tradycjonalistów, aby poszli na tzw. modlitwę o uzdrowienie i chwycili się za ręce. Dlaczego tego nie zrobią? Ponieważ każdy uważa obraną przez siebie drogę za słuszną, to naturalna rzecz. Także i ja mogę wyznaczyć swoje miejsce w tym społeczno-kościelnym kompasie. I również uważam, że pewne osoby nie mają racji.

Kościół drogowskazem prawdy

W sprawach liturgii – wydawałoby się – spory powinny kończyć się tam, gdzie zaczyna się kościelna dyscyplina. Dzięki temu jasno możemy stwierdzić, jaką drogą należy kroczyć. I o ile można preferować określoną duchowość, a nawet należeć do określonego obrządku (bo w Kościele mamy ich wiele), to wciąż droga wyznaczona przez Kościół jest dość precyzyjna. I tak też na przykład można by rozstrzygnąć wspomnianą wyżej kwestię śpiewu gregoriańskiego – będzie on bardziej odpowiedni do liturgii niż rzeczone piosenki. Co jednak, gdy ludzie „produkujący” (trudno mi użyć innego słowa) w Kościele dokumenty o kulcie Bożym zaczynają sami sobie przeczyć? Dochodzimy do trudnego momentu, gdy harmonia zostaje zaburzona. A to rodzi same problemy.

Chaos

Gdy jeden kościelny dokument stwierdza czyjąś rację, a drugi za kilka lat tę rację mu arbitralnie odbiera (również w ostatnich czasach mieliśmy do czynienia z takim obrotem spraw), dochodzi do zatracenia harmonii. To zaś prowadzi do chaosu, który sprzyja polaryzacji. Wreszcie powstaje prawdziwy antagonizm, oparty na sprzeczności interesów. Przynajmniej dwie grupy uważają, że mają rację, choć obydwie te racje wzajemnie się wykluczają. Pojawia się wrogość, ponieważ trudno pogodzić sprzeczne interesy.

Wypaczenia

Istnienie antagonizmów w społeczności kościelnej niestety jest faktem. Co więcej, to nie koniec. Tego rodzaju podziały prowadzą do jeszcze dalej posuniętej polaryzacji i w efekcie mogą spowodować różnorakie wypaczenia. Dlaczego? To proste. Gdy ktoś żyje w ciągłym poczuciu pewności, że ma rację, a innym to odbiera, brak mu jakiejkolwiek samokrytyki. Brak wglądu we własne postępowanie może łatwo doprowadzić do skrajności. Wielu tak założyło – trudno nie użyć tego sformułowania – sekty, wobec których władza kościelna musiała zareagować. Choć często to sprawy publicznie wiadome, chciałbym powstrzymać się od wyliczanki nazwisk.

Co zrobić?

Wszelkiego rodzaju antagonizmy godzą w kościelną jedność. Zaprzeczają Chrystusowej ofierze jednoczącej ludzkość w Bogu. Dlatego też warto poszukać możliwości zażegnania tych podziałów. Jak już powiedziałem, nie będzie to możliwe bez stanięcia w prawdzie. Sprzeczne interesy w przypadku społeczności kościelnej mogą zostać pogodzone wyłącznie na drodze odkrycia prawdziwej nauki. Tę zaś powinniśmy móc wywieść z Objawienia i kościelnej dyscypliny – która wprawdzie nie jest niezmienna, lecz powinna pozostawać spójna i nie zawierać sprzeczności.

W tym wszystkim pomocny jest oczywiście dialog. Oczywiście, dialog zdrowy, wolny od fałszywych kurtuazji, a jednocześnie wyzbyty uprzedzeń, nastawiony na poszukiwanie prawdy. Według mnie przykład takowego możemy odnaleźć m.in. w książce Ogień i woda autorstwa liturgisty i dogmatyka ks. Krzysztofa Porosły, charyzmatyka Marcina Zielińskiego i dziennikarza Dawida Gospodarka. Mam nadzieję, że okazją do tego typu rozmów okaże się trwający obecnie synod o synodalności – byłoby bardzo dobrze, gdyby pomógł on rozwiązywać konflikty i znosić kościelne podziały. Nie znaczy to, że ich nie będzie. Jesteśmy ludźmi – to zaś obarczone jest zarówno różnorodnością, jak i niedoskonałością. Powinniśmy jednak, jako Kościół, coraz bardziej pracować na rzecz uporania się z powstałymi antagonizmami. One zawsze są bolesne dla Chrystusa, bo godzą przecież w jedność jego Ciała.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.