Japończycy mają wiele zwyczajów, które wydają się dziwne z punktu widzenia Europejczyków. Jeden z nich jednak jest głęboki i wydaje się, że nawet bezwiednie – katolicki. Kintsugi to sztuka ozdabiania popękanych naczyń. Miejsca pęknięć nie tyle się zasłania, ile uwidacznia, stosując złotą farbę.
To zdaje się sugerować nam, że możemy postępować tak samo z naszymi ciałami: często nasze szramy, bóle i rysy są czymś, co chcemy ukryć. Ale stanowią przecież niezaprzeczalną prawdę o nas. Bóg nie zawsze je usuwa – przeciwnie, bywa, że wystawia na zewnątrz, ale nadaje każdej naszej życiowej rysie głębię.
Katolickie spojrzenie na ciało stoi w zdrowym wypośrodkowaniu między gnozą, która chce pozbyć się ciała jako czegoś obciążającego, a hedonizmem, który chce ubóstwić potrzeby fizyczności aż do granic groteski.
Bóg dał nam ciało nie po to, by nas obciążyć, ale byśmy stali się uczestnikami jego błogosławionego życia: oto prawda, która powinna dotykać nas do głębi. I tak, posiadanie ciała to także niesienie ze sobą krzyża cierpienia, choroby, przygniatających ograniczeń. Ale to także obietnica zmartwychwstania, a więc upodobnienia się do Boga w najgłębszym możliwym znaczeniu.
Cieszyć się ciałem po katolicku oznacza tak korzystać z jego możliwości, piękna i siły, by zbliżać się do ideału człowieka. Zdecydowanie nie musi to oznaczać cierpiętnictwa i wiecznych ograniczeń. Sługa Boży abp Fulton Sheen ujął to świetnie, gdy mówił, że między ludźmi świata a ludźmi Boga jest taka różnica, że ci pierwsi najpierw mają świętowanie, a potem post, a katolicy odwrotnie. Stawiamy sobie granice, także wobec własnego ciała, by cieszyć się życiem w pełni – tu na ziemi, a przede wszystkim w wieczności.
Refleksję w numerze sześćdziesiątym dziewiątym naszego miesięcznika chcemy poświęcić tematyce ciała. Mojego i Twojego ciała, Ciała Boga, a także Kościoła, który przez Chrystusa jest doskonałym Ciałem włączającym nas w chwalebne życie Boga. Spójrzmy na nasze ciała z większą akceptacją – to trudne w czasach social mediów, ale wciąż możliwe. Są piękne nie dlatego, że są idealne, symetryczne, muskularne. Nie muszą być. Są piękne, ponieważ każde z nich nosi w sobie nieskończony i niewyczerpany potencjał zmartwychwstania. I wystarczy, że oddamy nasze pęknięcia Bogu, a wtedy, zamiast czymś wstydliwym, staną się dziełem sztuki.
Z życzeniami dobrej lektury
Bartłomiej Wojnarowski
redaktor naczelny „Adeste”