
Bez pamięci o fundamencie Eucharystii, korzeniu Credo i perspektywy misyjnej wspólnota Kościoła staje się jedną z wielu organizacji tego świata. Jego wyjątkowość, polegająca na „komunii różnorodności”, współistnieniu wielu różnych środowisk pozornie wykluczających się nawzajem, w tych wspólnych wartościach widzi gwarancję trwałości. W czasie kryzysu Kościoła (choćby obecnie w Polsce) jest to szczególnie istotne. Nie chodzi o to, by „pięknie się różnić” – gra idzie o coś znacznie ważniejszego niż miłe wrażenie na zewnątrz.
Wiele mówi się o dialogu, jaki Kościół prowadzi ze światem, całą ludzkością, z przedstawicielami innych religii (tzw. dialog międzyreligijny), oraz z wyznawcami innych wspólnot chrześcijańskich (tzw. dialog ekumeniczny). Stosunkowo mało mówi się natomiast o dialogu wewnątrz Kościoła katolickiego – najczęściej, niestety, stwierdzając jego brak. Na początku każdego roku, w styczniu, gdy trwa Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, można odnieść wrażenie, że brakuje podobnego namysłu (na wzór troski o zdrowo pojęty ekumenizm) nad jednością katolicką.
Kościół – komunia różnorodności
Wspólnota Kościoła to synteza przeciwności, zbiór paradoksów. Sam Bóg łączy w sobie wiele sprzeczności, nie do objęcia ludzkim rozumem: tajemnica Trójcy Świętej, jednoczesne i pełne bóstwo i człowieczeństwo Chrystusa, dziewicze macierzyństwo Bogarodzicy i tak dalej. Historia Kościoła nie przestaje zadziwiać: łączy Wschód z Zachodem, wypełnia dziedzictwo Jerozolimy nowością Ewangelii, krwią męczenników zasila nowe szeregi wyznawców Chrystusa. Wzorem świętości może być dla katolika zarówno wytrawny teolog-intelektualista, jak i prosty analfabeta, przeżywający w swym sercu czystą wiarę.
Termin „katolicki” wywodzi się najczęściej od greckiego słowa katholikós, co oznacza „powszechny” (powszechność jest zresztą jednym z czterech jego przymiotów, obok jedyności, świętości i apostolskości). Jest mi jednak bliska dokładniejsza etymologia tego wyrazu, podana przez Vittorio Messoriego: katá olon, czyli „według wszystkiego”. Znaczy to, ni mniej, ni więcej, że w Kościele katolickim jest kompletność, et-et (i-i) obejmujące całość każdej rzeczywistości. Włoski dziennikarz pisze tak:
„W gabinecie mam wielkie zdjęcie Bernadetty [Soubirous], które podarował mi rektor sanktuarium. W swojej ubogiej chustce, z różańcem za dwa grosze, nadąsana spogląda na fotografa (tylko przez posłuszeństwo zgadzała się na te sesje). Z zawieszonej na drugiej ścianie słynnej sangwiny, naszkicowanej na żywo przez Jeana Domata, spogląda na mnie młody chłopak, inny Francuz: Blaise Pascal. Uboga prostaczka i fenomenalny naukowiec; mała nowicjuszka, która gdy siostry chciały, by medytowała, odpowiadała: »Ale ja nie umiem medytować!«, oraz autor najgłębszych myśli; prorokini nieznająca nawet katechizmu i badacz otchłani teologii. Ta dwójka reprezentuje dla mnie dwa bieguny katolickiego et-et: u niej wiara jako instynkt i codzienne doświadczenie, u niego – jako ostateczna – odpowiedź rozumu; prości i mądrzy, ubodzy i bogaci, nieznani i sławni – wszyscy zjednoczeni w Credo” (A. Tornielli, Dlaczego wierzę. Życie jako dowód wiary. Wywiad z Vittorio Messorim).
Można powiedzieć, że w Kościele jest wszystko, do wyboru, do koloru. Wielość wspólnot, ruchów kościelnych, charyzmatów i tradycji sprawia, że w zasadzie każdy – ze swoją wrażliwością liturgiczną, intelektualną a nawet emocjonalną – może odnaleźć w Kościele swoje miejsce, środowisko. Można różnie stawiać akcenty, ale jednocześnie być razem i inność drugiej osoby traktować jako wartość (wynikającą z wolności), a nie uporczywy brak jednolitości. Pokusa, żeby wszyscy byli tacy sami, mieli takie same kompetencje (i prawa), nie ma nic wspólnego z communnio Kościoła, jego pierwotną i najpiękniejszą cechą.
To tylko fragment tekstu, który ukazał się w 23. numerze Miesięcznika Adeste.
Jeżeli podoba Ci się to, co robimy – kliknij w poniższy przycisk aby dowiedzieć się, jak możesz nam pomóc w rozwoju!