Bierzmowanie już dawno stało się synonimem pożegnania z Kościołem i można odnieść wrażenie, że osoby odpowiedzialne za przygotowanie młodych do tego sakramentu robią, co mogą, aby taki stan rzeczy utrzymał się jak najdłużej.
Tekst oparłem na sytuacjach, które rzeczywiście się wydarzyły w dokładnie takiej formie oraz zdarzeniach, które mogłyby się wydarzyć, gdyby zaistniały ku temu okoliczności. Opierałem się na własnych przeżyciach oraz relacjach osób z mojego najbliższego otoczenia. W paru scenach została użyta hiperbola, która nie ma na celu zakłamania obrazu sprawy, lecz jaśniejsze podkreślenie kluczowych nieprawidłowości. Warto jednak pamiętać, że zdecydowana większość opisanych scenek wydarzyła się naprawdę i została tu przedstawiona w bardziej lub mniej dokładny sposób.
Jesteś dojrzały, więc ci nie ufamy
Scena pierwsza. Lekcja religii wkrótce po rekolekcjach wielkopostnych. Katecheta wchodzi do sali z nożyczkami. Każdy uczeń ma podejść do niego z obrazkiem – rozdawano po jednym każdemu uczestnikowi nauk rekolekcyjnych. Nauczyciel odcina róg obrazka i wpisuje w dzienniczku kandydata obecność. To ma być zabezpieczeniem przed używaniem tego samego obrazka przez kilka osób. Nie można przecież uwierzyć nastolatkowi na słowo – młody człowiek na pewno będzie kłamać. W końcu jest osobą, o której wierze i zaangażowaniu zaświadczymy już wkrótce przed biskupem: „Tak, ekscelencjo. To świetna młodzież, tak pięknie chodziła do kościoła”. Jak dobrze, że młodzież jest głupia i nie wpadnie na pomysł, by wejść do kościoła w strategicznym momencie, odebrać obrazek i uciec. „Obecność zaliczona, nikt się nie będzie czepiać. Chcieli, żebym miał obrazek, no to go zdobyłem”.
Przygotowanie do bierzmowania opiera się w Polsce na przymusie i wszechobecnej kontroli. Mało rzeczy potrafi tak bardzo zniechęcić młodego człowieka jak bezrefleksyjny przymus. Przymus rodzi opór. Coś takiego może pojawić się niekiedy nawet nie ze względu na religię, lecz ze względu na brak zaufania. Z jednej strony wszyscy mówią mu, że jest prawie dorosły i może podejmować dojrzałe decyzje. Z drugiej zmusza się go do szeregu praktyk religijnych i przypomina, że po niedzielnej mszy musi zdobyć podpis celebransa, bo inaczej nikt nie uwierzy, że w niej naprawdę uczestniczył.
Złap je wszystkie… chyba że ci nie zależy
Do sakramentu nie mają przystąpić tylko chętni, lecz wszyscy – także osoby, którym nie po drodze z religią oraz tacy, którzy nie wierzą, ale chcą mieć spokój. Jeśli natomiast znajdzie się ktoś wierzący, należy podjąć kroki, aby jak najszybciej obrzydzić mu wiarę. „Jesteś pewien, że byłeś w tym miesiącu na trzech nowennach do Matki Bożej Nieustającej Pomocy? Ale jak to tylko raz przyszedłeś na piątkową koronkę? Czy tobie w ogóle zależy na Bogu?”.
Rok z życia kandydata do bierzmowania wygląda następująco: w październiku różańce, w listopadzie wypominki, w grudniu roraty, w lutym i marcu rekolekcje, gorzkie żale i drogi krzyżowe, potem młodzieżowe adoracje w Wielkim Tygodniu, nabożeństwa majowe, nabożeństwa czerwcowe, comiesięczne nabożeństwa specjalnie dla kandydatów do bierzmowania. Do tego często dochodzą środowe nowenny, piątkowe koronki, pierwsze piątki miesiąca i każdego rodzaju nabożeństwa, jakie oferuje dana parafia. I to wszystko oczywiście musi być poświadczone odpowiednim podpisem w dzienniczku. Przygotowanie do bierzmowania staje się więc nie przeżyciem duchowym, lecz religijną grą w Pokemony – złap wszystkie nabożeństwa!
Czy to coś złego, że oczekuje się od osób uważających się za wierzące, że będą chodzić do kościoła? Oczywiście, że nie! Problem pojawia się w sposobie weryfikacji ich obecności. Nakazane w wielu diecezjach dzienniczki zamieniły przygotowanie do bierzmowania w jedną wielką biurokrację. Ci, którzy na nabożeństwa chodzą dobrowolnie, muszą stać w kolejkach i upewniać się, czy na pewno zebrali wymagane dowody swojego zaangażowania. Ci, którzy chcą oszukiwać, i tak znajdą na to sposób – a przy okazji utwierdzą się w przekonaniu, że katolicyzm jest zbiorem nakazów i zakazów. Trzeba odbębnić swoje i wreszcie mieć spokój.
Wkrótce przyjmiesz ważny sakrament, więc po co ci katecheza?
Scena druga. Nauczyciel skończył wreszcie nacinać obrazki i zaznaczać obecność uczniów na poszczególnych nabożeństwach. Do dzwonka pozostało kilka minut. Pora więc przypomnieć młodym, żeby chodzili do kościoła i zbierali kolejne podpisy. I niech nauczą się jeszcze kilku formułek, bo za tydzień będą z tego przepytani. No, to załatwia sprawę katechezy, prawda?
Do bierzmowania przystępuje młodzież, która często chce się buntować przeciwko znanemu porządkowi rzeczy. Bunt przeciw religii, szczególnie tak opresyjnej jak szkolny katolicyzm, wydaje się więc naturalną drogą. Wielkim problemem może być fakt, że w wielu przypadkach katecheza przed bierzmowaniem niemal nie istnieje. Często całe lekcje potrafią przepaść, bo trzeba nadgonić z dzienniczkową biurokracją. Młodzi przyjmują bierzmowanie, a potem odwracają się od Kościoła w przekonaniu, że jest on przeciwny nauce, odrzuca teorię ewolucji, wierzy w dosłowność każdego zdania w Biblii, wzywa do dyskryminacji mniejszości i na każdym kroku próbuje zdzierać ze swoich wiernych pieniądze. Mało kto usłyszy na lekcji religii o Ojcach czy Doktorach Kościoła, podstawach teologii, katolickim rozumieniu Biblii, rodzajach duchowości. Mało kto pozna odpowiedzi na dręczące go pytania, mało kto będzie miał możliwość rozwiania wątpliwości.
Jak już powiedzieliśmy, pierwszym zadaniem katechezy przygotowującej do bierzmowania jest załatwianie formalności. Drugim zadaniem można zaś nazwać powtórkę z przygotowań do Pierwszej Komunii – każdy kandydat powinien bezmyślnie wykuć na pamięć kilka religijnych tekstów (łącznie z niesławnymi głównymi prawdami wiary). Nie musi wiedzieć zbyt wiele o Duchu Świętym ani znaczeniu bierzmowania, powinien natomiast być w stanie w środku nocy wyrecytować, jaka jest trzecia tajemnica światła.
Chciałbym zaznaczyć, że opieram ten tekst częściowo na swoich doświadczeniach, lecz także na rozmowach z innymi. Przystępowałem do bierzmowania w innej parafii niż reszta mojej klasy i lekcje religii były dla mnie zazwyczaj czasem straconym – nie dotyczyły mnie formalności, które były wtedy załatwiane, a katechezy było niewiele. Nie winię o to żadnego z moich ówczesnych katechetów, którzy starali się przybliżać uczniom wiarę – winię natomiast system, który zmuszał ich do podejmowania mało sensownych działań. Dzienniczki trzeba uzupełniać, bo są obowiązkowe w całej diecezji. Formułki trzeba wkuwać, bo może paść o nie pytanie na egzaminie przed bierzmowaniem. Sam egzamin mógłby nawet mieć sens, gdyby nie był kolejną farsą…
Wiara cię nie obchodzi, więc przyjmij znamię daru Ducha Świętego
Scena trzecia. Egzamin przed bierzmowaniem. Jednym idzie lepiej, innym gorzej. Mało kto się przejmuje – starsi koledzy już dawno dali znać, że ten egzamin ma młodych tylko nastraszyć. W końcu zostaje zapytana osoba, która zdecydowanie opowiada się przeciwko Kościołowi. Nie interesowały ją nabożeństwa, nie nauczyła się nawet prostych formułek. Po bierzmowaniu nigdy nie wróci do Kościoła, ale rodzice kazali jej przyjść – no to przyszła. Zrezygnowany egzaminator próbuje ostatecznie powiedzieć wspólnie z pytaną osobą Modlitwę Pańską. Jest ciężko, ale jakoś się udaje – no to zdane, będzie bierzmowanie!
Po kilku latach zmuszania młodzieży do pobijania rekordów kościelnej frekwencji, po kilku latach zaniedbywania katechezy, po kilku latach braku zaufania, po kilku latach wkuwania formułek nadchodzi dzień bierzmowania. Zazwyczaj do sakramentu dopuszcza się wszystkich lub prawie wszystkich. Trudno mi wyobrazić sobie sytuację, w której większa grupa miałaby zostać niedopuszczona do przyjęcia tego sakramentu. W ten sposób docieramy do gorzkiego finału – przez ostatnie lata ciężko pracowano, aby obrzydzić młodym wiarę, skojarzyć ją z obowiązkiem, nieracjonalnymi nakazami i próbami kontroli. Już wkrótce się okaże, w ilu przypadkach było to skuteczne. Gdyby za tymi wszystkimi działaniami kryła się chociaż rzetelna troska o przygotowanie do przyjęcia sakramentu… Niestety przykłady osób, które dopuszczono do niego na siłę, nawet jeśli nie były na to gotowe, pokazują, że starania pozostałych były niepotrzebne. „Kościół potrafi tylko grozić palcem, ale nic więcej nie zrobi. Wiadomo, dadzą bierzmowanie każdemu, bo im więcej wiernych, tym więcej pieniędzy”.
Czy bierzmowanie musi być uroczystym pożegnaniem z Kościołem?
Aby dobrze przygotować się do napisania tego tekstu, przeprowadziłem rozmowy ze znajomymi, którzy po jakimś czasie od przyjęcia sakramentu mniej lub bardziej odsunęli się od Kościoła. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wymienione wyżej problemy – brak zaufania, liczne obowiązki, szczątkowa katecheza – są w znacznej mierze winne doprowadzenia do takiego stanu rzeczy. Jedna osoba mówiła przed bierzmowaniem, że chciałaby dobrze poznać wiarę i godnie przyjąć ten sakrament. Parę miesięcy po uroczystości całkowicie porzuciła praktyki religijne. Widocznie jej się nie udało. Inny pytany odwrócił się od Kościoła, bo po religijnym maratonie, jaki mu zaserwowano, całkowicie przestał widzieć potrzebę zinstytucjonalizowanego kultu. Utworzył własną wizję wiary – takiej, która nie wymaga od niego zaliczania kolejnych litanii i różańców.
Odnoszę wrażenie, że przygotowanie do bierzmowania często może skrzywić obraz religii. Jeśli uczy się młodych, że wiara opiera się na przymusie, trudno się dziwić, że ludzie rezygnują z niej, gdy tylko zdadzą sobie sprawę, że już ich nikt do niczego zmusić nie może. Byłoby znacznie lepiej, gdyby do bierzmowania przystępowali tylko chętni – i to nie w określonym wieku, lecz wówczas, gdy sami podejmą taką decyzję. Żeby to osiągnąć, należałoby pozbyć się przygotowania do tego sakramentu ze szkół – wiele wskazuje na to, że obecna forma jest szkodliwa zarówno dla katechezy, jak i dobrego przeżycia samego bierzmowania. Zrezygnowanie z „masówki” mogłoby również umożliwić lepsze przygotowanie poszczególnych jednostek – poprzez rozmowy i indywidualne rozeznanie potrzeb duchowych kandydata. Oczywiście, wiązałoby się to z ogromem pracy, ale mogłoby przynieść wiele dobrych owoców.
Niech szkolne lekcje religii pozostaną katechezą, a nie biurokratycznym szaleństwem. Niech bierzmowanie będzie udzielane tym, którzy naprawdę chcą je przyjąć, i wiedzą, z czym się to wiąże. Niech religia nie będzie wciskana młodym na siłę, bo przymus rodzi opór. Skoro rzeczywiście uważamy ich za dojrzałych chrześcijan, zacznijmy ich wreszcie dojrzale traktować.
Obecnie bierzmowanie kojarzy się raczej z niedojrzałością – niedojrzałością duchową młodych i niedojrzałością instytucji, które nie potrafią sobie z tym wszystkim poradzić. Na końcu tego tekstu chciałbym poprosić wszystkich, którzy mają jakikolwiek wpływ na przygotowanie młodych do bierzmowania – zarówno księży, katechetów, jak i też po prostu osoby mające młodszych znajomych czy rodzeństwo: spróbujcie im jakoś w tym wszystkim pomóc, nakierować, nawet jeśli obecne standardy będą wam to utrudniać. Odpowiadajcie na pytania, pokazujcie prawdziwe oblicze wiary. Mówcie o powadze tego sakramentu, mimo że chorobliwie nieufna biurokracja czyni przygotowania do niego niepoważną farsą.
Trochę szkoda, że w tym tekście jest tak mało o rodzicach którzy sami zmuszają do wiary – ja bierzmowanie traktowałam jako pożegnanie z kościołem z tego względu, że jak je zdobyłam to wreszcie po tylu latach rodzice przestali mnie zmuszać do chodzenia do kościoła co niedziele. Już wcześniej, zanim zostałam zmuszona do bierzmowania, nienawidziłam tego przymusu który zafundowała mi własna rodzina.
Rodzice to gigantyczny temat, na osobny felieton – może kiedyś się pokuszę, gdy lepiej zbadam sprawę.
Jeśli chodzi o katechezę szkolna: nie sprawdzam dzienniczków, nie rozdaje obrazków. Młodzież z mojej szkoły prawie w całości jest nie z mojej parafii. I nie widzą potrzeby przyjmowania sakramentu (poza wyjątkami). Dzienniczki mam tylko w pierwszym roku przygotowania. W drugim roku młodzież przychodzi do zakrystii i z bija ze mną grabę. To dla mnie dobra okazja do tego by przez 30 sekund zapytać się co słychać. Z różnych praktyk religijnych wymagam minimum: niedzielnej Mszy św. oraz spowiedzi św. (przynajmniej raz na dwa miesiące) oraz raz w miesiącu spotkanie na salce parafialnej. Na koniec bierzmowania odbywaja się skrutinia, w których podczas swobodnej rozmowy pytam co było ważne dla kandydata, jakiego ma patrona i co o nim wie. Moja obserwacja jest następująca. Bez względu na to czy stawia się wielkie i restrykcyjne wymagania czy ogranicza do minimum, młodzi nad wyraz są leniwi wobec swojej wiary. Trudno dzis być im wierzącymi w domach o marginalnej przynależności do Boga i Kościoła.
Przejechać się po patologii pastoralnej dotyczącej bierzmowania jest łatwo. Przebijam wszystko co w artykule i dorzucam sprawdzanie obecności na spotkaniach za pomocą czytnika linii papilarnych https://bit.ly/32sMMSF lub kodów kreskowych zczytywanych z identyfikatorów (jak konserwy w Biedronce).
Niestety (choć to prawda) budzi zgorszenie wśród księży teza: “Gdyby w niektórych parafiach w trybie natychmiastowym zaprzestać wszelkich przygotowań młodzieży do bierzmowania, zawiesić wszystkie spotkania, zrezygnować z realizacji wszystkich kurialnych czy synodalnych wskazań, oznaczałoby to znaczący wzrost poziomu duszpasterstwa młodzieży – przestano by szkodzić. A to już coś.”
Tezą tą rozpoczynam prezentację programu przygotowania do bierzmowania “Szkoła życia z Bogiem” https://bit.ly/3jjDcbK , który to program “progamowo” pali w piekielnym ogniu wszystkie indeksy i siłowe rozwiązania. Można więc inaczej. i wielu księży idzie tą drogą.
Jednak to nie o program chodzi, ale o mentalność księży. Tę zmienić jest bardzo trudno.
Kolejny tekst o tym, co jest źle robione i z czego zrezygnować, a zero konkretów o tym, co robić. Może jakaś propozycja?
Ostatni segment jest wypełniony propozycjami i prośbami – zarówno ogólnymi, skierowanymi do instytucji, jak i takimi do zwykłych czytelników. Pozwolę sobie wkleić odpowiedni fragment:
“Byłoby znacznie lepiej, gdyby do bierzmowania przystępowali tylko chętni – i to nie w określonym wieku, lecz wówczas, gdy sami podejmą taką decyzję. Żeby to osiągnąć, należałoby pozbyć się przygotowania do tego sakramentu ze szkół – wiele wskazuje na to, że obecna forma jest szkodliwa zarówno dla katechezy, jak i dobrego przeżycia samego bierzmowania. Zrezygnowanie z „masówki” mogłoby również umożliwić lepsze przygotowanie poszczególnych jednostek – poprzez rozmowy i indywidualne rozeznanie potrzeb duchowych kandydata. Oczywiście, wiązałoby się to z ogromem pracy, ale mogłoby przynieść wiele dobrych owoców.
Niech szkolne lekcje religii pozostaną katechezą, a nie biurokratycznym szaleństwem. Niech bierzmowanie będzie udzielane tym, którzy naprawdę chcą je przyjąć, i wiedzą, z czym się to wiąże. Niech religia nie będzie wciskana młodym na siłę, bo przymus rodzi opór. Skoro rzeczywiście uważamy ich za dojrzałych chrześcijan, zacznijmy ich wreszcie dojrzale traktować.
(…) Na końcu tego tekstu chciałbym poprosić wszystkich, którzy mają jakikolwiek wpływ na przygotowanie młodych do bierzmowania – zarówno księży, katechetów, jak i też po prostu osoby mające młodszych znajomych czy rodzeństwo: spróbujcie im jakoś w tym wszystkim pomóc, nakierować, nawet jeśli obecne standardy będą wam to utrudniać. Odpowiadajcie na pytania, pokazujcie prawdziwe oblicze wiary. Mówcie o powadze tego sakramentu, mimo że chorobliwie nieufna biurokracja czyni przygotowania do niego niepoważną farsą.”