adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj
Miesięcznik, Wiara

Pokazywać i pielęgnować to co Boże – wywiad z bp Markiem Solarczykiem

Jan Buczyński:

Księże Biskupie, rok 1918 to czas, gdy Polska wraca na mapę Europy. Jaka była rola Kościoła katolickiego w odzyskaniu niepodległości przez naszą ojczyznę?

Bp Marek Solarczyk:

Trzeba mieć świadomość, że jeżeli dotykamy roku 1918, to ostatecznie rzecz biorąc mamy do czynienia z różnymi etapami i w związku z tym różną rolą Kościoła na każdym z nich. Po pierwsze: to wszystko, co było do 1918 roku, a więc najogólniej mówiąc czas zaborów. I tutaj rzecz jest chyba oczywista, że po prostu ludzie Kościoła (w rozumieniu najpierw węższym, czyli duchowni, duchowieństwo, życie konsekrowane) byli tymi, którzy towarzyszyli całej wspólnocie ochrzczonych tak naprawdę na każdym etapie wszystkich przeżyć. To były oczywiście elementy zbrojne, jak powstania, były elementy represji (zaczynając od zsyłek, idąc przez kasaty zakonów, czy likwidacje diecezji), był to czas zwyczajnej, wydawałoby się, normalnej pracy i normalnego życia. To przecież właśnie we wspólnocie Kościoła, choćby w wielu parafiach i klasztorach, dokonywało się podtrzymywanie ducha polskości, patriotyzmu. Nie zapominajmy też o takich postaciach jak chociażby Rafał Kalinowski czy Brat Adam Albert Chmielowski, którzy rozpoczynali pewne swoje dzieła, odczytując nowe etapy. I wreszcie: ludzie Kościoła, nie wyłączając duchownych, byli tak naprawdę inicjatorami i opiekunami wielu pozytywnych dzieł, które chroniły to, co było wartością rodzin, które rozwijały różne aspekty gospodarcze, spółdzielcze, rzemieślnicze, ekonomiczne, kulturalne, oświatowe i inne.

To wszystko pod koniec XIX i na początku XX wieku. A drugi etap?

To oczywiście sam moment przełomu, czyli rzeczywistość lat 1917, 1918 – tak naprawdę aż do roku, powiedzmy, 1922. Bo to jest ten czas, gdy zwyczajna posługa duszpasterska w Kościele była niesamowicie cenna i ważna. Ona budowała to, co jest i zawsze będzie największym bogactwem dla człowieka, ona dawała siłę i nadzieję w trudnych chwilach – i tutaj nie sposób nie odwołać się do ogromnego dzieła duchowego i modlitewnego w okresie przed sierpniem 1920 roku oraz posługi wielu duchownych, i na froncie, i „na tyłach”.

Ale to jest też pewna rola, która dziś może wydawać się zupełnie zaskakująca, czyli ta stricte polityczna, zaczynając od postaci kard. Aleksandra Kakowskiego, właściwie przewodniczącego i członka Rady Regencyjnej, idąc przez bardzo wielu duchownych rzymskokatolickich i grekokatolickich (jeżeli chodzi o społeczność ukraińską – obywateli polskich), którzy byli zaangażowani w działalność polityczną również na poziomie parlamentu czy też Sejmu Ustawodawczego, biorąc pod uwagę okres 1919-1922. Oczywiście to się wiązało z tym, że ci duchowni byli w swoich strukturach terenowych w wielu wypadkach liderami i autorytetami lokalnych społeczności. Duchowni bywali burmistrzami i prezydentami miast, członkami rad miejskich i gminnych itd. Jednocześnie warto zaznaczyć, że z biegiem czasu tej działalności stricte politycznej było mniej, na różnych szczeblach władzy, aż po parlament. To wszystko było dla duchownych, dla ludzi Kościoła (ale nie tylko) naturalną kontynuacją tego poprzedniego etapu z okresu zaborów.

Było naturalne, ale chyba nie przebiegało bez różnych trudności?

Te dzieła były dokonywane w bardzo trudnej sytuacji, biorąc pod uwagę chociażby dwa czynniki: po pierwsze ogromne zaniedbania w sferze socjalnej, bytowej, zwłaszcza po dużych zniszczeniach wojennych – tutaj troska o człowieka była niezwykle cenna. Pamiętajmy też o tym, że Rzeczpospolita Polska odzyskująca niepodległość tworzyła dopiero swoje struktury. To było państwo, które musiało zadbać też o pewne gwarancje terytorialne, a co najważniejsze: tak naprawdę musiało połączyć trzy organizmy. Bo, czegokolwiek byśmy nie mówili, jeśli chodzi o zabory, to pewna specyfika ludności, pewne doświadczenia i bogactwo kultury tych rejonów, inne systemy prawne, również pewna specyfika, jeżeli chodzi o życie kościelne, różne tradycje – to wszystko było wyzwaniem, zaproszeniem, ale też i pewną okazją, żeby z tej różnorodności zrobić jedność.

Kościół Katolicki musiał zmierzyć się też z obecnością innych wyznań i innych religii w II RP, bo przecież Polska tamtego czasu była wielokulturowa, wielonarodowa i wieloreligijna – dużo bardziej niż dzisiaj. Jak Kościół sobie z tym radził sto lat temu? Przecież takie pojęcia jak „ruch ekumeniczny” czy „dialog międzyreligijny”, które dziś są mocno obecne – wówczas dopiero się wykuwały, przynajmniej oficjalnie. Ale może na poziomie lokalnym, niższym, to już działało?

Zobacz też:   Już nie zatęsknią, już nie wrócą…

Przy takiej okazji próbujmy zawsze precyzować rozumienie słowa „Kościół”. Najpierw będzie oczywiście kwestia hierarchii Kościoła, a później szeroko rozumianej wspólnoty. Myślę, że tutaj ostatecznie problem polega na tym, jakie my mamy skojarzenia. Punkt wyjściowy w tamtym momencie był bardzo prosty: ci ludzie żyli między sobą! Oni, w ich mentalności, żyli od zawsze między sobą. Był sąsiad katolik, ale był i prawosławny. Albo był protestant, bo na danym terenie była akurat społeczność niemiecka. Albo był przedstawiciel wspólnoty żydowskiej. Przecież niejednokrotnie w wielu miejscach, bliskich również tutaj Warszawy, mówiło się o wielu miejscowościach, w których był na przykład jeden kościół i dwie synagogi. Ci ludzie byli, mieszkali, żyli ze sobą na co dzień. Pewne reguły, zwyczaje, były jakby naturalne: obok siebie mieszkano, szanowano swoje zwyczaje, tradycje.

Myślę, że jednym z przykładów takiej normalnej i naturalnej koegzystencji jest doświadczenie, które później zostało wypracowane w Wojsku Polskim. Struktury wojska zapewniały żołnierzowi każdego wyznania i każdej religii opiekę duszpasterską. Co więcej: szacunek dla jego tradycji i zwyczajów. Jeżeli to byli Żydzi – to było jedzenie koszerne. Jeżeli to byli przedstawiciele różnych wyznań chrześcijańskich – szanowano właściwe dla nich święta. Pamiętam refleksję jednego z profesorów, specjalisty od wojskowości tego okresu, który z zachwytem mówił, że dowódca jednostki miał obowiązek respektować, a nawet więcej: uczestniczyć w różnych świętach swoich żołnierzy, biorąc pod uwagę ich różnorodność, bo to byli żołnierze Wojska Polskiego, którzy służyli w nim z miłości do ojczyzny – ale jednocześnie oni mieli swoją tożsamość religijną, a w związku z tym wynikające z niej zwyczaje i kulturę. Kiedy patrzymy na mogiły obrońców, chociażby tych z roku 1920, to widzimy na nich i krzyże łacińskie, i krzyże prawosławne, i nagrobki z Gwiazdą Dawida.

Wśród młodych ludzi można zauważyć tendencję do większego zainteresowania patriotyzmem, historią. W jaki sposób młody człowiek może poradzić sobie z tym swoistym rozdwojeniem chrześcijanina, który wie też o tym, że – jak pisze św. Paweł – „nasza ojczyzna jest w niebie”, że kiedyś nasze ziemskie doświadczenie się skończy i będziemy w innej rzeczywistości, gdzie spotkamy się z ludźmi z innych ojczyzn – razem, w jednej rodzinie?

I wtedy wszystko wyjaśni nam to, co wyraża słowo: miłość. To jest słowo-klucz: i do wspólnoty, i do jednej ojczyzny, i do jednej rodziny. To jest inspiracja, jak to rzeczywiście wtedy będziemy rozumieć…

Kiedy mówimy o większym zainteresowaniu tematyką patriotyczną wśród młodych ludzi, przywołam jeszcze jeden aspekt. To się wyraża w pewnej trosce, żebym ja osobiście znalazł i odkrył moje własne korzenie, korzenie mojej rodziny. Wielokrotnie sam to przeżywałem i odkrywałem w różnych archiwach i w kancelarii katedralnej, gdy poszukując moich korzeni i schodząc coraz dalej do moich przodków, widziałem w sobie pragnienie pewnej troski, że chcę być świadomym tego dziedzictwa i bogactwa, które są we mnie wpisane. I tutaj jest konkretna odpowiedź na pytanie: jak to jest, że jesteśmy tutaj, a ojczyznę mamy w niebie?

Posłużę się pewnym porównaniem. Czasami słyszymy, że ojczyzna to jest matka. Matkę się szanuje, rodziców się szanuje, kocha. Ale oczywiste jest, że przychodzi taki moment, że dziecko idzie dalej. To jest pewien obraz: jesteśmy tutaj, przeżywamy, szanujemy, czerpiemy, jesteśmy ubogacani – ale wiemy, że to wszystko jest tak naprawdę pewnym etapem, który ma nas doprowadzić do czegoś wyższego. Bez tego fundamentu może być o wiele trudniej.


Ten tekst to jedynie fragment artykułu z najnowszego numeru Miesięcznika Adeste, który przygotowaliśmy po to, aby łatwiej było nam porozmawiać z Tobą o wierze – dlatego koniecznie napisz w komentarzu pod spodem, co myślisz o tym tekście i poruszonej w nim tematyce. A żeby zapoznać się z resztą tego artykułu, pobierz najnowszy, darmowy numer e-Miesięcznika Adeste.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Mąż i tata. Nauczyciel religii. Organista i dyrygent. Bloger, webmaster, publicysta. Pochłaniacz kawy, książek i seriali.
Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.