Każdy, kto towarzyszył umierającemu, wie, że takie chwile zapadają w pamięć na długo. Bycie przy kimś, kto doświadcza wyjątkowego bólu i ciężkich prób, jest egzaminem nie tylko dla tej osoby, ale być może przede wszystkim dla bliskich.
Nie ma na towarzyszenie choremu złotych rad, chociaż napisano już o tym mnóstwo książek, encyklik. Gdy cierpienie i umieranie dotyka naszych bliskich, to życie weryfikuje naszą wiarę.
Cierpienie nie jest święte samo z siebie. To reakcja naszego ciała lub umysłu, która mówi, że coś jest nie tak, że organizm bądź nasza psychika nie jest w stanie komfortu. Tym samym cierpienie nie upadla z natury. To dopiero nasze nastawienie może uczynić z cierpienia coś wielkiego, a może przyczynić się do naszego buntu, a wręcz upodlenia.
Cierpienie także weryfikuje, stawia nas przed prawdami, przed którymi już nie jesteśmy w stanie dalej uciekać. Dlatego po doświadczeniu cierpienia nie można być takim samym człowiekiem; ono nas sprawdza i powoduje, że idziemy w określonym kierunku. Kościół rozumie, że doświadczenie ograniczenia jest na tyle krańcowe i konfrontuje nas z życiem, że potrzebujemy pomocy, którą stanowi sakrament namaszczenia chorych. Nazywany on bywa przez wielu ostatnim namaszczeniem, co już z zasady wydaje się błędne, ponieważ sakramenty mają dawać życie w obfitości.
I nawet gdy okaże się, że ten sakrament został udzielony osobie rzeczywiście umierającej, to dzięki posłudze Kościoła otrzymała jeszcze tyle życia i sił duchowych, by móc z odwagą zmierzyć się z mrokiem śmierci.
Dlatego w najnowszym numerze miesięcznika „Adeste” chcemy opowiedzieć o sakramencie namaszczenia chorych z perspektywy chrześcijańskiej nadziei. Mimo tego, że nie wszystko rozumiemy z tajemnicy cierpienia, to wierzymy, że Chrystus nas nie zostawia, ale towarzyszy każdemu cierpiącemu. Ryt tego sakramentu używa pięknego słowa: „podźwignięcie”. Gdy się przewrócimy, a grunt jest grząski, nie wystarczy zwykłe podanie ręki. Wtedy ktoś, kto chce nam pomóc, używa nieco siły, by nas podnieść. Gdy nurt choroby – psychicznej czy fizycznej – pochłonie człowieka, Chrystus bierze na siebie ciężar, by go dźwigać.
Najważniejszą wartością sakramentu namaszczenia według mnie nie jest nawet szansa na fizyczne uzdrowienie, chociaż i to się zdarza. Jest nią poczucie, że chory nie jest sam. Jest z tobą Kościół, który się o ciebie troszczy, niezależnie co się stanie – taki komunikat dostaje osoba namaszczana olejami. Dlatego kiedy do naszych bliskich albo do nas zostanie wezwany kapłan, to nie czujmy strachu, bo to sam Chrystus podźwignął nas ze słabości do pełni życia.
Życząc dobrej lektury
redaktor naczelny
Bartłomiej Wojnarowski