Polski folklor kościelny. Z jednej strony piękne tradycje, kolorowe stroje, pobożne śpiewy. Ale z drugiej – przenikające na łono Kościoła sprzeczne z wiarą zwyczaje czy wprost zabobony.
Czasem wystarczy przesunąć akcent i zmienić motywacje, żeby „ukatolicyzować” dany zwyczaj. W innych przypadkach wystarczy poznać genezę, żeby zrozumieć jego nieaktualność w obecnych czasach. Co ciekawe, zabobony są bardzo powszechne i u wykształconych ludzi w centrach wielkich miast, co niejednokrotnie może zaskakiwać. Czasem wyrastają z folkloru, a czasem tworzy się „nowy folklor”.
„Wjeczne łodpocznienie raacz muu daać Paaniee…”
Mam wrażenie, że samo zapisanie tego w ten sposób wzbudza określone skojarzenia. Niektórzy nie lubią takiego „wiejskiego zawodzenia bab”. Ale we mnie osobiście wzbudza to dość pozytywne odczucia. Naprawdę, chciałoby się, żeby we wszystkich kościołach tak gromko brzmiał śpiew. Ja co prawda pochodzę ze Śląska, a tutaj różnorodność śpiewów jest ciągle jeszcze na wysokim poziomie, do tego w większości ludzie znają pieśni i włączają się w modlitwę nimi. Ale bywałem i w takich miejscach w Polsce, gdzie nie śpiewał nikt, mimo że kościół był pełen ludzi.
Ponadto szczególnie na wsiach imponuje wysoka frekwencja na różnych nabożeństwach – różańce, drogi krzyżowe, gorzkie żale. W wielu miejscach to starsze panie są trzonem, który utrzymuje te formy pobożności przy życiu. I oczywiście nabożeństwa majowe. Przydrożne kapliczki wiejskie, babulinki w chustkach i pobożne śpiewy maryjne – piękny obraz wiary.
Wiejska sielanka?
Sprawa nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Tam, gdzie wiara jest głęboka, ale nie bazuje na teologicznym wykształceniu – bo i skąd – mogą pojawić się różne herezje i herezyjki, które ją zakrzywiają. Na przykład, czy można przesadzić z pobożnością maryjną? Jak najbardziej, stąd biorą się na przykład wyobrażenia Boga Ojca jako kogoś okrutnego, przed kim trzeba chronić się do Maryi. „A kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy kto się do Matki uciecze” – słyszymy w jednej z (na szczęście rugowanych) zwrotek pieśni Serdeczna Matko.
Co roku na Boże Ciało powraca też „awantura o brzózki”. Na stojące przy czterech ołtarzach drzewka jak szarańcza rzuca się lud wierny i ogołaca je z gałązek. Tu warto zastanowić się nad motywacjami, które kierują tymi ludźmi. Bo jeżeli chodzi o jakąś magiczną bliskość Najświętszego Sakramentu, przez który te listki mają sprawić, że w domu zapanuje szczęście, zgoda i miłość, to faktycznie mamy problem.
Ale jeśli obecność tych brzózek miałaby przypominać o Bogu, żeby dzięki temu stałemu kierowaniu myśli ku Niebu domownicy stawali się lepsi, to przecież jest to klasyczne sakramentalium, które właśnie przez ich wiarę będzie działało w ich życiu. To jest właśnie to przesunięcie akcentów.
Żydzi i łuski
W niektórych częściach Polski popularny jest zwyczaj kładzenia pod talerze na wigilijnym stole łusek z karpia. Należy wsadzić je później do portfela, dzięki czemu mają zapewniać pieniądze temu, kto je nosi. I znów – jeśli potraktujemy literalnie to, co przed chwilą napisałem, łuski takie jawiłyby się jako potężny talizman, w który wiara miałoby zapewniać dostatnie życie. Oczywiście byłoby to działanie wprost sprzeczne z pierwszym przykazaniem Bożym.
A tymczasem i na tę tradycję można popatrzeć z innej strony. Spojrzenie na takie łuski w portfelu może nam przypominać o różnych rzeczach. O tym, że musimy sumiennie pracować, czy o tym, że mamy rodzinę, która nas potrzebuje i o której dobrobyt musimy dbać. Albo po prostu o tym, że nie powinniśmy wydawać pieniędzy lekkomyślnie, a je oszczędzać. Ponadto asocjacja tego z obchodami świąt Bożego Narodzenia może każdorazowo powodować zwrócenie naszych myśli ku Bożym sprawom.
Inną sprawą jest tak zwany „Żyd z pieniążkiem”. Kiedyś próbowano wmówić mi, że posiadanie takiego obrazu to warunek sine qua non bogactwa. Obawiam się, że czegoś takiego już nie da się ukatolicyzować. Zwłaszcza że dopytałem, czy jeśli mam obraz, na którym jest trzynastu Żydów, z czego jeden ma pieniążki, to wystarczy. Niestety odpowiedź była przecząca.
Dzieci
Na pewno słyszeliście o tym, że nie wolno brać kobiet w ciąży na matki chrzestne. Rzekomo miałoby to splatać ze sobą losy dzieci. Albo dziecko chrzczone odbierze zdrowie dziecku nienarodzonemu, albo dziecko nienarodzone odbierze zdrowie temu pierwszemu. Inne wytłumaczenie jest oparte o niezrozumienie sakramentologii, ponieważ nienarodzone dziecko miałoby przez samą obecność w pobliżu zostać ochrzczone.
A tymczasem wytłumaczenie może być prostsze i całkiem racjonalne. W każdym razie racjonalne w czasach, kiedy ten przesąd się kształtował. Miało to bowiem związek z wysoką śmiertelnością kobiet podczas porodów. Rolą chrzestnej miała być pomoc w wychowywaniu dziecka lub przejęcie nad nim opieki w razie śmierci rodziców. Stąd na matki chrzestne powinno się było brać kobiety, które „zagrożenie” zajściem w ciążę miały już za sobą.
Ale nawet sklepy z dewocjonaliami zwęszyły interes w przetrwałej zabobonności. Nie wiem, czy wiecie, po co się wiąże czerwoną wstążkę na wózku. Otóż robi się to, „żeby nikt nie rzucił na dziecko uroku”. Podobno potrzebne jest to tylko do momentu chrztu, ale niektórzy „przezornie” zostawiają wstążkę na dłużej.
Na czym polega biznes? Na sprzedawaniu na przykład cudownych medalików zawieszonych na czerwonej wstążce. Toż to klasyczny przykład „panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”. Ale te same sklepy nie mają przecież skrupułów, żeby żerować choćby na naiwności tych księży, którzy sądzą, że plastikowa cerata z brokatu wycięta w formie ornatu dodaje prestiżu uroczystościom, więc nie powinno dziwić takie ich podejście.
<losu, losu, losu>
Idąc dalej w gusła wszelakie – „bibliomancja”. Czyli wróżenie z Biblii. Polega to na poszukiwaniu odpowiedzi na codzienne wątpliwości przy użyciu Pisma Świętego. Bibliomanta otwiera je w losowym miejscu, po czym odnalezione tam słowa traktuje jako przepowiednię czy horoskop. W zasadzie można to skwitować żartem starym jak świat: Panie Boże, co mam czynić? <losu, losu, losu> „A Judasz poszedł i się powiesił”. Panie Boże, ale czy na pewno taka jest Twoja wola? <losu, losu, losu> „Idź i czyń podobnie”.
Występuje to również w wersji z poznawaniem imienia swojego anioła stróża. Tu również otwiera się Pismo Święte w losowym miejscu, po czym pierwsze napotkane imię jest imieniem osobistego ochroniarza niebieskiego. Ciekawe ilu ludziom wyszło, że ich anioł to Belzebub albo Judasz. Wszak i na takie imiona można w Biblii trafić.
Oświecenie
Panuje w społeczeństwie taki stereotyp o zacofaniu wsi i oświeceniu miasta. Ale gdyby przyjrzeć się bliżej, okazuje się, że często ludzie wykształceni padają ofiarą ciemnoty. Ma to zapewne związek z tym pierwotnym Homo religiosus, który tkwi w każdym człowieku.
„Trudno nie wierzyć w nic”, śpiewał zespół Raz, dwa, trzy. Tam, gdzie w wierze brakuje konkretów, bardzo łatwo jest popaść w wiarę w „byle co”. To zresztą dotyczy tak samo ateistów, jak i katolików. Jednakże dla katolików taka ignorancja jest o wiele gorsza. Byłoby przecież smutno utracić szansę na zbawienie przez własne mylne wyobrażenie, błędną interpretację jakiegoś pojęcia lub zastąpienie sobie luki w wiedzy teologicznej własnym „widzimisię”. Czyż nie?
Drogi Autorze.
Pobożność ludowa to nie zawodzenie wiejskich bab, tylko pozaliturgiczne formy kultu, właściwe ludowi Bożemu w danym kraju lub regionie – stąd też przymiotnik „ludowy” – bo należący do ludu, a nie wiejski.
„Dyrektorium o pobożności ludowej” wymienia na przykład różaniec, koronkę, wieniec adwentowy, drogę krzyżową i wiele innych form, w jakich lud Boży oddaje chwałę Bogu, poza liturgią.
Używajmy terminów teologiczno-liturgicznych poprawnie, proszę.