Najkrótsze w historii trwało kilka godzin. Najdłużej papieża wybierano trzydzieści trzy miesiące. Papieskie konklawe, bo o nim mowa, to najbardziej niezwykłe wybory na świecie. Owiane aurą tajemnicy, odbywają się w zamknięciu i są specyficzną w swoim przebiegu ceremonią liturgiczną.
Chociaż z perspektywy XXI wieku wydaje się, że konklawe było z Kościołem od zawsze, to pomysł, by wybierać widzialną głowę Kościoła w kolegialnym głosowaniu grupy czołowych dostojników kościelnych, ma znacznie mniej niż dwa tysiące lat.
Ktoś może powiedzieć, że pytanie z tytułu jest prowokacyjne, baitowe czy nawet bluźniercze. No bo jak to tak? Przecież każdy wie: po to, by wybrać papieża! I nie można sobie wyobrazić innej formy wyłaniania widzialnej głowy Kościoła. Warto przekornie w tym miejscu odpowiedzieć (głosem Radosława Kotarskiego): „nic bardziej mylnego” i wybrać się w podróż po najważniejszych punktach burzliwej historii wyłaniania człowieka będącego wikariuszem Chrystusa.
Wybrała mnie ulica
Ze sprawą wyboru papieża w kościelnej historii jest trochę jak z nauczaniem fizyki. Żeby cokolwiek sensownie zrozumieć, należy oduczyć się różnego typu mitów. Po pierwsze: konklawe nie jest jedyną spotykaną w historii Kościoła formą wyboru papieża. Chociaż ktoś mniej obyty z historią może wyobrażać sobie, że zapisywanie nazwiska na karteczce i sakralny wymiar towarzyszyły Kościołowi od początku, było dokładnie odwrotnie.
Zdecydowanie nie zawsze papież był wybierany spośród kardynałów, bo ta godność przez wiele wieków w Kościele po prostu nie istniała. Kształtowała się od VIII, przez XVII wiek, aż do dnia dzisiejszego, gdzie zadania kardynałów określa obecny Kodeks prawa kanonicznego. Papieżami zostawali często prezbiterzy, diakoni i archidiakoni. W pewnym momencie historii trend był na tyle silny, że, jak podaje historyk Peter Llewellyn, między 432 a 684 rokiem tylko trzech zostało wyświęconych na kapłanów przed ich wyborem na Tron Piotrowy (za: Llewellyn P., The Popes and the Constitution in the Eighth Century [w:] „The English Historical Review”, 1986, nr 101, str. 42-67).
Przez wiele wieków głowa Kościoła była wybierana przez duchowieństwo i lud rzymski. A i to do przełomu VIII i IX wieku było niepisaną tradycją. Dlatego w pierwszych wiekach wybór papieża przypomniał nieco bardziej uliczną manifestację niż to, jak wygląda ten proces dzisiaj. Głowę Kościoła wybierano pośród skandali, zamieszek, protestów, zbrojnych prowokacji i nacisków.
Papieska godność bywała owocem politycznego kompromisu bądź efektem wielomiesięcznych nacisków zmęczonego duchowieństwa i rzymskich wiernych. Bez cienia przesady – wielu papieży, w tym świętych, wybierała ulica i kamienica. Często nie było mowy o świątobliwych przemowach, zapachu kadzidła i powadze.
I co może także wydawać się zdumiewające, Rzym nie zawsze był miejscem wyboru biskupa tego miasta. Na liście miejsc, w których odbywał się wybór papieża, znajdziemy takie miejscowości jak Viterbo, Neapol, Perugia i oczywiście Awinion – miejsce znane z kilkudziesięcioletniej niewoli papieży.
Historia papieskich wyborów pełna jest barwnych opowieści, zwrotów akcji i stanowi opowieść z otwartym zakończeniem – sama instytucja konklawe może przecież jeszcze ewoluować.
Coś trzeba z tym zrobić
W pierwszych wiekach istnienia Kościoła głównym problemem w tym kontekście był brak oficjalnych procedur. Pierwsze zasady – m.in. tę, że papież zostaje wybrany przez duchowieństwo i lud rzymski – zaczęto kodyfikować na przełomie VIII i IX wieku. Były to jednak ciągle symboliczne ramy. Dawało to oczywiście szerokie pole do tworzenia się napięć. Każdorazowo wybór papieża obarczony był dużym ryzykiem zamieszek i stawał się w rzeczywistości męczącym procesem politycznym. Pierwszy powszechnie obowiązujący papieski dokument porządkujący szeroko kwestie wyboru następcy św. Piotra powstał dopiero w XI wieku.
Będąc świadomym zamieszania i niepokojów, jakie za każdym razem powodował proces wyboru papieża, Mikołaj II w 1059 roku, na dwa lata przed swoją śmiercią, wydał dekret In nomine Domini. Wskazywał on, że w wyborze nowego biskupa Rzymu mogą brać udział kardynałowie: wysocy rangą dostojnicy kościelni, posiadający we władaniu kluczowe diecezje bądź dobra kościelne. Na początku istnienia instytucji kardynalatu osób z tą godnością było kilka, najpierw siedem, następnie kilkanaście, i to tylko one mogły wybierać papieża. Co warte podkreślenia: wybór mógł paść na kogoś spoza ich grona. I tak właśnie się stało na samym początku, bo już w 1061 roku kardynałowie wybrali na papieża niekardynała, biskupa Lukki Anzelma da Baggio, który przybrał imię Aleksander II. Dekret był początkiem ery papieskich elekcji – a więc uporządkowanego systemu wyboru głowy Kościoła, ale, co warte podkreślenia, nie ma tu mowy o formie wyboru papieża, jaką znamy dzisiaj. Elekcje papieskie od konklawe, szczególnie w obecnej formie, różni przede wszystkim to, że kontakt kardynałów ze światem zewnętrznym był całkowicie swobodny. Na tyle, że zamieszki w miejscu wyboru papieża stały się swoistą kościelną tradycją.
Jakiś tam archidiakon
Kluczowe (nomen omen) w rozwoju instytucji wyboru papieża były wydarzenia z lat 1268-1271. To czas najdłuższego, trzydziestotrzymiesięcznego sede vacante. Cały proces przypominał bardziej polityczne szachy 5D dla duchownych, pełne zwrotów akcji, wzajemnych oskarżeń, tworzenia bloków i zwalczania się. Po wielu miesiącach proces stał się na tyle uciążliwy, że do akcji weszły władze świeckie i zniecierpliwieni wierni. Zamknęli kardynałów w budynku pałacu w Viterbo. Gdy nawet to nie pomogło, zaczęto racjonować żywność. Mijał już niemal trzeci rok bez wybranego biskupa Rzymu. Impas postanowiono rozwiązać, wybierając spośród siedemnastu kardynałów sześciu delegatów do komisji w procedurze kompromisu. Wskazano na Tebaldo Viscontiego, archidiakona Liege, który w momencie wyboru przebywał na krucjacie. Wybór zakończył groteskowy impas, chociaż kandydat nie wszystkim się podobał. Ambrogio Piazzoni w swojej książce Historia wyboru papieży cytuje kard. Jana z Toledo, który skomentował to tak: „Urząd papieski obejmuje jakiś archidiakon, którego papieżem uczyniły waśnie jego współbraci”. Uszczypliwa uwaga Jana z Toledo pokazuje atmosferę napięcia, jaka towarzyszyła wyborowi. Możemy z niej wyczytać też, że papiestwa nie traktowano najpierw w kategoriach duchowych, ale jako intratne stanowisko w kościelnej polityce, skoro archidiakon miał być za nisko na szczeblach kariery.
I właśnie dlatego ironią losu jest to, że właśnie archidiakon, niebędący nawet prezbiterem w momencie wyboru, zrewolucjonizował system i postanowił zastosować patent, którego wcześniej w formie eksperymentu użyły na krnąbrnych kardynałach władze świeckie.
Zamknąć kardynałów na klucz
Nowo wybrany Grzegorz X, widząc, jak niebezpieczne dla działania Kościoła są przeciągające się elekcje papieży, na drugim soborze w Lyonie w 1274 ogłosił konstytucję Ubi periculum. Udoskonalała ona pomysłowy patent z zamykaniem kardynałów. Tym razem już nie pod politycznym naciskiem, ale dobrowolnie kardynałowie mieli zbierać się w mieście śmierci poprzedniego papieża na refleksję i modlitwę. I od łacińskich słów cum clave (pod kluczem) pochodzi wyrażenie, którym określa się dzisiaj cały proces wyboru papieża przez kardynałów. Ambicje spowodowały, że prawo nie przetrwało nawet pięciu lat, bo już w we wrześniu 1276 roku powrócono do starego, chaotycznego i pełnego nieporozumień modelu papieskiej elekcji.
Spróbować zamknąć raz jeszcze
Dobre rozwiązania w Kościele często napotykają opór. Tak też było z instytucją konklawe, która upadła tak szybko, jak powstała. Przywrócono ją po dwudziestu latach za sprawą skromnego mnicha, słabo odnajdującego się w klimacie papieskich pałaców. Dobrze obrazuje to historia Piotra z Morrone. Został on wybrany po trzydziestu trzech miesiącach procesu, który dał w kość duchownym, wiernym, a nawet samemu królowi Neapolu, który musiał interweniować, by zakończyć proces wyboru. Historia zbyt dobrze przypominała o wydarzeniach 1271 roku i elekcji Grzegorza X. Dlatego pobożnego mnicha Piotra z Morrone wybrano z dużą ulgą. Benedyktyn przybrał imię Celestyn V. Mimo pokładanych w nim nadziei okazał się słabym administratorem, podatnym na zewnętrzne wpływy i naciski z papieskiego dworu. Podczas króciutkiego, półrocznego pontyfikatu podjął jednak historyczną decyzję. Przywrócił dekret papieża Grzegorza X Ubi periculum z 1274 roku. Tym samym do Kościoła, po dwudziestu latach przerwy, powróciła instytucja konklawe, podobna co do podstaw do tej, którą znamy dzisiaj. Tym razem, po dwóch bliskich czasowo przypadkach, gdy papieża nie udawało się wybrać przez niemal trzy lata, kardynałowie pozostali wierni idei konklawe – czasu izolacji, dyskusji i modlitwy – aż po dziś dzień.
Czas niepokoju
Od XIII wieku trwa w Kościele era instytucji konklawe. Nie oznacza to oczywiście spokoju i bezproblemowych i szybkich wyborów. Szczególnie w XIV i XV wieku, chociaż podstawy prawne były coraz stabilniejsze, forma przeżywała historyczny kryzys. Czas wielkiej schizmy zachodniej spowodował, że kardynałowie, głównie z powodów politycznych i ambicjonalnych, podważali nawzajem ważność wyboru danego kandydata na papieża. Wybory dokonywały się często niezależnie w kilku miejscach, a wybrani obkładali siebie nawzajem kościelnymi klątwami. Katolicki świat podzielił się na stronników papieża rzymskiego, pizańskiego bądź awiniońskiego. Ogromny kryzys został przezwyciężony dopiero na soborze w Konstancji w 1417 roku wyborem Marcina V.
System konklawe nie był od początku zresztą idealny. Nie zapewniał wyboru papieża w określonym terminie, dalej rodził wiele niepokojów, jednak był ogromnym krokiem do przodu względem poprzednich, zbyt ogólnych procedur. Rola konklawe ewoluowała razem z samymi kardynałami. Przez wieki byli oni bardziej politykami i wojskowymi niż duchownymi w pełnym wymiarze. Tę godność pełnił m.in. francuski minister, a jeszcze w XIX wieku kardynałem był świecki Teodolfo Mertel, wybitny prawnik i dyplomata. Obecnie kardynałowie, na mocy Kodeksu prawa kanonicznego, w momencie nominacji muszą być co najmniej prezbiterami, a nawet w takim wypadku z zasady przyjmują święcenia episkopatu.
Zakończenie schizmy zachodniej przyniosło także spokój w warstwie symbolicznej. Od tego momentu papieże byli wybierani w Rzymie. Poza jednym wyjątkiem: podczas okupacji Rzymu przez francuskie wojska w 1800 roku w klasztorze w Wenecji wybrano na papieża po trzymiesięcznym impasie kard. Gregorio Chiaramontiego. Przybrał on imię Pius VII. Jego wybór został zresztą dobrze zabezpieczony przez poprzednika, Piusa VI, który ze względu na napiętą sytuację polityczną wydał dwie bulle dopuszczające wybór papieża nie w Rzymie czy miejscu śmierci poprzednika, ale w możliwie bezpiecznym miejscu wskazanym przez dziekana kolegium kardynalskiego.
Współczesne drogi konklawe
Jedną z ważniejszych zmian, których w XX wieku dokonano w prawie wyboru papieża, było ustalenie przez Pawła VI w 1973 roku maksymalnej liczby kardynałów-elektorów – stu dwudziestu. Dzięki tym i kolejnym zmianom dziś konklawe wydaje się dość stabilną i dobrze przemyślaną instytucją. Jej prawne podstawy stanowi konstytucja Universi Dominici Gregis z 1996 roku. Stworzyła ona współczesny model papieskich wyborów, który, z drobnymi korektami, obowiązuje do dziś. Wyznacza ona, że do ważnego wyboru papieża potrzeba dwóch trzecich głosów kardynałów-elektorów, którzy nie ukończyli osiemdziesiątego roku życia w momencie zaistnienia wakatu. Cały proces jest hybrydą czynności administracyjnych, politycznych i ceremonii liturgicznej. Co ważne, dokument wprowadza zasadę bezwzględnej tajemnicy: kardynałowie nie mogą przekazywać światu zewnętrznemu szczegółów z konklawe, ustaleń i treści rozmów. Pozwala elektorom skoncentrować się tylko i wyłącznie na wyborze papieża. Konstytucja kładzie także nacisk na duchowy aspekt konklawe i wskazuje na ogromną moralną odpowiedzialność kardynałów przed Bogiem i Kościołem.
Co dalej z konklawe?
Z ewolucją instytucji konklawe wiąże się nierozerwalnie sama zmiana postrzegania roli papieża. To, jak jest wybierany, miało i ma niebagatelny wpływ na to, jak jest widziany. W Kościele papież przeszedł trochę rolę od pana do plebana. Pierwsi papieże wybierani w konklawe byli prawdziwymi panami życia i śmierci, skazywali heretyków, prowadzili wojny, negocjowali i planowali, rządzili wielkimi terenami. Dziś papież jest bardziej wikariuszem w każdym znaczeniu tego słowa. Podkreślał to szczególnie Benedykt XVI, który usunął z papieskiego herbu tiarę na rzecz mitry, określał siebie skromnym pracownikiem winnicy, a po abdykacji podkreślał, że papiestwo jest przede wszystkim misją duchową.
Być może także samą formę wyboru papieża czekają w przyszłości zmiany. Proponuje to kard. Brandmüller, wpływowy, konserwatywny hierarcha, były przewodniczący Papieskiego Komitetu Nauk Historycznych. Jego propozycja ukazała się w formie listu na blogu Sandro Magistera. Wiekowy purpurat chciałby m.in. powrócenia do silniejszego związania wyboru papieża z rzymskim kontekstem i wymogu, by kandydat pracował co najmniej od pięciu lat w Kurii Rzymskiej. Dzięki temu przyszły papież ma znać lepiej realia zarządzania organizacją. Brandmüller chciałby także zawężenia maksymalnej liczby kardynałów-elektorów do nawet siedemdziesięciu. Kardynał argumentuje to brakiem znajomości realiów rzymskiego Kościoła przez wielu kardynałów oraz możliwością wpływania na wybór przez kreacje kardynalskie. Obecnie nie wiemy, czy propozycje kardynała zostaną wzięte pod uwagę przez papieża Franciszka bądź choćby przedyskutowane.
Tak wyraźny głos pokazuje jednak, że konklawe – nie będąc przecież samo w sobie dogmatem – w przyszłości mogą czekać mniejsze bądź większe zmiany, a nawet głęboka reforma, która urealni wybór i niejako dostosuje go do współczesnych sobie czasów.