Porządek przenika i konstytuuje otaczającą nas rzeczywistość. Częściowo dzięki naszej wierze przyjmujemy fakt istnienia praw fizyki de facto jako argument za istnieniem Boga. Ale jaka jest tak właściwie relacja Stwórcy do stworzenia i na odwrót? Gdzie możemy znaleźć tropy metafizyczne, których wzorce przybliżają do kontemplacji natury świata oraz – w konsekwencji – również i jego Stwórcy.
Nie będę ukrywał, że przyczyną do powstania tego artykułu był – fenomenalny poniekąd – utwór Jeremy’ego Soule’a Sky Above Voice Within. Pozwoliłem sobie wprawdzie na pewną grę słów w kwestii tytułu. Toteż zamiast przetłumaczyć go jako Niebo nade mną, głos we mnie, przyjąłem za punkt wyjścia enigmatycznie brzmiące zdanie Niebo we mnie, głos nade mną. Celowo nie wyjaśniam jego znaczenia od razu. Pragnę bowiem, aby symboliczne znaczenie ujawniło się dopiero w toku tego rozważania.
Popatrz w górę
Wiek obserwowalnego Wszechświata to 13,8 miliardów lat. Dla zobrazowania skali tego zjawiska warto zauważyć, że światło, by dotrzeć ze Słońca na Ziemię, potrzebuje nieco ponad osiem minut. Oglądamy więc Słońce sprzed ośmiu minut.
W związku z powyższym światło z najodleglejszych znanych naszym oczom zakamarków świata musiało przemierzać próżnię przez trzynaście miliardów i osiemset milionów lat, by teleskop Hubble’a mógł zrobić swoje słynne Głębokie Pole Hubble’a. Informacja w świecie przemieszcza się z prędkością światła, toteż te 13,8 miliarda lat, to także historia Wszechświata. Rzeczywistość, w której żyjemy, potrzebowała tak – z naszej perspektywy – niewyobrażalnie długiego okresu, by na malutkiej, z kosmicznego punktu widzenia, planecie wyewoluowało życie organiczne.
Historia gatunku Homo sapiens to zaś około 200 do 300 tys. lat ziemskich. Tak długi czas był potrzebny, aby ludzie z poziomu prymitywnych kultur łowiecko-zbierackich przeobrazili się w cywilizację, której członkowie wyciągają swe dłonie ku zarówno niebu fizycznemu, jak i duchowemu.
Ogląd świata oglądem Boga
Nieodłączną częścią próby kontemplacji filozoficznej logosu jest zgłębienie księgi świata przyrodzonego. Klemens Aleksandryjski wskazywał, że istnieją dwa rodzaje objawienia publicznego: jest nim treść Pisma Świętego oraz świat przyrodzony (zob. Grygiel W. i Wąsek D., Teologia ewolucyjna. Założenia – problemy – hipotezy, 2022, s. 17). Garść informacji przytoczonych w poprzednich akapitach nie pojawiła się zatem w tym artykule z przypadku. Nie da się – w mojej ocenie – właściwie przeżyć doniosłości tego, kim jest Bóg bez rozumienia doniosłości metafizycznej Kosmosu. Świadome teologicznie poznawanie świata jest modlitwą, ponieważ poprzez odsłanianie meandrów funkcjonowania rzeczywistości zaglądamy – w poetyckim sensie – Panu Bogu w karty.
Znajdujemy tam miriady galaktyk, niezliczone, skrzące się na nocnym niebie drobinki będące gwiazdami, wreszcie planety – w tym naszą Ziemię i wszystko, co ją porasta i zamieszkuje. Przyglądając się jeszcze bliżej, dostrzeżemy świat mikroskopowy. To przestrzeń komórek, organizmów jednokomórkowych, bakterii i wirusów, atomów i tworzących je cząstek elementarnych. I na tym fundamentalnym – zwanym kwantowym – poziomie rzeczywistości spoczniemy. To tu zbiegają się cztery podstawowe oddziaływania (atomowe silne i słabe, elektromagnetyczne, grawitacyjne) kształtujące naszą rzeczywistość.
Wszystko powyższe jest ze sobą zarówno integralnie połączone, jak i – w naszych oczach – unikalne, odrębne, tożsame wyłącznie same ze sobą. I to jest teoria analogii bytu. Świat jest jednym bytem, zbiorem wielu połączonych w całość, ale zachowujących w jakimś sensie swoją odrębność. Owe „wiele” również są zbudowane z części, z jakichś wielu. Hierarchia ta nie trwa jednak w nieskończoność, ale jak już zostało to wspomniane, kończy się gdzieś na fundamentalnym poziomie mikroświata.
Świat myślą swego Stwórcy
„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało […]” (J 1, 1) – tymi słowami ewangelista Jan rozpoczyna swoją księgę Ewangelii. W oryginale św. Jan używa greckiego słowa „logos”, co znaczy tyle co prawo, porządek i słowo.
Słowo nadaje porządek myślom. Myśl sama w sobie oczywiście może istnieć i świadoma jej istota będzie ją przeżywała jako swoją. Słowo natomiast nadaje myśli wyraz. Słowo jest ekspresją myśli, uporządkowaniem jej pierwotnego, na swój sposób chaotycznego stanu. Logosem w chrześcijaństwie jest sam Chrystus – On więc też jest wiecznym fundamentem prawa kształtującego Wszechświat.
To dlatego, gdy badamy najodleglejsze galaktyki, po cichu oglądamy Chrystusa. Podobnie gdy spoglądamy w zbiory liczb opisujących właściwości cząstek elementarnych – tam również w ciszy oglądamy na równie cichego Chrystusa. W ujęciu ewangelicznym Wszechświat jest bowiem u swych podstaw cudem.
Dziecięctwo Boże, które nam przysługuje, pochodzi z naszego duchowego rodowodu. Tym niemniej nasze fizyczne ciała są dziećmi umierających gwiazd. Gwiazdy na końcu cyklu swojego życia ulegają bowiem gwałtownej ekspansji i wreszcie eksplozji. Temperatura oraz ciśnienie tych zjawisk pozwoliły na powstanie pierwiastków cięższych, w tym węgla, z którego się w dużej mierze składamy.
Patrząc więc w gwiazdy, oglądamy – w sensie poetyckim – odbicie samych siebie. Nocne niebo, które wzbudza fascynację i podziw, jest po trosze w każdym z nas. W obserwowanym przez nas Wszechświecie rozlega się zaś niezwykle trudne do poznania, ale piękne echo głosu Boga.
Ostatecznie też gra słów, z której skorzystałem na początku, jest w swym znaczeniu odwracalna. Niebo jest bowiem zarówno nad nami, jak i w nas. Tak samo głos Stwórcy, bo i on rozlega się zarówno w naszym jestestwie, jak i w Kosmosie oraz jego elementach.