Na drogach świata leżą miliony osób poobijanych przez życie. Nie nadążyli za wymaganiami, tempem życia i pracy, toksycznymi oczekiwaniami bliskich bądź po prostu zostali dotknięci cierpieniem psychicznym przez warunki społeczne czy genetyczne. Wielu z naszych rówieśników cierpi psychicznie, często w milczeniu. Nie możemy ich zostawić z boku drogi. Kościół ma historyczną misję miłosiernego Samarytanina wobec wszystkich psychicznie chorych, szczególnie młodych XXI wieku.
Jedną z chorób, która przybiera we współczesnym świecie formę swoistej epidemii, jest depresja. Podstępna, nie do końca zbadana mimo tak szybkiego rozwoju medycyny, dobijająca. Nie tylko zabiera radość, poczucie sensu, lecz także wpływa na praktykowanie wiary, spojrzenie na Boga i rolę Kościoła.
Nie możemy w pełni zrozumieć cierpienia ludzi chorych psychicznie, w tym chorych na depresję. Pewne doświadczenia są trudne do nazwania, zdefiniowania, a nawet diagnozy. Ból wtedy staje się bardzo osobisty, intymny. Jest szczególnie jaskrawy u ludzi młodych, którzy zamiast cieszyć się życiem, tworzyć nowe plany i nawiązywać przyjaźnie, zatrzymują się, jakby zastygają w biegu. Nieraz stajemy bezradni, zawstydzeni wobec sytuacji, nie wiedząc, jak im towarzyszyć.
Oczywiście oznaki wsparcia, bycia obok są niezwykle ważne. Odpowiedzialność, wrażliwość i korzystanie ze wsparcia specjalisty są kluczowe dla takich osób. Pozostaje jeszcze jednak kontekst duchowy. Każdy młody człowiek – niezależnie od tego, czy jest gorliwy religijnie, czy poszukujący, niewierzący bądź zagubiony – ma swoją duchowość. Może ją spychać, negować, ale ona w nim jest. Dlatego oprócz psychiatry, psychologa czy psychoterapeuty bardzo ważna jest obecność kierownika duchowego. Niezwykle istotna jest także edukacja. Depresja to nie jest zwykły dołek. To wielopoziomowa choroba, z którą wyścig prowadzi współczesna nauka, szukając jej ostatecznych przyczyn. Wiele prostych, a nieraz prostackich mitów o chorobach psychicznych bierze się z braku wiedzy i rani bardzo głęboko samych chorych. Dlatego jako katolicy nie bójmy się zgłębiać nauki tak, by z jeszcze większą empatią i zrozumieniem podchodzić do cierpiących.
Ważny jest także nasz sprzeciw wobec słabych kampanii społecznych, stygmatyzujących tekstów. Nie, udawanie osoby z epilepsją czy tikami nerwowymi, nawet w formie żartu, nie jest śmieszne. Nie jest śmieszna także sytuacja, w której jedna z sieci odzieżowych niefortunnie (i bez przemyślenia, oby!) sugeruje, że mężczyzna nie prosi o pomoc. To prawda, święta prawda. Nie prosi. Nie może być tzw. mięczakiem. Dlatego młody mężczyzna w Polsce podcina sobie żyły, skacze z mostu, włącza kuchenkę czy wiesza się za domem – nawet siedem razy częściej niż jego rówieśniczka. To nasza rzeczywistość. Nam zostają tylko rzewne przemowy na pogrzebach o zbyt wcześnie przerwanym życiu.
W edukacji na temat chorób psychicznych nie ma miejsca na brak profesjonalizmu, czułości, taktu. Katolicy powinni być liderami w tej kwestii, a Kościół powinien doskonalić wąską, ale wyspecjalizowaną kadrę kapłanów, którzy będą mieli wiedzę dotyczącą zaburzeń i ich wpływu na postrzeganie wiary. Dzięki temu nie zaczną negować roli lekarzy, sugerując, że spowiedź jest zawsze dobra na wszystko bądź odwrotnie – nie będą przypisywać wszystkich procesów związanych z wiarą psychologii, czyniąc z niej świecką religię. Swoiste duszpasterstwo osób psychicznie chorych musi z jednej strony brać pod uwagę nadrzędną rolę Objawienia i głoszenie zbawczej misji Kościoła, a z drugiej nie bać się czerpać z wiedzy naukowej. To trudna droga środka, może mało spektakularna, ale jedynie sensowna.
Ludzie z depresją, jeśli wracają do Kościoła, potrzebują w nim opieki; nie ostentacyjnej, ale spokojnej i profesjonalnej, by wiedzieli, że ktoś na nich czeka, że mają swoje miejsce w kościelnej ławce, nie są inni i dziwni.
Gdy byłem młodym chłopakiem, wpadła mi w ręce książka Mój Chrystus połamany autorstwa Ramona Cue SJ, religijna powieść przeplatana rozważaniami o zniszczonym krucyfiksie, który przeszedł swoistą podróż z rąk do rąk. Choć mizerny zewnętrznie, dawał ludziom siłę. Chciałbym, by każdy z młodych, który zmaga się z problemami natury psychicznej, czuł, że Chrystus jest z nim, by to nie było wyświechtane hasło, ale element życiowej filozofii. On będzie w jego duszy połamany, bolesny i mizerny, ale będzie na niego czekał. Chrystus chce się jednoczyć z cierpiącym nie po to, by zrobić z cierpienia religię, by człowiek stał się dolorystą oczekującym cierpienia, ale po to, by podźwignął się z cierpienia, odnalazł sens życia i drugiego człowieka mimo swoich ograniczeń. To jedyna droga, która pozwoli nie zamknąć się w zgorzknieniu i oskarżaniu całego świata o ból, cierpienie czy poczucie osamotnienia.
Cierpienie wierzących może być szkołą cierpienia dla innych. Chociaż procesy biologiczne są w nas takie same niezależnie od wyznania, to już to, jak odbieramy cierpienie, może być świadectwem dla innych. Osoba chora może zamknąć się w buncie i rezygnacji, ale może też z ogromnym trudem, ale mimo wszystko pokazywać, że ciągle są sprawy, dla których warto żyć.
Dlatego tym numerem chcemy dodać nasz skromny głos w sprawie młodych zmagających się z cierpieniem psychicznym, szczególnie poprzez rozmowę Anny Zdrzałek z Anną Bregułą z bloga Mam depresję. To rozmowa niełatwa, bolesna, może momentami oskarżycielska, ale ważna, bo pokazuje, co my jako wspólnota możemy zrobić dla osób chorych, by czuli, że Kościół jest ich domem, ciepłym i troskliwym. Kinga Grodzka, opisując dwie znane produkcje kinowe: Zanim się pojawiłeś i Opiekun, rewiduje na ich przykładzie spojrzenie na osoby cierpiące mentalnie na srebrnym ekranie. To także cenny i ciekawy głos.
Jeśli Ty przeżywasz dzisiaj podobne trudności, pamiętaj: nie bój się czuć słaby. Nie bój się prosić o pomoc. Nie bój się płakać i pytać. Wątpić i szukać – w Kościele i wokół siebie. Szukaj specjalisty, otaczaj się życzliwymi ludźmi i chwyć się kotwicy sakramentów, bo to ona w świecie pełnym wyrachowanych ludzi jest silnym oparciem. Chrystus jest z Tobą. Bardziej niż ktokolwiek inny.
Z życzeniami dobrej lektury
Bartłomiej Wojnarowski
redaktor naczelny „Adeste”
Potrzeba nam nie tylko wspierania i leczenia osób chorych, ale także większego poszukiwania skąd się ta choroba u nich wzięła (nie tylko w wymiarze medycznym). Poza przypadkami “czysto biologicznymi”, pewne zachowania, wymagania społeczne i kulturowe, życie w wewnętrznej sprzeczności latami prowadzą do depresji. Czego powinniśmy unikać, jak zapobiegać, zamiast leczyć?
Tak jak często brakuje zrozumienia tej choroby, tak – wydaje mi się – jeszcze bardziej brakuje nam wystrzegania się tego, co do niej prowadzi.