Jednym z najpoważniejszych sporów między religiami jest pytanie, czy świat jest realny i dobry, czy raczej iluzoryczny i zły. Motyw nierealności rzeczywistości często powraca w kulturze.
Każdy, kto czytał Dicka, wie, czym jest moment dickowski. To sytuacja, w której na chwilę odsłania się kurtyna zasłaniająca to, co kryje się za światem przedstawionym, i ujawnia się natura rzeczywistości. W twórczości amerykańskiego pisarza świat zawsze funkcjonuje w jakimś zakłamaniu, w fałszu. U schyłku pisarskiej kariery Philipa K. Dicka pojawił się wątek imperium (rzymskiego), które nigdy nie upadło. Cesarstwo rzymskie „strollowało” świat – zmieniło formę i okoliczności, ale nigdy nie upadło, a my wciąż żyjemy w jego antychrześcijańskim terrorze.
Anime Serial Experiments Lain (1998; dalej skrótowo będę nazywał je po prostu Lain) mogłoby, w moim odczuciu, być ekranizacją jakiegoś opowiadania Dicka. Ewentualnie mieć scenariusz współtworzony przez niego, a być reżyserowany przez Davida Lyncha. Wiele elementów tego dzieła – zwłaszcza dźwięk – kojarzy mi się z trzecim sezonem Twin Peaks.
Młodość w czasach internetu
Lain Iwakura to zwykła uczennica żeńskiego gimnazjum – cichsza i bardziej wycofana niż jej koleżanki. Szybko jednak dostrzegamy, że rzeczywistość postrzega inaczej niż rówieśniczki. Bardziej niż one zastanawia się nad tym, kim jest. Spirala wydarzeń wciąga ją w momencie, gdy otrzymuje wiadomość od koleżanki, która niedawno popełniła samobójstwo – e-mail zachęcający do zanurzenia się w wirtualny świat i sugerujący, że świadomość (czy też dusza) tej dziewczyny wciąż tam przebywa.
Warto w tym miejscu zauważyć, że świat przedstawiony w Lain jest pozornie podobny do naszego z późnych lat dziewięćdziesiątych. Ma jednak znacznie bardziej rozwiniętą technologię, zwłaszcza jeśli chodzi o elektronikę, komputery. Internet – nazywany w tym świecie wired (ang. połączony) w opozycji do realu (warto zauważyć, że w japońskim oba słowa brzmią podobnie – waiarudo i rearudo w transkrypcji Hepburna) – stanowi ogromną przestrzeń, bardziej zbliżoną do tego, czym w założeniu miał być projekt Meta firmy Meta – interaktywną, wirtualną rzeczywistością. To podobna koncepcja do U z filmu Belle (2021).
Otchłań optymalizacji
E-mail popycha Lain do rozwijania elektronicznej smykałki, jaką niewątpliwie ma. Jej ojciec, również pasjonat technologii, zamawia dla niej najnowszy komputer (komputery również są inaczej nazywane w tym świecie, ale mniejsza o to). Główna bohaterka zaczyna zajmować się jego optymalizacją, co w serialu z odcinka na odcinek staje się coraz bardziej groteskowe. Obserwujemy bowiem, jak pokój Lain – nieprzypadkowo zawsze spowity ciemnymi, zimnymi barwami – początkowo pusty, pozbawiony ozdób (z wyjątkiem kolekcji pluszaków milcząco obserwujących cały proces) pomału zamienia się w jaskinię hakera, z mnóstwem podsystemów komputerowych, plątaniną kabli, tajemniczą chłodzącą cieczą na podłodze i główną bohaterką podłączoną do komputera, co sprawia wrażenie, jakby była jakimś mikroprocesorem w ogromnym urządzeniu.
O co właściwie chodzi?
Jej koleżanki twierdzą, że widziały w klubie dziewczynę łudząco podobną do niej – jej sobowtóra – tylko inaczej się zachowującą. Z czasem okazuje się, że sobowtórów może być więcej – kim są? Czy Lain Iwakura jest prawdziwą Lain, czy też inne Lain są tymi prawdziwymi? Jaki jest związek między nią a wired?
A kiedy widz zdąży już sobie poukładać mniej więcej w głowie, o co w tym wszystkim chodzi, twórcy dokonują aktu trollingu. Wprowadzając wątek teorii spiskowych rodem z serialu Z Archiwum X, poświęcając mu cały odcinek – całkowicie mieszają w interpretacjach.
Gnostycka alegoria?
Zauważył to również prowadzący kanał Pająki na YouTubie (który to kanał polecam, jeśli są Państwo zainteresowani raczej niezbyt akademickimi rozważaniami nt. filozofów, filozofii i książek), który zinterpretował Lain jako gnostycką alegorię. Wspomniany spiskowy wątek, który co prawda można tłumaczyć jako ingerencję Logosu, nie pasuje jakoś naturalnie do gnostyckiej interpretacji. Jest tu jednak miejsce na Sofię, jest demiurg – fałszywy, samozwańczy bóg – jest świat idei ponad tym „realnym” i wreszcie istnieje prawdziwy bóg tego świata ponadmaterialnego. Z perspektywy gnostyckiej, czy też nawet buddyjskiej, Lain ma jednak zaskakujące zakończenie. Decyzja bohaterki stoi w pewnej sprzeczności z ideą wyzwolenia się z okowów świata demiurga.
Jakby nie spojrzeć, anime jest mocno dickowską opowieścią. Podlaną sosem gnozy historią o tym, jak główna bohaterka – mocno zagubiona – szuka prawdy i rozwiązania, następnie walczy ze szwarccharakterem i stara się zrobić to, co słuszne. Anime można skomentować na różne sposoby, ze względu na mnogość wątków. Jest wątek ostracyzmu – cancel culture – powiązanego z tym, co ktoś napisze lub powie w internecie. Pojawia się motyw wycieku prywatnych danych (najbardziej kompromitujących). Jest w końcu i kwestia udawania kogoś, kim się nie jest. Lain – oprócz tego, że posiada sobowtóry, które ją kompromitują lub utrudniają jej życie – tworzy dodatkowo własną personę, żeby utrzymać zainteresowanie swoich koleżanek.
Anime typu kontemplacyjne
Kiedy zacząłem oglądać ten serial, przypomniało mi się inne anime, o którym kiedyś pisałem. Lain jest jak Ghost Hound, ale nie rozgrywa się na wsi, lecz w ruchliwym i hałaśliwym cyberpunkowym mieście. Co mam na myśli? Serial toczy się w niespiesznym tempie. Warstwa dźwiękowa jest ascetyczna, ale istotna dla odbioru dzieła. Dlatego polecam oglądanie serialu w dobrych słuchawkach lub na sprzęcie z porządnymi głośnikami.
W jednej chwili mamy ciszę, puste ulice dzielnicy, w której mieszka Lain, i brzęczenie przewodów elektrycznych. W następnej zanurzamy się w tętniące życiem miasto, gdzie towarzyszy nam mocno elektroniczna muzyka. Zagłębiamy się bardziej w to, co się dzieje, gdy Lain próbuje odkryć prawdę, i wtedy włącza się dynamiczny ambient.
Dodatkowo rozproszona narracja sprawia, że przez cały czas próbujemy uchwycić sens tego, co obserwujemy. Nie jest to zdecydowanie serial serwujący na tacy wprowadzenie w fabułę i wtłaczający w usta bohaterów komentarz na temat zdarzeń. W dużej mierze musimy zebrać strzępy informacji do kupy sami, jak gracze w Dark Soulsach. Nie jest to produkcja, którą można sobie puścić w tle. Każdy odcinek wymaga skupienia – niemal jak podczas medytacji.
Gorąco polecam – zarówno fanom anime (bo to jednak kawał klasyki i pięknej, starej kreski), jak i osobom nieprzekonanym do japońskiej animacji. Myślę, że i one mogą się w tej serii odnaleźć.