21 kwietnia zamknął się kolejny rozdział w historii Kościoła: umarł papież Franciszek. Argentyńczyk, jezuita, człowiek przełomu, który z informacyjnego chaosu wyłaniał ważne prawdy. Co ciekawe i zbyt rzadko podkreślane, umarł także patriarcha Zachodu Franciszek.
Nie jest to kaczka dziennikarska, bo właśnie taki tytuł znalazł się w 2024 roku w Annuario Pontifico, zaraz obok historycznych tytułów papieża. Gdy osiemnaście lat wcześniej Benedykt XVI zrezygnował z tego tytułu, Papieska Rada ds. Popierania Jedności Chrześcijan podawała kilka argumentów, z którymi trudno było polemizować.
Oto prawdziwy plot twist historii: papież, który miał dość luźne podejście do liturgii oraz lubił, jak określało się go po prostu biskupem Rzymu, przywrócił tak symboliczny tytuł usunięty przez poprzednika, do którego wzdychało tak wielu konserwatystów.
Garść historii
Po pierwsze: patriarcha oznacza ojca, głowę. W szerszym rozumieniu patriarcha to ktoś, kto bierze odpowiedzialność i przewodzi. To także człowiek (niekoniecznie mężczyzna!), który dzięki swojemu intelektualnemu dorobkowi sprawia, że jego wizja świata jest trwalsza niż pokoleniowe zmiany.
W znaczeniu historycznym patriarchat w Kościele miał bardziej ugruntowaną historię na Wschodzie niż na Zachodzie. W kościelnej nomenklaturze patriarcha zarządzał znacznym kościelnym terenem, na którym pracowali podlegli mu dostojnicy.
Jak podaje ks. Janusz Bujak w artykule Przyczyny i konsekwencje rezygnacji Benedykta XVI z tytułu „patriarchy Zachodu” („Colloquia Theologica Ottoniana” 2009, nr 1, s. 35-56), starożytne patriarchaty wschodnie miały konkretne ugruntowanie w decyzjach z 381 i 451 roku i zgodnie uznawano, że istnieją cztery patriarchaty: Konstantynopol, Aleksandria, Antiochia i Jerozolima. W przypadku zachodniego Kościoła terytorium patriarchalne biskupa Rzymu nie było aż tak jasno określone i mimo przyjęcia go w VII wieku ostatecznie papieże niezbyt chętnie używali tego tytułu.
Bartłomiej I – ekologiczny patriarcha
Nie bez znaczenia pozostaje przyjaźń między Franciszkiem a patriarchą Bartłomiejem I. Ten drugi ciągle pozostaje jednym z autorytetów Kościoła prawosławnego i stanowi ciekawe połączenie między ortodoksją a dialogiem ze światem liberalnym. Dzięki swojemu zaangażowaniu w ekologię nazywany jest zielonym patriarchą, za kluczowy uznaje także dialog ekumeniczny. Jako patriarcha Konstantynopola pierwszy raz od tysiąca lat – w 2013 roku – był obecny na inauguracji pontyfikatu papieża.
Nie chcemy patriarchów?
Tu nasuwa się pytanie o to, czy świat Zachodu jest w stanie przyjąć rolę patriarchy, także duchowego. Z początku wydaje się, że rodzi się duży opór wokół idei patriarchatu ze względu na problem relatywizmu oraz indywidualizmu. Wielu nie wierzy w to, że ktoś w ogóle ma mandat do tego, żeby być przewodnikiem. W takiej idei zawiera się przecież wizja prawdy, która jest niezmienna – inaczej nie istniałaby żadna stała ścieżka.
W świecie postnowoczesnym ta intelektualna hipokryzja jest jednak nazbyt widoczna, gdy zobaczymy, jaką popularnością cieszą się usługi wszelkiego rodzaju doradców, coachów, mentorów. Prawda o życiu drugiego człowieka jest na wyciągnięcie ręki – wystarczy przyłożyć kartę kredytową.
A jednak tęsknimy za patriarchami
Wracając do refleksji, to nie tyle zewnętrzne gesty – chociaż bardzo ważne – ile przede wszystkim model sprawowania władzy i społeczny wpływ sprawiały, że papież Franciszek był głową Kościoła znacznie bardziej tradycyjną, niż to mogłoby się wydawać. W sprawach, które uznawał za kluczowe, nie znosił sprzeciwu i rządził dość silną ręką. Tak było przecież w przypadku sprawy zakonu maltańskiego, w który Watykan ingerował ręcznie, czy z kwestią tradycjonalistów, którzy byli solą w oku papieża Argentyńczyka.
W ten sposób pontyfikat Franciszka zapisze się w historii jako pełen sprzeczności. Z jednej strony papież komunikacyjnie lubił podkreślać swoją inność od dawnych papieży oraz otwartość na liberalny świat Zachodu, z drugiej robił wiele rzeczy, które były w pewnej mierze bardzo papieskie i konserwatywne, momentami autorytarne.
Papieże oraz patriarchowie są pewnym symbolem – desygnatem prawd, które wyrażają. Odchodzą oni tylko jako reprezentanci, ale nie pociągają za sobą upadku.