Niebawem miną dwa miesiące, odkąd augustianin Robert Prevost został papieżem Kościoła powszechnego. Chwilę po jego wyborze katolicki komentariat zasypała masa eksperckich komentarzy, a nawet zapowiedzi drukowanych publikacji. Wszystkie powstały w wielkim pośpiechu, bo – trzeba to uczciwie przyznać – nikt nie umieszczał kardynała Prevosta w top 5 najbardziej prawdopodobnych następców papieża Franciszka.
Nie będę wysilał się na udawane „a nie mówiłem”, ponieważ wątpię, by wielu było takich, którzy właśnie na niego stawiali. Podzielę się jednak kilkoma refleksjami, które według mnie mogły przesądzić o tym, że został wybrany już w czwartym głosowaniu. Zapraszam na krótką podróż przez amerykańskie uliczki, peruwiańskie dżungle, aż po oślepiający snop fleszy w dniu ogłoszenia wyboru.
Człowiek antyrewolucji. I to w obydwie strony
Niestety, znów katoliccy publicyści sami postawili przed sobą poprzeczkę i dumnie się na niej wywrócili. Oczywiście, najbardziej krytykuję tu także samego siebie (choć nie nazwałbym się zdecydowanie katolickim publicystą). Kolejne konklawe i powtórzył się utarty model: wyobrażaliśmy sobie, że poprzedni papież ustawił pod siebie kolegium, robiliśmy na tej podstawie analizy, a potem przyszło zdziwienie. Tutaj trzeba podkreślić jedno: poza historycznymi wyjątkami, w tym jednym całkiem niedawnym, papież emeryt nie odgrywa roli w wyborze własnego następcy. Dzięki temu kardynałowie nie są pod żadną presją, związani zobowiązaniami czy nadziejami człowieka, który mianował ich wcześniej do kolegium.
Ten przydługi wstęp jest istotny, gdyż wybór kardynała Prevosta jest tego książkowym przykładem. Kardynał mianowany przez Franciszka, jego zaufany człowiek, podkreślający wartość nauczania poprzednika, zachowuje się jak jego antyteza. W jaki sposób? Przede wszystkim w sferze komunikacyjnej. Język Leona XIV jest niekonfrontacyjny, spokojny, podkreślający rolę słuchania – nazwałbym to czymś w rodzaju kościelnej czułości. Mnie tonem i uważnością, z jaką słucha, przypomina znacznie bardziej Jana Pawła I (nie, nie pomyliłem tutaj cyferki) niż Franciszka. Z Albino Lucianim łączy go także bezpośredni, prosty styl przemówień i podkreślenie roli misyjności oraz powszechności Kościoła.
Pierwsze słowa z loggii zarysowały jego program: pokój. Mam nadzieję, że będzie to także pokój dla Kościoła – tego, który w ostatnich latach był targany sporami i kłótniami, którym poprzednik nie zawsze umiał zaradzić, choć trafnie rozpoznał ich powagę. Te słowa dają nadzieję również dlatego, że nowemu papieżowi nie chodzi tylko o pokój polityczny czy ekonomiczny, ale o ten, który przynosi Zmartwychwstały Jezus.
Kto spodziewał się rewolty w przeciwnym kierunku – powrotu czerwonych papieskich butów czy symbolicznego palenia akt po Franciszku – ten z pewnością się zawiedzie. Chociaż wrażliwość Prevosta jest inna niż argentyńskiego papieża. Ich spojrzenie na sprawy moralne, w tym kwestie komunii dla rozwodników, inkulturacji w liturgii – wydają się co najmniej podobne.
Co ważne, Leon nie będzie musiał nawet podkreślać poparcia dla twierdzeń poprzednika – po prostu nie ustawi się do nich plecami. Kościołom lokalnym da pewną swobodę wyboru, sam zaś skupi się na tematach takich jak pokój, misyjność, powszechność Kościoła w świecie nowych technologii. Wydaje się, że te tematy staną się opowieścią amerykańskiego papieża.
Leon stylem komunikacji i zarządzania stara się nie otwierać nowych frontów, co dla jednych wydaje się minimalizmem, bo papież ma zaleczać rany. Po poprzedniku, który sprawdzał stan Kościoła w danym obszarze, potrząsając nim, może się to okazać korzystne.
Obywatel świata, dopiero potem Amerykanin
Nie tylko poglądy, ale i niezwykle bogata biografia mogły przekonać kardynałów do wyboru Prevosta na papieża. Z powodzeniem można by nią obdzielić kilka osób. Od przedmieść Chicago, przez ubogie dzielnice Peru, aż po aulę wykładową niższego seminarium – Bob, jak nazywają go bliscy, poznał bogactwo kościelnego życia i jest zdecydowanie praktykiem duszpasterstwa.
Misyjne Peru uczynił częścią swojej tożsamości tak bardzo, że tuż po wyborze, zanim udzielił pierwszego błogosławieństwa, zwrócił się do wiernych „ukochanej diecezji Chiclayo”, gdzie był biskupem w latach 2015-2023. Jeszcze przed mianowaniem na biskupa otrzymał obywatelstwo Peru – zgodnie z wymaganiami konkordatu. Prevost był zresztą gorliwym duszpasterzem: szybko nauczył się hiszpańskiego, angażował się w sprawy społeczne i – co z zachodniego punktu widzenia mogło być kontrowersyjne – wypowiadał się z szacunkiem o twórcy teologii wyzwolenia, księdzu Gutiérrezie.
Zachodnia opinia publiczna przyjęła jego wybór dość życzliwie. Nie jest ostentacyjnie antyzachodni, rozumie Zachód i jego kod kulturowy. To szczególnie ważne, bo jako Leon XIV jest przede wszystkim biskupem Rzymu, co staje się także zobowiązaniem kulturowym.
Moment nadziei, moment oddechu
Wraz z wyborem rozpoczęła się powolna, ale konkretna zmiana narracji. Odbyła się bez atakowania poprzednika, jednak z zaznaczeniem swojej specyfiki. Powrót do Pałacu Apostolskiego, inne podejście do papieskiego stroju, a jednocześnie noszenie czarnych butów czy bezpośredni styl komunikacji dają sygnaturę nowego początku.
Leon w ten sposób pokazuje się jako człowiek środka, który ucieka od metod rewolucjonisty, by dać sobie całkowitą wolność działania według własnych zasad. Wydaje się także, że to oznaka dojrzewania samego Prevosta. Zaufany pracownik kurii Franciszka nabrał siły na tyle, by nie żyć w cieniu zmarłego papieża, ale pójść własną drogą.
Ostatecznie Leon może nie być papieżem wielkich reform, który stanie na barykadzie przykręcania śruby, pokazywania, jak on teraz wszystko porządnie zrobi i naprawi. Pokazują to jego czyny i słowa. Oczywiście, już na początku zaznaczył swój styl i rozumienie pewnych idei. Zrobił to dość wyraziście, gdy powrócił do tradycji osobistego nakładania paliuszy. Mimo że niektóre działania mogą mieć charakter rewolucyjny, jego pontyfikat może okazać się bardzo istotny ze względu na społeczną bystrość: podkreślenie roli technologicznego kryzysu i wpływu AI, praw pracowniczych czy propagowania pokoju jako palącej kwestii międzynarodowej.
Leon sygnalizuje, że nie chce być supermanem kurii, ale raczej duszpasterzem i budowniczym mostów – pontifexem. Kilkukrotnie, w tym ostatnio podczas audiencji dla Sekretariatu Stanu, podkreślał, że potrzebuje pomocy i modlitwy, że nie poradzi sobie sam. Wybrzmiało to także podczas audiencji generalnych. Nowy papież stawia w ten sposób na koncyliacyjny ton, rozumiejąc, że nie może powtórzyć błędu poprzednika, który gorliwie stawiał się w opozycji do kurii, tworząc tym samym sytuację napięcia.