Według badań i ankiet przeprowadzonych w ostatnich latach (zob. m.in.: badania money.pl i „Super Express”), 85-88% Polaków chce, by księża płacili podatki tak jak przeciętny obywatel. Co ciekawe, w badaniach przeprowadzonych na początku 2019 r. na zlecenie money.pl, 50% ankietowanych stwierdziło, że Kościół katolicki w Polsce nie płaci żadnych podatków. Gdzie leży prawda?
Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Niezależnie od kontekstu temat zarobków, majątków, rozliczeń i podatków budzi ogromne kontrowersje. Nie da się jednak ukryć, że szczególnie w ostatnich latach narosło wiele kontrowersji wokół tego tematu, zwłaszcza gdy mowa o politykach i… osobach duchownych. Nie chcę jednak nikogo trzymać dłużej w napięciu, więc od razu napiszę, że Kościół katolicki w Polsce, wraz z osobami duchownymi, płaci podatki.
Nie oznacza to natomiast, że są oni opodatkowani w podobny sposób do przeciętnego zjadacza chleba – bo nie są. Różnic jest wiele i prawdopodobnie to właśnie one są punktem zapalnym, który oburza coraz więcej osób. Tym bardziej że w kwestii wielu rozliczeń Kościół katolicki ma przysłowiową wolną rękę. Niekoniecznie zatem można wszystko sprawdzić, a tym samym niespecjalnie da się wszystko rozliczyć. Pozostawia to wiele domysłów, a te, w połączeniu z wybuchającymi co jakiś czas aferami, również wywołują dużo kontrowersji i często pozostawiają niesmak.
Ksiądz pana wini, pan księdza, a nam prostym zewsząd nędza
Rozmawiałam ostatnio z jednym z członków mojej rodziny – osobą mocno wierzącą, zakorzenioną we wspólnocie Kościoła katolickiego, wręcz stojącą za nim murem. Powiedziałam, że będę pisała artykuł na temat podatków, których Kościół katolicki (nie) płaci państwu. Czekałam na reakcję, a ta zdecydowanie mną wstrząsnęła.
Za długo otaczam się osobami wierzącymi, w tym osobami duchownymi, by nie zauważyć, że w naszym Kościele grzech w wielu miejscach jest niestety bardzo głęboko zakorzeniony (i trzeba o tym otwarcie mówić). Wiem, że różnie bywa w poszczególnych parafiach i wiem, że różnie bywało. Wiem też, że sama na swojej drodze spotkałam kapłanów, którzy doskonale odnaleźli się w tym „zawodzie” wyłącznie dzięki całkiem „znośnym” zarobkom. Słyszałam też wiele historii, o tym, że kuzyn ciotki od strony matki ma znajomego, który ma kolegę, który ma przyjaciela, a któremu jakiś ksiądz odmówił udzielenia chrztu dla syna, bo nie było go na to stać.
Wiedziałam zatem, że takie sytuacje mają miejsce, ale nie wiedziałam, że w mojej rodzinie osoby, które pragnąc wziąć ślub, a będąc przy tym w wieku okołostudenckim, zostały poinformowane, że taka przyjemność kosztuje 3 000 złotych. Nie wiedziałam też o historii zaprzeszłej, mniej wygodnej dla Kościoła katolickiego w Polsce. Otóż na wsiach, gdy komuś umierała bliska osoba, rodzina nieraz musiała sprzedawać dużą część dobytku lub nawet jego całość po to, by móc opłacić pogrzeb oraz uiścić odpowiednią sumę za pochówek na cmentarzu przy kościele…
Pod wieloma względami przez lata Kościół, który miał być ostoją i opoką, wsparciem i pomocą w dążeniu do świętości, warunkami w nim panującymi przypominał raczej dobrze zorganizowaną mafię, której cel był jeden – i nie była nim świętość jego członków. Aspekt ten był tak zauważalny, że pojawiły się pomysły, by jakoś weryfikować stan finansów Kościoła. Fakt faktem, że instytucja ta od wiek wieków rzeczywiście podlegała różnego typu kontrolom, które jednak… przeprowadzała sama sobie. Wszystko mogło być oczywiście okraszone pięknymi hasłami wychodzącymi ze strony Kościoła, a dotyczącymi świętego ubóstwa i wszelakich cnót. Wprawdzie rządy podejmowały próby dystansowania się od instytucji Kościoła, ale można się domyślić, jak wyglądała rzeczywistość. Możemy o tym przeczytać w Krótkiej rozprawie między trzemi osobami, Panem, Wójtem a Plebanem, gdzie Mikołaj Rej w dobitny sposób nakreśla zależności pomiędzy władzą a Kościołem: „Ksiądz pana wini, pan księdza, a nam prostym zewsząd nędza”.
Kościół bardzo umiejętnie wzbogacał się właściwie od zawsze. Obecnie w wielu miejscach niestety nie jest inaczej, o czym przypominają nam wybuchające regularnie afery z udziałem duchownych, wcześniej niemal wynoszonych na piedestał. Kwoty, o których mowa, to ogromne sumy pochodzące z przekrętów na setki tysięcy, a nawet i na miliony złotych/euro/dolarów.
Nie dziwi zatem oburzenie, że mimo takich sum przelewających się przez tę instytucję, których źródło to często portfele wiernych i nie-wiernych, Kościół ma dodatkowo przeróżne udogodnienia w kwestii podatków. Ręka rękę myje, rząd i duchowni mogli mieć różne relacje i toczyć ze sobą spory, jednak niewiele zmieniło to w kwestii finansowej, w której Kościół katolicki pozostaje instytucją niesamowicie uprzywilejowaną. W rzeczywistości postawiony jest ponad przeciętnymi obywatelami w kwestii podatków, będąc tym samym z nich dofinansowywanym.
Nieszczęsna taca i święta posługa
Zarówno pieniądze z tacy, jak i te ofiarowane księdzu lub parafii za udzielenie sakramentów oraz sprawowanie obrzędów, a także pieniądze otrzymane jako datki i darowizny nie są w żaden sposób kontrolowane. Nie można ich zatem rozliczyć i nie podlegają one na przykład podatkowi VAT. To, co się z nimi stanie od momentu, w którym trafią do rąk księży, w dużej mierze zależy od przepisów panujących w określonej parafii w połączeniu z przepisami narzuconymi przykładowo przez daną kurię.
W wielu parafiach pieniądze otrzymywane podczas tacy dzielone są na trzy części, z których każda trafia na inny cel. Pierwsza część zostaje przeznaczona na utrzymanie kościoła, druga na wydatki związane z plebanią, a trzecia oddawana jest kurii. Księża natomiast otrzymują pieniądze, które pochodzą z zamawianych mszy świętych. Podobnie bywa również z darowiznami za posługę związaną na przykład z udzielaniem sakramentów – te pieniądze mogą zostawać w parafii, być dzielone między księży lub przeznaczane na inne cele. Oczywiście mówimy tutaj o pewnym przykładzie – w każdym miejscu w Polsce sytuacja ta może prezentować się zupełnie inaczej.
Warto tutaj wspomnieć o tym, że tace dla księży nie zawsze są „dla księży”. W wielu parafiach ich wartość (w całości lub w pewnym procencie) może być również czasami przekazywana na szczytne cele, na budowy i remonty różnym miejsc, na fundacje, a w niektórych przypadkach również na wsparcie dla poszczególnych osób będących w trudnych sytuacjach. Nie mnie oceniać, czy procent tych darowizn jest wprost proporcjonalny do sum otrzymanych pieniędzy, jednak mimo to chciałam o tym wspomnieć – jest to bowiem w wielu przypadkach pomoc nieoceniona, której Kościół portfelami wiernych może udzielić, gdy jednostki lub inne organizacje nie mają takiej możliwości.
Dobrowolność w rozliczeniach na tych płaszczyznach nie bez powodu budzi jednak kontrowersje. W jaki sposób ktoś ciężko pracujący, odprowadzający regularnie podatki ma się nie zdenerwować, gdy w chwili, w której prosi o udzielenie mu określonego sakramentu, staje on często twarzą w twarz z cennikiem usług, który, tak jak podatki go dotyczące, często nie jest regulowany (mimo że przecież nie powinien on w ogóle istnieć!)? Przez to zamiast być dużym ułatwieniem (np. dzięki możliwości uczynienia go datkiem dobrowolnym, co dałoby tym samym szansę wszystkim wiernym na równe traktowanie), staje się cudownym sposobem na szybki i łatwy zarobek dla danego kapłana czy parafii. Czy coś, co miało być służbą, nie staje się wtedy po prostu dobrym pomysłem na genialny interes?
Ile zarabia ksiądz? I jaki odprowadza on podatek?
Zarobki „przeciętnego” księdza zależą od tak wielu rzeczy, że niezmiernie trudno je „uprzeciętnić”. Na to, ile zarobi dany kapłan, wpływa bowiem m.in. to, w jakiej parafii się znajduje, jaką odgrywa w niej rolę (czy jest wikariuszem, proboszczem, a może kapłanem na emeryturze), gdzie znajduje się parafia (w mieście czy na wsi), ile jest w niej wiernych, jak „chętni” są oni do dzielenia się swoimi dobrami, jaka panuje w danej parafii czy kurii „polityka” gospodarowania pieniędzmi, jaką dostaje on wypłatę za dodatkowe prace poza pracą w Kościele i na plebanii itd.
Od wielu rzeczy zależy również podatek, który będzie inny dla księdza pracującego w małej wiosce z niewielką liczbą mieszkańców, inny dla księdza pracującego dodatkowo w szkole, a jeszcze inny dla proboszcza ze stolicy, który ma pod sobą olbrzymią i dobrze „prosperującą” parafię. Jednak, niestety, pod tym względem różnice w tych podatkach, mimo często sporych różnic w zarobkach, nie będą już tak duże. Księża, którzy poza pracami związanymi z parafią prowadzą własną działalność albo pracują w szkołach, od tych prac będą odprowadzali normalne podatki, takie same jak każdy inny człowiek. Za pracę związaną z posługą przy parafii księża odprowadzają za to podatek w postaci ryczałtu (tj., w wielkim uproszczeniu, określonej z góry kwoty pieniężnej, naliczanej bez względu na przyszły zarobek).
Warto w tym momencie wspomnieć o tym, że dotyczy to nie tylko księży katolickich, ale i duchownych innych wyznań, na przykład protestantyzmu, buddyzmu, judaizmu czy islamu. Wysokość tego podatku jest stosunkowo niewielka i różni się w zależności od wielkości parafii, w której posługuje dany kapłan. Różnica występuje również w zależności od roli, którą on odgrywa – inny podatek zryczałtowany zapłacą proboszczowie, a inny wikariusze. W Obwieszczeniu Ministra Finansów, Funduszy i Polityki Regionalnej z dnia 5 listopada 2020 r. w sprawie stawek karty podatkowej i kwoty, do której można wykonywać świadczenia przy prowadzeniu niektórych usług, z wyjątkiem świadczeń dla ludności, oraz kwartalnych stawek ryczałtu od przychodów proboszczów i wikariuszy, obowiązujących w 2021 r., w załącznikach drugim i trzecim możemy znaleźć konkretne informacje dotyczące kwartalnych stawek ryczałtu od przychodów wikariuszy, wynoszących, w zależności od siedziby parafii, od 137 do 531 zł i proboszczów, w zależności od liczby mieszkańców w parafiach, od 458 do 1648 zł. Przypominam, że mowa jest tutaj o z góry ustalonej kwocie płaconej raz na trzy miesiące.
Dodatkowym źródłem dochodu, czasami nazywanym „trzynastką”, jest dla kapłanów czas wizyt po kolędzie. Reszta pieniędzy otrzymanych w tym czasie od parafian, po rozliczeniu z kurią, pozostaje w parafii albo może być przeznaczona na konkretny cel. Jeden z nich może stanowić na przykład remont kościoła lub plebanii. Reszta zostaje podzielona w konkretny sposób albo bywa dodatkową gratyfikacją dla kapłanów. To wszystko, znowu, może zależeć od wielu rzeczy i dla każdej parafii będzie inaczej wyliczane. Warto o tym pamiętać, gdy takie obliczenia i finalne dochody naszej własnej parafii wzbudzą nasz sprzeciw – nie negując tego, że faktycznie mogą być one złe. Nie oznacza to jednak, że tak jest wszędzie. Osobiście znam księży, którzy nie biorąc wiele, całych siebie poświęcają dla innych, dając im nie tylko swój czas, ale i wsparcie finansowe, o którym niekoniecznie wszyscy muszą wiedzieć.
Małe podatki czy małe wydatki? Klucz do bogactwa?
Jak już pisałam, w zależności od parafii oraz kurii, a w dużej mierze także w zależności od samego proboszcza, zarobki księży mogą się znacząco różnić, podobnie jak odprowadzany przez nich podatek. W skład tych różnic wchodzi również sposób rozdzielania pieniędzy. Bywa, że cały zarobek kapłan może zachować dla siebie, mając zapewniony wikt i opierunek. Zdarza się też sytuacja odwrotna, w której korzystając z własnych pieniędzy, ksiądz musi zatroszczyć się o własną przestrzeń. Niezależnie jednak od tych różnic, nie da się ukryć, że przeciętnego księdza poza tym nie dotyczą żadne inne zobowiązania finansowe.
Nie ma (a przynajmniej nie powinien mieć!) swojej rodziny na utrzymaniu i w dużej mierze nie trudzi się on innymi obowiązkami przeciętnego zjadacza chleba, które pochłaniają dodatkowy czas. Nie musi troszczyć się o swój dom (tutaj: plebanię), ponieważ do tego są wyznaczone osoby, które posprzątają, ogarną, nakarmią i zadbają o to, by to miejsce było przyjemne do życia. Oczywiście, tak jak już pisałam, to wszystko może różnić się w zależności od parafii!
Znam – i podam tutaj dla kontrastu – przykłady dwóch księży, którzy żyjąc w dwóch kompletnie odmiennych regionach Polski, w zupełnie inny sposób zajęli się zarządzaniem swoimi parafiami. Obaj są oni proboszczami, odpowiadającymi za wiejskie parafie. Pierwszy ksiądz po przeprowadzeniu się na nową parafię sprzedał starą plebanię (która wcale nie była taka stara) i wybudował nową, ogromną, super wyposażoną hacjendę będącą teraz najnowszym i najpiękniejszym budynkiem w okolicy. Zrobił to wprawdzie w sposób przejrzysty, ale jednak nadal za pieniądze pochodzące z datków od ludzi z wioski, w której niektórzy wraz ze swoimi rodzinami nadal mieszkają w domach przypominających przedwojenne chaty. Nie chcę mówić, że ta zmiana była zła – dzięki tej plebanii, która obejmuje również przestrzeń dla parafian, Kościół w tym rejonie znacząco się rozrósł, a sama plebania jeszcze przez wiele lat będzie służyła kolejnym kapłanom.
Drugi proboszcz trafił na swoją parafię w momencie, w którym była ona w stanie tragicznym – w znaczeniu zarówno dosłownym, materialnym, jak i tym duchowym. Jego plebanią natomiast było coś na kształt starego garażu przypominającego barak. Za własne pieniądze, które sam na przestrzeni lat zaoszczędził, zbudował nową plebanię, nie mogąc liczyć na wsparcie wiernych, którzy nie byli już aż tak hojni jak ci z wyżej wymienionej parafii. Wyłożył on zatem wszystko ze swojej kieszeni, co ma duże znaczenie, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że za kilka lat opuści on miejsce ufundowane z własnych oszczędności… Pokazuje to trochę inną rzeczywistość. Dwa różne rejony, dwie różne sytuacje i dwa kompletnie różne rozwiązania. W obu tych przypadkach owoce tego, co zostało zrobione, są dobre, ale gospodarowanie pieniędzmi i podejście do nich – kompletnie inne.
Sytuacja podatkowoprawna Kościoła katolickiego
W Ustawie z dnia 17 maja 1989 r., o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej (Dz.U. 2019 poz. 1347) znajdziemy szczegółowe informacje dotyczące sposobu, w jaki opodatkowany jest Kościół katolicki jako instytucja. Tam też zamieszczono przepisy regulujące „majątek i przychody kościelne osób prawnych” oraz wszystkie informacje dotyczące wyżej wymienionych przepisów.
Fragmentem wzbudzającym ogromne kontrowersje jest ten na temat kwestii nieopodatkowanych, wśród których, oprócz odnośników do przychodów z działalności niegospodarczej (tacy, datków, darowizn, itp.), znajdziemy również informację o tym, że „kościelne osoby prawne są zwolnione od opodatkowania i od świadczeń na fundusz gminny i fundusz miejski, od nieruchomości lub ich części, stanowiących własność tych osób lub używanych przez nie na podstawie innego tytułu prawnego na cele niemieszkalne, z wyjątkiem części zajmowanej na wykonywanie działalności gospodarczej”.
W dalszej części znajdziemy informacje dotyczące tego, jakie konkretne nieruchomości nie podlegają opodatkowaniu, a będą to m.in. budynki mieszkalne duchownych i członków zakonu, jeśli są one wpisane do rejestru zabytków lub służą jako internaty przy szkołach czy jako domy księży emerytów, lub jako te znajdujące się w budynkach kurii diecezjalnych i biskupich. Podatek nie jest pobierany również w takich sytuacjach jak „nabywanie i zbywanie rzeczy i praw majątkowych przez kościelne osoby prawne w drodze czynności prawnych oraz spadkobrania”, w wyszczególnionych wypadkach, które są w art. 55 ustawy bardziej precyzyjnie opisane.
W tym też artykule znajdują się też informacje na temat kwestii opodatkowania kościelnej działalności charytatywno-opiekuńczej, wyodrębnień podmiotów podatkowych i nabywania rzeczy oraz praw majątkowych (które podlegają wyłącznie opłatom kancelaryjnym). Zapraszam Cię, Czytelniku/Czytelniczko, do szczegółowego zapoznania się z tym artykułem, w którym znajdziesz jeszcze więcej informacji. Od siebie dodam jedynie, że coraz mniej dziwię się temu, że Kościół działający na podstawie Słowa Bożego, w którym znajdziemy słowa: „Oddajcie więc cesarzowi to, co jest cesarskie, a Bogu to, co boskie” (Mt 21, 21), znajduje się w tym momencie w czołówce instytucji najbardziej szkalowanych.
W porównaniu z innymi rodzajami działalności gospodarczej i rozterkami „szarych zjadaczy chleba” związanymi z podatkami i ich wysokością Kościół katolicki w Polsce ma ogromne przywileje. Warto dodać, że ta sytuacja nie dotyczy tylko naszej ojczyzny, która pod wieloma względami może się wyróżniać na arenie międzynarodowej pod względem liczby katolików. W niektórych krajach europejskich Kościół nie jest opodatkowany wcale.
Sytuacja w Polsce jest o tyle wyjątkowa, że niezaprzeczalnie instytucja Kościoła w naszym kraju działa bardzo prężnie, często wystawiając tym samym siebie na świecznik. Dzieje się to w kontekście nie tylko pięknych akcji charytatywnych oraz pomocy najsłabszym i najuboższym, ale również afer i kontrowersji związanych właśnie z gromadzeniem majątków i brakiem poszanowania zasad związanych z rozdziałem Kościoła od państwa. Ten podział, którego oceną nie chcę się teraz zajmować, w kontekście pieniądza ma jednak ogromne znaczenie, nie tylko, gdy mowa o podatkach.
Z ramienia państwa Kościołowi w Polsce przypada na 2021 r. Fundusz Kościelny***, który zaplanowany jest na 11 milionów złotych. Jego cele są szczytne, ponieważ mają związek m.in. z konserwacją i remontami obiektów zabytkowych oraz wspomaganiem kościelnej działalności charytatywno-opiekuńczej. Nie zmienia to jednak faktu, że ta pomoc państwa dla Kościoła, gdy weźmiemy pod uwagę wszelkie ulgi podatkowe, jest pewnego rodzaju dolewaniem oliwy do ognia dla ludzi wyczulonych na temat pieniądza i samego Kościoła katolickiego. Dowodem na to jest m.in. fakt, że państwo w 2019 r. na Fundusz Kościelny przekazało aż 171 milionów złotych! Ta ogromna suma budzi wiele kontrowersji, choćby dlatego że pochodzi z kieszeni podatników, a nie wszyscy spośród nich są katolikami. Dla porównania warto dodać, że ten sam fundusz w latach dziewięćdziesiątych wynosił mniej niż 10 milionów zł.
ZUS i emerytury, kolejny gwóźdź do trumny?
Osoby duchowne są zobowiązane do opłacania składek ZUS, lecz ich wysokość jest raczej symboliczna z kilku powodów. Po pierwsze, są one liczone od wynagrodzenia wynoszącego 2800 zł (stan na 2021 rok). Po drugie, spora ich część (80%) pokrywana jest z Funduszu Kościelnego. Oznacza to zatem, że składka ZUS dla kapłana nie jest zbyt wielka. Na stronie Archidiecezji Wrocławskiej możemy znaleźć informację, że w zależności od wyboru składki (bez ubezpieczenia zdrowotnego lub z nim) jej suma na rok 2021 będzie wynosiła 415,46 zł lub 484,06 zł. Sytuacja ta różni się jednak w momencie odejścia danego kapłana na emeryturę. Po ukończeniu sześćdziesiątego piątego roku życia każdemu posługującemu księdzu przysługują świadczenia emerytalne z ZUS, a po siedemdziesiątym piątym roku życia kapłanowi na emeryturze wypłacana jest również emerytura z Funduszu Kościelnego. Wsparcie dla kapłanów-emerytów jest naprawdę znaczące, jeśli porównać ich sytuację z położeniem innych emerytów, którzy często ze swoich skrajnie niskich emerytur muszą opłacić wszystko, począwszy mieszkania, przez jedzenie aż po leki i opiekę medyczną.
Warto również wspomnieć o tym, że ksiądz-emeryt opuszczający daną parafię w sytuacji, w której nie ma on swojego mieszkania, nie pozostaje bezdomnym człowiekiem, pozostawionym samemu sobie lub państwu. Zamiast tego może zamieszkać na przykład w diecezjalnym domu spokojnej starości lub w parafii, w której będzie mógł on sprawować posługę, ale już w roli księdza-emeryta, pomagając kapłanom ich w codziennych obowiązkach. Pomijając fakt, że także kapłani na emeryturze zwolnieni są z podatków, co stanowi niezaprzeczalnie ogromną ulgę finansową. Przysługuje im również pomoc w postaci dodatkowych świadczeń, takich jak trzynasta emerytura, którą otrzymują wszyscy polscy emeryci.
Wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, a co będzie z niektórymi duchownymi?
Nie da się ukryć, że w XXI wieku nikt z nas nie jest w stanie wyobrazić sobie świata bez pieniądza. Rządzi on wszystkimi aspektami naszego życia, nigdy nie pozwalając nam o sobie zapomnieć. Nie powinno nas zatem dziwić, że będzie on również obecny w murach kościelnych – czy to jednak w tym tkwi problem? Według mnie (podkreślam to sformułowanie, ponieważ wyrażam tutaj wyłącznie moją opinię), problem nie wynika z tego, że Kościół posiada ogromne fundusze.
Problem pojawia się w momencie, gdy kapłani żyją niekiedy kompletnie wbrew swoim własnym słowom, głoszonym publicznie z ambon. „Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, aniżeli bogaty wejdzie do królestwa niebieskiego” (Mt 19, 24). Nie samo bogactwo stanowi problem, a stosunek do pieniądza i relacja z nim – dla Boga nie ma przecież nic niemożliwego. Posiadanie dóbr materialnych nie przekreśla szansy na świętość. Jak to jednak połączyć z samochodami otrzymanymi od „bezdomnego pana Stanisława” czy miliardowymi aferami dotyczącymi posiadania przez duchownych ogromnych posiadłości i terenów ziemskich? „Nakładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami nawet jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie” (Łk 11, 45). Mam nadzieję, że artykuł ten, opublikowany w katolickim miesięczniku, będzie mógł stać się małym krokiem w kierunku pracy nad pogłębieniem zrozumienia relacji państwa i Kościoła oraz postrzegania jej we właściwej perspektywie.
Wiadomo, że Kościół jako instytucja nie może całkowicie wyzbyć się kontaktu z pieniędzmi – jest to po prostu niemożliwe. Przechodzenie ze skrajności w skrajność również nie wydaje się na miejscu. Nie można jednak pogodzić nauki o ubóstwie wypowiadanej z pozłacanych ambon i życia za pieniądze podatników, spośród których nie wszyscy mają ochotę na Kościół łożyć i go w ten sposób wspierać. Pomijając już przy tym, że ogromne ulgi podatkowe mają wielkie znaczenie. Według mnie niekoniecznie muszą być one uzasadnione i dobre – szczególnie wtedy, gdy Kościół nie potrafi tymi pieniędzmi gospodarować, co doskonale widać, gdy najpierw przejeżdża się obok ubogich, wiejskich parafii, w których bieda aż piszczy, a potem obserwuje się poczynania głów Kościoła, żyjących często w nie tylko w dostatku, ale nawet w bogactwie.
Wszyscy jesteśmy ludźmi – mamy też prawo do błędów, lecz nie zmienia to faktu, że przy ich popełnianiu trzeba również uczyć się do nich przyznawać, a nie zasłaniać się górnolotnymi hasłami. Tym samym nie dziwię się również temu, że Kościół jako instytucja głosząca tego typu wartości, jest również w ich świetle oceniana. Z jednej strony każdy powinien pilnować swoich spraw i nie zaglądać innym do portfeli, a z drugiej pod względem finansowym w stosunku do państwa każdy z nas ma swoje zobowiązania, które wymagają od przejrzystości w wielu aspektach. Nic dziwnego, że nierówne traktowanie obywateli stanowi ogniwo zapalne. Łączenie głoszenia Słowa Bożego z życiem w ogromnym przepychu to również nie tylko zaprzeczenie naukom samego Jezusa, ale i przykład kłującej w oczy hipokryzji.
Na koniec pragnę zwrócić się ze szczerym podziękowaniem i ukłonem w stronę tych wszystkich osób duchownych, które od lat w zaciszu swoich parafii oraz zakonów, czynią dobro, nie przywiązując się do rzeczy materialnych. Bezinteresownie trwają oni przy bliźnich, szerząc miłość i głosząc Słowo Boże. Dobrze, że jesteście! I z serca Wam za to dziękuję.
Może kogoś zainteresują dane, które kiedyś zebrałem na ten temat http://analizy.biz/marek1962/finanse.pdf